Czyżby Radomiak znów miał być jedną z największych rewelacji rundy jesiennej Ekstraklasy? Aż tak daleko byśmy nie wybiegali, ale faktem jest, że maszyna Mariusza Lewandowskiego zaczyna coraz lepiej funkcjonować i właśnie odprawiła z kwitkiem trzeciego kolejnego rywala. Mało tego: po raz pierwszy od ośmiu meczów drużyna z Radomia zachowała czyste konto. Postęp, proszę państwa, ciągły postęp.
Oczywiście gdyby Bartosz Kopacz dołożył głowę jak należy w doliczonym czasie po rzucie rożnym Hinokio, narracja byłaby nieco inna, ale tak czy siak Zagłębie nie poszalało dziś w ofensywie.
Wystawianie Martina Dolezala na szpicy powoli zaczyna być skazywaniem się na granie w dziesiątkę. Nieruchawy Czech nawet zaczął obiecująco – zabrał piłkę Cichockiemu i jeszcze wywalczył dla niego żółtą kartkę, którą nieco pochopnie pokazał obrońcy gości sędzia Piotr Lasyk. To był jednak najlepszy moment Dolezala, później praktycznie nie było go w grze. Chciałoby się powiedzieć: jak co tydzień. Sprowadzenie porządnego napadziora powinno być priorytetem Zagłębia na końcówkę letniego okienka.
Zagłębie Lubin – Radomiak 0:1. Poprzeczka z dystansu i stałe fragmenty to za mało
Lubinianie zaczęli od bomby Filipa Starzyńskiego w poprzeczkę, ale potem znacznie spuścili z tonu. Filip Majchrowicz mocniej spocił się tylko po obronie strzału wbiegającego w pole karne Arkadiusza Woźniaka (wystąpił na prawej obronie w obliczu absencji Aleksa Ławniczaka i przesunięciu Kopacza do środka). Dogrywał mu Łukasz Łakomy, który wyrasta na lidera drugiej linii “Miedziowych”. Jeżeli w szeregach gospodarzy działo się coś ciekawszego lub przynajmniej dającego nadzieję na coś więcej, przeważnie maczał w tym palce były pomocnik Legii.
W drugiej połowie Majchrowicza ratowali koledzy z pola. Zagłębie dwukrotnie ciekawie rozegrało stały fragment, zamykający zawodnik groźnie zgrywał głową w pole bramkowe i gdyby nie najpierw Cichocki, a potem Nascimento (Cichocki skakał razem z nim), piłka niechybnie wylądowałaby w siatce. No i w doliczonym czasie fatalnie spudłował Kopacz, o czym już wspominaliśmy. Mało.
Lubin ulubionym terenem Rossiego
Radomiak do przerwy z przodu podobał się jeszcze mniej. Niewiele pokazali skrzydłowi, a Maurides został wyłączony z gry przez Jacha. Po zmianie stron zaczęło to wyglądać znacznie lepiej. Bardzo dobrze funkcjonował środek pola. Rozsądek z kreatywnością łączyli Cele i Nascimento, a motorem napędowym wielu akcji był Roberto Alves, łatwo uwalniający się spod krycia rywali. Po akcji dwóch ostatnich świetnej sytuacji nie wykorzystał Machado, któremu zabrakło precyzji.
Z kolei dośrodkowania niezbyt wychodziły dziś Dawidowi Abramowiczowi, przynajmniej w odniesieniu do tego, do czego przyzwyczaił nas w ostatnich tygodniach. Skoro tak, dla odmiany lepiej wykonywał dalekie wyrzuty z autu i właśnie po jednym z nich padł gol na wagę zwycięstwa. Zawalili kryjący zawodnicy Zagłębia – Kopacz został wyblokowany, a Makowskiemu zabrakło zdecydowania – ale również Kacper Bieszczad może sobie trochę zarzucić. Najpierw zamierzał wyjść z bramki, by następnie zmienić decyzję, czym nieco zdezorientował kolegów. Idealnie skorzystał z tego Raphael Rossi, który pokonał Bieszczada mocnym strzałem głową.
Brazylijczyk ma na koncie trzy bramki w Ekstraklasie, z czego dwie zdobył w Lubinie. Przypadek? Pewnie tak.
Zagłębie po wywalczeniu siedmiu punktów w trzech poprzednich meczach przypomniało swoim kibicom, że… jest Zagłębiem, więc nie można za dużo oczekiwać. Radomiak wyciska, ile się da z ostatnich tygodni, co było bardzo wskazane, bo po domowym meczu z Koroną czekają go kolejno starcia z Legią, Wisłą Płock, Rakowem, Cracovią i Lechem.
WIĘCEJ O RADOMIAKU:
Fot. Newspix