Mecz Lechii Gdańsk z Rakowem Częstochowa bardziej przypominał spotkanie Pucharu Polski, w którym drużyny dzielą ze trzy klasy rozgrywkowe, niż starcie dwóch ekstraklasowiczów. Ba! Pucharowiczów. Oczywiście mamy na myśli takie normalne starcie, w którym wyżej notowana drużyna sprowadza rywala na ziemię samą kulturą gry, a nie mecze takie jak niedawne spotkanie Jagiellonii Białystok z Lechią Zielona Góra.
I jasne – czasami pisząc o Ekstraklasie przesadzamy, celowo hiperbolizujemy, wykoślawiamy wręcz obraz tej ligi. Ale to nie jest ten przypadek. Lechia w pierwszej połowie nie oddała strzału na bramkę. Nie, że nie oddała celnego. Nie oddała żadnego. Przez 45 minut 10 gości z pola nie potrafiło kopnąć piłki w kierunku choćby zbliżonym do miejsca, w którym stał Vladan Kovacević. I długimi fragmentami w ogóle nie zanosiło się na to, iż może się to zmienić.
A goście na luziku po 21 minutach prowadzili 2-0. Wszystko to bez Iviego Lopeza i pomimo tego, że w ostatnich meczach mieli ogromne problemy ze skutecznością.
No nie ma cudów. Marcin Kaczmarek tego swojego powrotu do Ekstraklasy nie ma najgorszego – nie musiał przegrać w Szczecinie, a potem jego Lechia z dużą pomocą Kuciaka wymęczyła trzy punkty z Cracovią – ale dzisiejszy mecz dobitnie pokazał, że problemy klubu z Gdańska sięgają znacznie głębiej niż ławki rezerwowych. Możesz wymienić Kaczmarka (tym bardziej, że czekają Bogusław i Zbigniew), ale nie sprawi to, że Clemensowi zacznie się chcieć grać w piłkę, a Castegren czy Abu Hanna nauczą się bronić.
Lechia Gdańsk – Raków Częstochowa 0-3. Clemens – piłkarz czy przechodzień w getrach?
Szczególnie mierzi nas ten Clemens. Bo okej – cała Lechia zagrała do dupy, wyłączyć możemy co najwyżej Terrazzino, bo chłop coś tam po przerwie sklecił. Ale jeśli chodzi o niemieckiego skrzydłowego, to takiego pozorowania grania dawno nie widzieliśmy. Kun zapieprzał wte i wewte aż miło, strzelał, wrzucał, dryblował, a Castegren kompletnie nie mógł liczyć na pomoc swojego skrzydłowego. A w ofensywie – nic, zero, gówno. 14 kontaktów z piłką, 6 celnych podań (na osiem), 4 straty. Nawet Kovacević więcej razy miał styczność z futbolówką, choć Lechia unikała tak, jak mogła gry w ostatniej tercji boiska. 144 mecze w Bundeslidze, 65 w drugiej i fajnie, ale dziś to bardziej naciąganie ludzi niż kontynuowanie kariery.
Szkoda gadać.
Jeśli chodzi o Raków, to potrzebny był wicemistrzowi taki mecz. Ostatnio przez brak skuteczności zgubili częstochowianie punkty w Łodzi, przeciwko Piastowi Gliwice nieomal zafundowali sobie powtórkę (choć tu mniej kreowali), a z Miedzią też było trochę szczęścia, bo dominacja dominacją, ale gdyby Henriquez lepiej pocelował z karnego, to byłaby spora wpadka. Punktowo było w porządku, wystarczało do liderowania, ale brakowało przekonującej gry.
A dziś jedyny zarzut może być taki, że stanęło na trzech golach. Na plus przełamanie Kuna, bo wahadłowy, który ciągle ma szansę na mundial, zaliczył pierwszy konkret w tym sezonie, otwierając wynik. Szybko mógł dorzucić drugi, gdyby jego wrzutkę na gola zamienił Wdowiak, ale bramka w tej sytuacji padła dopiero po dobitce Nowaka. Wdowiak dopiął swego na początku drugiej połowy po zgraniu Svarnasa, ale to i tak za mało. Najlepszą okazję skiepścił bodaj grecki obrońca, ale kolejne gole spokojnie mogli strzelać Koczerhin, Nowak, Arsenić, Wdowiak czy Gutkovskis.
Tak czy siak wyniki tej kolejki ułożyły się w ten sposób, że Raków będzie miał po niej przynajmniej pięć punktów przewagi. Na pewno nad Wisłą Płock i Legią Warszawa, a być może też nad Pogonią Szczecin i Lechem Poznań (tu przy założeniu, że Kolejorz wygra kiedyś i zaległy mecz z Miedzią, i teraz z Górnikiem). Czyli w końcu ktoś ucieka.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: