Awans do III ligi w sezonie obchodów stulecia klubu, a potem pewne zwycięstwo na inaugurację trzecioligowych rozgrywek. Czy można wyobrazić sobie piękniejszy scenariusz niż ten, który przerobiła w ostatnich miesiącach Lublinianka? Na pewno można, bo dobre wyniki drużyny to tylko fasada, za którą kryje smutna i szokująca prawda oraz niepewna przyszłość.
1 lipca zeszłego roku nowym prezesem Lublinianki został Patryk Al-Swaiti. Sprawiał świetne wrażenie od pierwszego wywiadu, którego udzielił oficjalnej stronie klubu. Nie krył swoich ambicji i zapowiadał ogromne zmiany. Szybko okazało się, że słowa zostają zamienione w czyny. Ekspansję transferową rozpoczęło ogłoszenie powrotu do klubu Tomasza Brzyskiego, byłego reprezentanta Polski, mistrza kraju z Legią Warszawa, ale przede wszystkim wychowanka Lublinianki. Kolejne dni to kolejne transfery. A potem drużyna dowodzona przez trenera Roberta Chmurę wyszła na boisko i rozpoczęła kampanię, której finał znamy. Awans do III ligi. Nie było w tym przypadku – z tygodnia na tydzień rodził się zespół, który w 2022 roku nie przegrał ani jednego meczu o stawkę. Wspólny cel i wyniki stworzyły też atmosferę, a sztandarowym hasłem piłkarzy po zwycięskich meczach było „NABICI!”. Zresztą, to hasło wylądowało nawet na okolicznościowych koszulkach zespołu z okazji awansu. Dziś, blisko 13 miesięcy po objęciu sterów przez Al-Swaitiego, wiemy, że piłkarze może i byli nabici, ale w butelkę. A razem z nimi kibice i wszyscy, którzy dobrze życzą najstarszemu klubowi na Lubelszczyźnie. Zapraszamy na wiwisekcję katastrofy na lubelskiej Wieniawie.
NOWY PREZES NA STULECIE
Skąd w ogóle Patryk Al-Swaiti wziął się w Lubliniance? Przez ostatnie 10 lat klubem zarządzał Krzysztof Gil, biznesmen z Lublina, który wcześniej miał swój klub – Wieniawę. Gdy w 2011 roku Lublinianka znalazła się nad przepaścią, Gil postanowił uratować dobijający do 90. rocznicy powstania klub. Doszło do fuzji Lublinianki i Wieniawy, dzięki czemu zielono-biało-czerwoni nie zniknęli z piłkarskiej mapy Polski. Ba, drużyna powstała na bazie tego połączenia przeszła przez IV ligę jak burza i niebawem zameldowała się w III lidze. Gil już w pierwszym sezonie swojej prezesury zrobił awans do III ligi. Brzmi znajomo?
Dziś streszczanie całej dekady Lublinianki pod wodzą byłego prezesa nie ma sensu. Gil nie był nigdy zwolennikiem płacenia piłkarzom wielkich pensji czy stypendiów. Chciał budować klub na zdrowych zasadach, ale skromnie, bez przepychu. Ciężko jednak utrzymać się na poziomie III ligi bez konkretnych wzmocnień, a ciężko o wzmocnienia, gdy nie ma się do zaoferowania konkretnej kasy. Takie są realia. Lublinianka po trzech sezonach w lubelsko-podkarpackiej wówczas III lidze spadła, co wobec reformy rozgrywek nie było sensacją, bo z ligi spadała ponad połowa drużyn. Od tamtej pory pierwsza drużyna w zasadzie wegetowała. Nigdy nie było tematu powrotu do III ligi. Nigdy nie zagrażał też spadek do okręgówki. Spokojne granie w IV lidze. Raz ciut wyżej, raz niżej. W klubie nie działo się za wiele ciekawego, wokół klubu również. Marketing praktycznie nie istniał, a media społecznościowe w jako takim stanie utrzymywali kibice. Ta swoista agonia odbijała się też na frekwencji. Nie brakowało meczów, gdzie uzbieranie setki kibiców na stadionie było nieosiągalne.
