Kanji Okunuki, coś ty chłopie narobił?! Janża wypuścił cię na sam na sam z Grobelnym. Mknąłeś jakieś trzydzieści pięć metrów z piłką przy nodze. Mogłeś podać na prawo do Pacheco i cieszyć się z asysty. Mogłeś lobować. Mogłeś kiwać. Mogłeś walić z całej pety. A wybrałeś najgorzej, jak tylko się dało: „strzeliłeś” technicznie-paralitycznie. I do tego w bandy.
Pewnie nie ma sensu wieszać psów na Japończyku, bo na co dzień całkiem obiecujący jest to piłkarz, a w całej swojej rozciągłości ten mecz to był jeden wielki piach, ale…
Warta Poznań-Górnik Zabrze. Męki Tantala
Jak można było tak to zmarnować?!
Tym bardziej, że Górnik potrzebuje zwycięstw niczym tlenu, bo ostatni raz nie przegrał w ligowym spotkaniu ponad miesiąc temu. Okunuki – miotający się i kiepsko dysponowany – miał na nodze piłkę meczową. Po jego pudle realizator zrobił zbliżenie na ławkę rezerwowych gości i Lukasa Podolskiego, który wymownym gestem pokazał kolegom, że wystarczyło podać. Będziemy ciut złośliwi: fakt, wystarczyło, ale niech Poldi nie będzie taki mądry, bo jeszcze niedawno w podobnej sytuacji wpakowywał piłkę w Szpakowskiego z Korony Kielce…
Tak czy inaczej, kręcimy wokół tego Okunukiego, bo w tej akcji przynajmniej coś się działo, czego nie można powiedzieć o całości tego spotkania. Niby oba zespoły starały się konstruować akcje od własnej bramki, budować, składać i próbować, a nie lagować i pałować, ale wszystko to przywodziło na myśl jakąś ekstraklasową wersję męki Tantala – nieustającego cierpienia wynikającego z niemożliwości osiągnięcia czegoś, co pozornie wydawałoby się łatwo osiągalne.
Kiedy najpierw Zrelak, a następnie Destan znaleźli się bliscy znalezienia szczęścia po chaosie w polu karnym gospodarzy, czujnie, ofiarnie i na czas interweniował bardzo dobrze dysponowany Bergström. Kiedy najpierw Janża i Marosa, a następnie Podolski napędzali akcje, w których do pozycji strzeleckich dochodził Włodarczyk, zawsze coś stawało na przeszkodzie młodego polskiego napastnika: a to Stavropoulos, a to Myć, a to własny brak umiejętności.
Paździerz, choć jakieś tam momenty były, przyznajmy. Jan Grzesik potrafił przypominać samego siebie sprzed dwóch sezonów w swojej przebojowości i bezkompromisowości, a Erik Janża wypraktykował się w prostopadłych podaniach z głębi pola, które raz po raz uruchomiały lewe skrzydełko Górnika, ale nie rozmawiamy tu o żadnym wielkim futbolu.
Odnosimy wrażenie, że koniec końców Wartę i Górnika wykastrował brak umiejętności. Pomysły? Były. Próby? Były. Starania? Były. Ale to tyle. Warta – przy tym potencjale finansowym, strukturalnym i organizacyjnym – może być przyzwoitym ekstraklasowym klubem, ale pewnej poprzeczki nie przeskoczy, w tym sezonie często nudzi, bo nudzi, byle punktować. Górnik – w tym momencie swojej historii – dopiero liże rany i lepi się po letniej rewolucji transferowej. Nic więc dziwnego, że potem oglądamy takie spektakle ligowej młócki.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- Miał wrócić Carlitos, a na razie wrócił co najwyżej jego cień
- Podwyżki uderzą w ligę. Kluby szukają dodatkowych milionów
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
- Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem
- Caryca z Zabrza. Czy Górnik służy do wygrywania wyborów?
Fot. Newspix