Reklama

Cracovia prosi się o spadek. Nawet w domu już nie idzie…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 kwietnia 2015, 22:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie jest wielką tajemnicą, że bardzo niewiele w tym sezonie wychodzi Cracovii. Moglibyśmy w tym momencie wymienić wszystkie rzeczy, które podopieczni Roberta Podolińskiego spartaczyli, ale szybciej będzie, gdy wyliczymy to, co im się udawało. Gra na własnym boisku – to Cracovia robiła do tej pory na ekstraklasowym poziomie. Na wyjazdach jest najgorsza w lidze, punkty zdobyte przy Kałuży ratują więc sytuację w tabeli. Jeśli zabraknie ich w kluczowej fazie sezonu – a po dzisiejszym meczu nie da się wykluczyć takiego scenariusza – Cracovia będzie murowanym kandydatem do spadku.

Cracovia prosi się o spadek. Nawet w domu już nie idzie…

Dziś przegrała z Pogonią Szczecin, a to oznacza, że nie zdobyła choćby punktu u siebie po raz pierwszy od listopada zeszłego roku. Przyszłość Roberta Podolińskiego stanęła pod wielkim znakiem zapytania, nie damy sobie uciąć nawet kosmyka, że to właśnie on zasiądzie na ławce w kolejnym spotkaniu. Owszem, jego stołek chybocze się od dłuższego, działacze wykazywali się cierpliwością, ale z dużym prawdopodobieństwem właśnie ta porażka na własnym stadionie może być kuksańcem, który spowoduje, że Janusz Filipiak się ocknie i zorientuje, że jego klub nie gra o puchary (wcześniej nie wykluczaliśmy, że profesorowi ciągle się tak wydaje). Tym bardziej, że znane jest już nazwisko potencjalnego następcy…

Podoliński dziś spróbował rzadko stosowanego manewru – odstawił od składu zarówno Bartosza Rymaniaka, jak i Mateusza Żytkę. Zdrowy rozsądek każe przyklasnąć i zapytać: „dlaczego dopiero teraz?”, ale boisko pokazało, że i bez tej dwójki obrona Cracovii istnieje tylko teoretycznie.

Obu drużynom trzeba oddać to, że oglądaliśmy niezły, żywy mecz. Obyło się bez niemal tradycyjnego wyczekiwania na to, aż przeciwnik spróbuje poprowadzić grę, a umówmy się – czasami ten stan potrafi trwać przez większość pierwszej połowy. Zaczęła Pogoń, kilka sytuacji stworzyła sobie Cracovia, słowem: nielicho. Gościom należał się też rzut karny za zagranie piłki ręką, ale niestety – sędzia nie dopasował się poziomem do piłkarzy. Bramka dla Pogoni jednak padła, a strzelił ją ten, którego w ciemno typowaliśmy na bohatera spotkania, czyli Łukasz Zwoliński.

Druga część gry? Okazje Frączczaka (poprzeczka), Covilo oraz Ortegi, a także… konkurs rzutu racą. Wątpliwej jakości rozrywkę zaproponowali jacyś kretyni z sektora Pogoni Szczecin, a że kretyni rzadko miewają trafione pomysły – dokończenie meczu stanęło pod znakiem zapytania. Co trzeba mieć w głowie, żeby tłuc się 650 kilometrów przez całą Polskę po to, by rzucić racą w innych ludzi? Podejrzewamy, że gdyby ci goście mieli IQ niższe o jeszcze pięć punktów, piliby wodę z kibla.

Reklama

Mecz trochę się nam przedłużył, ale udało się go dokończyć. W ostatnich minutach Cracovia mogła uciec spod topora – piłka po strzale Rakelsa już minęła Janukiewicza, ale interwencją meczu popisał Sebastian Rudol, który wślizgiem wybił ją z linii bramkowej.

Czesław Michniewicz w dwóch spotkaniach zdobył sześć punktów, czyli już w tym momencie przebił wiosenny dorobek Jana Kociana, który w siedmiu spotkaniach ugrał ich zaledwie pięć. Pogoń po zwycięstwie wskoczyła do grupy mistrzowskiej i – dzięki wysokiej porażce Lechii – nie wypadnie z niej nawet w przypadku poniedziałkowego zwycięstwa Górnika Zabrze. Chyba już  teraz – jakkolwiek zakończy się rywalizacja o pierwszą ósemkę – mogą w Szczecinie odtrąbić mały sukces.

oXmfHRs

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...