Gdy na horyzoncie pojawił się Al-Swaiti ze swoją ekipą, z ulgą odetchnął chyba nawet sam Gil, który miał już trochę dość prezesowania. – Mój czas minął. Hobby i pasja stały się obowiązkiem, a moja firma i aktualna sytuacja gospodarcza zmuszały mnie do poświęcania czasu. Uważałem, że Lublinianka potrzebuje prezesa na pełen etat, by dalej się rozwijać – mówi Gil. Przejęcie klubu przeprowadzone zostało bardzo spokojnie – wyglądało to wręcz na wzorcowy model, w którym dwóch poważnych ludzi dogaduje się, a potem jeden systematycznie, krok po kroku, wprowadza tego drugiego w życie klubu. – Patryk zgłosił się do mnie w imieniu Igora Krawczyka już jesienią 2020 roku. Ponad pół roku sprawdzałem firmy Igora. Potem przez kilka miesięcy wdrażałem Patryka we wszystkie zagadnienia związane z działaniem klubu – opowiada były prezes. Nic dziwnego, że wielu ludzi informacja o nowym prezesie po prostu zaskoczyła, bo wszystko było utrzymywane niemal w tajemnicy. I nic dziwnego, że stęsknieni nowej jakości sympatycy Lublinianki uwierzyli Al-Swaitiemu oraz stojącemu za nim tandemowi. Poza Krawczykiem, który ze względu na pracę w roli piłkarskiego agenta nie mógł pełnić oficjalnych funkcji, w klubie pojawiła się bowiem Klaudia Kuklińska, jego partnerka. To ona formalnie była właścicielką i wiceprezesem, choć faktycznie sporadycznie bywała w klubie. Nie będzie dużą przesadą nazwanie jej „słupem”.
POWRÓT BRZYTWY
Jak po paru dniach zyskać przychylność kibiców i wywołać wręcz entuzjastyczne nastroje? Powrót tak znakomitego wychowanka jak Tomasz Brzyski spadł nowemu prezesowi jak z nieba. Spadł, bo Al-Swaiti nie musiał za wiele robić. „Brzytwa” już wiele lat temu zapowiadał, że na zakończenie kariery chciałby wrócić do matecznika. Zresztą, już za Gila ogłoszono jego powrót. Notabene wraz z nim na Wieniawie zameldować się miał Grzegorz Bonin, inny piłkarz o kapitalnym jak na IV ligę CV. Wtedy jednak ligę przerwała pandemia koronawirusa. Brzyski i Bonin nie wystąpili w Lubliniance ani razu, a potem zdecydowali się wybrać ofertę Chełmianki.
Jednak „Brzytwa” to charakterny gość. Jak obiecał, to obiecał. I słowa dotrzymał. W lipcu zeszłego roku jasne stało się, że kibice na Wieniawie będą mogli oklaskiwać grę byłego reprezentanta Polski. Już bez Bonina, ale za to z tabunem nowych piłkarzy, bo nowy prezes dotrzymał słowa. Rozpoczęła się kadrowa rewolucja. Żadne nazwisko nie rzuciło już na kolana w takim stopniu jak Brzyski, ale transfery Michała Palucha czy Karola Kality były sygnałem, że budowana jest drużyna z dużymi ambicjami. To gracze jakościowi, z wyrobionymi nazwiskami na lokalnym rynku. A co za tym idzie – tacy, którzy na pewno nie przyszli tu grać za frytki, ani z miłości do Lublinianki, jak nowy kapitan, czyli Brzyski.
