Mecz jak… Nie no, do czego w ogóle można przyrównać spotkanie, w którym liczyliśmy na tak wiele, a w którym dostaliśmy tak niewiele? Miał być hit zaplecza Ekstraklasy, wielkie emocje i doskonałe widowisko, a była figa z makiem. GKS Tychy nie chciał dziś za bardzo skrzywdzić Arki Gdynia. A Arka Gdynia nie chciała dziś za bardzo skrzywdzić GKS-u Tychy. I tak bite pięćdziesiąt minut, bo chwilę po zmianie stron impas przełamał Karol Czubak.
Zaraz ktoś wyskoczy, że hola hola, przecież w pierwszej połowie tego meczu były dobre okazje, były strzały na bramkę i momentami było groźnie. No, bardzo groźnie było, naprawdę, my się tu w redakcji dalej boimy. Nawet kiedy któryś z piłkarzy dochodził do strzału, miał piłkę w dogodnym położeniu i sprawną nogę, to z tej nogi robił naprawdę beznadziejny użytek. Strzał Skóry po dobrej akcji na samym początku meczu – lekko, w środek, byle tylko Kikolski złapał i się uśmiechnął. Potem z drugiej strony Rumin – ładne, bardzo sprawne wyjście lewą stroną boiska, dośrodkowanie i… niecelny strzał w boczną siatkę. Potem jeszcze kilka niedolotów z dystansu i świetna szansa wykreowana Czubakowi przez fenomenalne podanie Kobackiego. Szansa zmarnowana, bo jakby miało być inaczej?
GKS Tychy – Arka Gdynia 0:1. Kiepska pierwsza połowa, druga nieco lepsza
Z każdą kolejną minutą spotkania, jakiekolwiek trafienie wydawało się coraz mniej prawdopodobne, ale, jak to zwykle bywa w polskiej piłce klubowej, takie wrażenie było po prostu mylne. Tuż po zmianie stron do siatki trafił Czubak – w swoim stylu, głową, z bliska, po dobrej wrzutce Kobackiego. Gol dla Arki obudził tyszan, którzy nagle odkryli, że można grać szybciej, skakać wyżej i, co chyba najważniejsze w tej wyliczance, kopać choć trochę mocniej. W grze gospodarzy nadal było sporo bałaganu, ale i tak widowisko trochę nam odżyło.
Żeby było jasne – nadal nie był to mecz godny starcia lidera z wiceliderem.
Arki nie powinno się chyba o taki obraz rywalizacji winić. Po golu miała już ugrane swoje i mogła śmiało czekać na ruch gospodarzy. Mogła sobie pozwolić, by zmarnować rzut rożny na przezabawne krótkie rozegranie Gojnego z Gaprindaszwilim. Mogła też kolejny raz popisać się nieskutecznością pod bramką rywali, gdy Kobacki zamiast ładować pod ladę, znów szukał Czubaka, choć obaj stali już tylko kilka metrów od celu.
Swoją drogą, gdyby tak urządzić jakieś mistrzostwa świata w podawaniu piłki do Karola Czubaka, to Olaf Kobacki wygrałby w przedbiegach. Szuka swojego napastnika przez cały mecz. Raz lepiej, raz gorzej, ale podaje mu właściwie ciągle. Wstaje rano – podaje. Myje zęby – też podaje do Czubaka. A na boisku to już nie widzi poza wysokim kolegą świata.
Tyszanie bez atutów i zasłużenie dostali w czapę
Właściwie cała esencja gry gospodarzy kryje się w tym nagłówku powyżej. Tak jak my ewidentnie nie zasłużyliśmy dziś na wielkie widowisko w hicie pierwszej ligi, tak piłkarze Dariusza Banasika nie zasłużyli dziś nawet na punkt. Nie tylko dlatego, że nie zdobyli gola, bo przecież można było zremisować 0:0 i zachować status quo na samym szczycie tabeli. Można też jednak było zagrać chociaż troszkę lepiej, z nieco większym przekonaniem i z jakąkolwiek skutecznością w swoich poczynaniach. Jeśli GKS chciał dziś spokojnie zremisować i szybko o tym meczu zapomnieć, to bardzo dobrze, że im ten Czubak zrobił swoim golem przykrość.
Kogoś można w ekipie z Tychów wyróżnić? Jasne – naprawdę dobry występ dał dzisiaj Kikolski, który popisał się kilkoma świetnymi interwencjami. Kogoś jeszcze? Pomidor.
GKS Tychy – Arka Gdynia 0:1
Czubak 52′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Niebieskie kartki – czy futbol potrzebuje takiej rewolucji?
- Burić: W wolnym czasie sprzedaję diamenty [WYWIAD]
- To tylko na papierze było łatwe. Dlaczego Warcie nie udało się sprzedać Szmyta?
- Dwa wyścigi w jednym. Tym razem nie tylko walka o mistrzostwo dostarczy emocji
- Ruch Chorzów może się jeszcze łudzić, ŁKS nie