MASZYNA POSZŁA W RUCH
Zanim jeszcze Brzyski zameldował się powtórnie na lubelskiej Wieniawie, Al-Swaiti udzielił dużego wywiadu, który został opublikowany w mediach społecznościowych Lublinianki, bowiem ta wtedy nie miała jeszcze nawet sensownej strony internetowej. Wyważone, rozsądne wypowiedzi, ale do tego bardzo ambitne plany. Malował się obraz naprawdę świetnego sternika klubu, który mimo młodego wieku, wie czego chce i wie, jakimi środkami to osiągnąć. Dziś, po ponad roku, ten wywiad brzmi jak ponury żart. Poszczególne wypowiedzi można wywlekać i łapać się za głowę. Słowa jedno, czyny drugie. Ale do tego dojdziemy…
Start sezonu był bardzo obiecujący. Lublinianka od początku trzymała się w czubie tabeli. Wprawdzie derbowa porażka z rezerwami Motoru nieco ostudziła zapał, ale nieźle wpisywała się w podejście władz klubu. Nikt otwarcie nie mówił o awansie, a w kuluarach dało się usłyszeć, że awans – owszem – jest celem, ale na jego realizację drużyna ma dwa sezony. W roli faworyta ligi widziano Świdniczankę, która to jednak jesienią straciła mnóstwo punktów i dopiero po zmianie trenera odpaliła. W międzyczasie do roli kandydata do awansu wyrosła Stal Kraśnik z nowym, prężnym sponsorem. Prowadzącym na półmetku ligi Huraganem Międzyrzec nikt się raczej nie przejmował, bo i w klubie dość jasno mówiono, że nie stać ich na III ligę. I rzeczywiście – Huragan wiosną wyraźnie obniżył loty.
Wróćmy jednak do Lublinianki, która zaliczyła obiecującą rundę pod względem sportowym i bardzo udaną pod względem marketingowym. Udało się uruchomić nową stronę internetową, media społecznościowe ożyły, a frekwencja na stadionie rosła z meczu na mecz. Skromna trybuna na 450 osób potrafiła zapełnić się do ostatniego miejsca, co jeszcze parę miesięcy temu wydawało się abstrakcją. Nikt nawet nie przypuszczał, że klub może być niewydolny finansowo. Zwłaszcza, że systematycznie pojawiały się informacje o nawiązaniu współpracy z kolejnymi firmami. Z czasem okazało się, że większość z nich to bartery, mało istotne dla klubowego budżetu. A ten kurczył się z dnia na dzień. – Klub był niewypłacalny już w grudniu. Byłem członkiem rady nadzorczej i alarmowałem, ale Igor uspokajał, że mają plan na wyjście z kłopotów. Gdy w styczniu zaczęli mnie nagabywać wierzyciele, złożyłem rezygnację z rady nadzorczej – opowiada były prezes Gil. Po odejściu Gila jakiekolwiek organy nadzorcze w klubie pozostały fikcją. Krawczyka o trudnej sytuacji alarmował także trener Chmura. – Wraz z Tomkiem Brzyskim powiedzieliśmy jasno, że jeśli klub ma problemy finansowe, to my możemy odejść i nie obciążać budżetu. Jesteśmy wychowankami Lublinianki i ostatnie, czego byśmy chcieli to doprowadzenia do upadku klubu – mówi Chmura. – Igor zapewniał nas, że wszystko jest pod kontrolą – dodaje szkoleniowiec.
Skąd takie przeświadczenie właściciela? Opierał się na tym, co mówi mu Al-Swaiti. Mówiąc wprost – łykał jak pelikan wszystko, co mówił lub pisał mu kolega
OWOCNE POLOWANIE ZIMĄ
Łajba zaczynała tonąć, ale orkiestra grała w najlepsze i nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie tak. Zimą Lublinianka nie próżnowała na transferowym rynku. Do drużyny wrócili solidny defensywny pomocnik, Piotr Chodziutko oraz obiecujący młodzieżowiec, Patryk Malec. Do tego sprowadzono Portugalczyka Evandro Gomesa, który liznął gry w drugiej lidze cypryjskiej. Prawdziwym hitem był jednak transfer Juliena Tadrowskiego. Facet z takim CV i w sile piłkarskiego wieku w IV lidze to rzadkość. Mało tego, rzutem na taśmę dzięki sytuacji za wschodnią granicą udało się zakontraktować prawego obrońcę, Oleksandra Zhmuidę. Ta pozycja wymagała wzmocnienia, a Ukrainiec okazał się strzałem w dziesiątkę – chłopak z papierami na granie co najmniej dwie ligi wyżej. Nic dziwnego, że po takich transferach zaczęto coraz odważniej mówić o awansie.
RUNDA JAK MARZENIE
Drużyna wygrała dziewięć kolejnych meczów od startu rundy wiosennej, większość do zera. Kluczowa była wygrana ze Świdniczanką na wyjeździe. W środku “majówki” trybuny stadionu Avii zapełniły się fanami głodnymi solidnej, lokalnej piłki. Zawodu nie było – mecz stał na dobrym poziomie, a przyjezdni z Lublina wygrali 3:1. Znów na zewnątrz wszystko wyglądało kapitalnie, a tymczasem drużyna od paru miesięcy nie otrzymywała wypłat. – Prawdę mówiąc po tym meczu miałem zrezygnować z prowadzenia drużyny. Miałem dość obietnic bez pokrycia w wykonaniu prezesa. Trudno jednak po takim zwycięstwie odejść i zostawić drużynę. Postanowiliśmy zagryźć zęby i powalczyć o awans do końca, niezależnie od sytuacji w klubie – wspomina Robert Chmura, szkoleniowiec Lublinianki.
Po serii zwycięstw przydarzyły się dwa bezbramkowe remisy. Seria meczów bez porażki rozpoczęta jeszcze jesienią wciąż trwała, ale kwestia awansu nieco się skomplikowała. Miejsca na kolejne wpadki było coraz mniej. Mimo jeszcze jednego remisu po drodze – tym razem w rewanżu ze Świdniczanką – zielono-biało-czerwoni wciąż wszystko mieli w swoich rękach. Wystarczyło im wygrać dwa wyjazdowe mecze – w Różańcu i Werbkowicach – by w ostatniej kolejce nie martwić się kolejnym wyjazdem, tym razem do Kraśnika. Miejscowa Stal jako jedyna miała jeszcze szansę odebrać Lubliniance promocję do III ligi. Wysoka wygrana z Gromem i wymęczona z Kryształem dały upragniony awans. Cała drużyna fetowała ten sukces na stadionie w Werbkowicach w okolicznościowych koszulkach ze wspomnianym hasłem „Nabici”. Choć już wtedy mogli czuć się nabici w butelkę, bo klub zalegał im z wypłatami. Zresztą, z powodu zadłużenia w firmie przewozowej problemem było już samo zorganizowanie dojazdu na ten mecz, a „awansowe” koszulki ufundował trener Chmura do spółki z zawodnikami. Znamienne było też to, że prezes Al-Swaiti niby fetował awans z drużyną, ale tak jakby obok. Wszyscy traktowali go jak zło konieczne.
RYSY NA SZKLE
Plotki o problemach finansowych Lublinianki zaczęły się pojawiać już w marcu. Z początku były bagatelizowane, bo przecież klub dopiero co dokonał całkiem obiecujących transferów i obrał kierunek na III ligę. Jednak z tygodnia na tydzień coraz częściej w lokalnym środowisku dało się usłyszeć, że są zaległości – u zawodników, trenerów i nie tylko. Prezes Al-Swaiti sukcesywnie kluczył. Jednych mamił opowieściami, że wszystko jest pod kontrolą, innym kłamał w żywe oczy, mówiąc o zadłużeniu sięgającym kilkudziesięciu tysięcy złotych. Udzielił nawet kolejnego wywiadu dla klubowej strony, którego tytuł brzmiał „Wiele nam się udało, wiele pozostaje do zrobienia.”
– Gdy przeczytaliśmy te brednie, śmialiśmy się z tego w szatni, znając prawdziwą sytuację klubu. Był to jednak śmiech przez łzy – wspomina Chmura. Tymczasem wierzyciele wysłuchiwali bajek o nadchodzących przelewach, które nigdy nie docierały, albo docierały po wielu tygodniach. W klubie coraz więcej osób miało prezesa za krętacza. Mleko już kipiało.
TĄPNIĘCIE
Wylało się, gdy kilka dni po awansie trener Chmura w rozmowie z Kurierem Lubelskim ujawnił, że piłkarze mają zaległości i w klubie nie dzieje się najlepiej. Przekaz do mediów i tak był dość łagodny, okrojony o wiele szczegółów, które mogły całkowicie zdyskredytować osobę Al-Swaitiego. Ten wciąż gubił się w zeznaniach. Jeszcze w dniu awansu okłamywał zaangażowanego w sprawy Lublinianki, jej wiernego kibica, radnego Marcina Nowaka. Znów mówił o 20 tys. długów.
Niebawem okazało się, że te długi są kilkanaście razy większe! Jeśli ktoś myślał, że klub zalega jedynie z wypłatami dla piłkarzy czy trenerów, to szybko okazało się, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Usiądźcie w fotelach i złapcie się czegoś. Długi w lubelskim MOSiR, wspomnianej firmie przewozowej, firmie Hummel dostarczającej stroje, ZUS, Urzędzie Skarbowym. Właściwie wszędzie, gdzie się tylko dało. Igor Krawczyk przyleciał do Polski w piątek 10 czerwca, w dniu meczu ostatniej kolejki ze Stalą Kraśnik. Mecz już o nic, ale w klubie zaczynała się walka o życie.
Piłkarze przed pierwszym gwizdkiem ostatniego spotkania zaprezentowali transparent z wymownym hasłem. „Awans? TAK, Kasa? Brak!”. Podłamani sytuacją w klubie zawodnicy przegrali ze Stalą 0:1. Kraśniczanie zapewnili sobie zajęcie 2. miejsce i mogli jedynie czyhać na dobre dla nich, a złe dla Lublinianki wieści. A do takiego obrotu spraw było naprawdę bardzo, bardzo blisko.
Gdy Krawczyk zabrał się za sprzątanie bałaganu, którego narobił desygnowany przez niego prezes, z klubowych szaf zaczęły wypadać trupy. Okazało się, że klub nie prowadził praktycznie żadnej księgowości od listopada zeszłego roku (sic). Mało tego, nie była odbierana korespondencja! Pod znakiem zapytania stanęły wakacyjne obozy dla klubowej młodzieży, na które pieniądze wpłacili rodzice. Samo oszacowanie długów było niezwykle trudne.
Tutaj niepoślednią rolę odegrała pani Elżbieta Skalska, wieloletnia księgowa Lublinianki za czasów poprzedniego prezesa. Pani Ela sama mówi o sobie jako o wielkiej kibicce Lublinianki od dziesięcioleci. Gdy tylko została poproszona o pomoc przez Krawczyka, nie odmówiła. Zakasała rękawy do pracy wraz z córką i kilkoma innymi osobami. Rozpoczęło się rozgrzebywanie papierów. – Przecierałam oczy ze zdumienia. Nie spodziewałam się takiej skali zaniechań i niedbalstwa – mówi Skalska.
Wtedy jeszcze panowało przekonanie, że prezes Al-Swaiti po prostu nie udźwignął zadania. Klub miał za mało sponsorów, bo i część się wycofała na samym początku projektu, a co za tym idzie szybko skończyły się fundusze. Prezes za wszelką cenę chcąc awansować, wpadł w spiralę długów i kłamstw. Ale i tę teorię życie trochę zweryfikowało. Wyciągi z konta klubowego generują pytania dotyczące klubowych pieniędzy. Co się z nimi stało? Dalszą część tego wątku najprawdopodobniej dopisze sprawa w sądzie. Krawczyk zapowiadał, że jak tylko wraz z prawnikami zdoła przedrzeć się przez całą stertę papierów, wystąpi na drogę sądową przeciwko swojemu niedawnemu koledze.
Nieudolność Al-Swaitiego najlepiej obrazuje jeszcze jeden wycinek z rzeczywistości. Choć do zmiany władz klubu doszło w lipcu 2021 roku, to w KRS taka zmiana nie została zgłoszona przez prawie rok! Wciąż widniały tam jeszcze stare władze, z prezesem Gilem na czele. – Bezskutecznie domagałem się od Patryka dokonania tych zmian – zdradza były prezes. Kilka razy składano źle wypełnione wnioski. I można przyznać rację, że urzędowe formalności nie należą do najprzyjemniejszych, ale złożenie papierów w KRS raczej nie powinno przerastać prezesa klubu. Nawet w B-klasie. Tymczasem KRS przyjął właściwy formularz w lipcu… 2022 roku, gdy Al-Swaiti faktycznie przestał już pełnić funkcję prezesa, bo został odsunięty od klubowych spraw przez Krawczyka i Kuklińską. Kuriozum w czystej formie.
Mało? To dodajmy jeszcze, że Al-Swaiti, który dużo mówił o rozwoju klubu, a wywodził się przecież z agencji menedżerskiej Football Passion, nie zadbał nawet o kontrakty z zawodnikami. Wśród najbardziej obiecujących i “sprzedawalnych” graczy tylko Karol Futa związał się z Lublinianką dwuletnią umową. Na półtora roku kontrakt podpisał Julien Tadrowski, ale wpisano mu wprost śmieszną klauzulę wykupu – 5000 złotych. Stosunkowo młodzi Wiktor Makowski czy Dominik Ptaszyński (i wielu innych graczy) podpisali tylko roczne kontrakty, więc latem spokojnie mogli odejść z Lublinianki. Ptaszyński tak zresztą zrobił.
WALKA O LICENCJĘ
Igor Krawczyk po paru dniach od powrotu do kraju był bliski załamania. Skala problemu była przerażająca. Rozważał ogłoszenie upadłości, ale kilka osób odwiodło go od tego pomysłu i koniec końców do najgorszego nie doszło. Duża w tym zasługa również kibiców ze stowarzyszenia „Niezłomni”, którzy przez cały czas namawiali Krawczyka, by ten się nie poddawał i próbował zawalczyć o trzecioligową licencję. Założyli nawet zbiórkę na portalu Zrzutka – głównie po to, by nagłośnić problem. O licencję na III ligę walczył też trener Chmura, bo chciał kontynuować pracę z zespołem, z którym odniósł niekwestionowany sukces. Ale żeby pomarzyć o licencji na grę w III lidze, trzeba było poruszyć niebo i ziemię. Nieustannie jeździć po urzędach, chodzić od drzwi do drzwi i wykonać setki telefonów. Nie udałoby się bez pomocy i zaangażowania wielu osób, wśród których w pierwszym szeregu wymienić należy wspomnianą już Elżbietę Skalską, wspomnianego radnego Marcina Nowaka czy też Leszka Wójcika z LZPN. W końcu dosłownie rzutem na taśmę, „za pięć dwunasta” złożono wniosek. Najpilniejsze należności wobec ZUS i US zostały spłacone, a MOSiR zapewnił, że pomoże przy stadionie. By obiekt na Wieniawie mógł liczyć na licencję, potrzebna była trybuna dla gości i jeszcze kilka drobnych zmian. MOSiR obiecał dowiezienie mobilnej trybuny dla kibiców przyjezdnych.
Cała walka o licencję ma drugie dno. Gdy o problemach finansowych klubów zrobiło się głośno, do drzwi Lublinianki zapukało kilku chętnych. Najpoważniejszymi wydawali się dwaj związani z jednym z lokalnych klubów. Chcieli przejąć udziały i spłacić długi, a potem w szybkim tempie zbudować drużynę, która miałaby docelowo walczyć o awans do II ligi. Brzmiało jak bajka, szczególnie w zestawieniu z ówczesną sytuacją klubu. Panowie postawili warunek – licencja na III ligę. Krawczyk nie mógł więc hamletyzować, co dalej robić. Po prostu musiał stanąć na głowie, by licencję zdobyć. I udało się! News na klubowej stronie o przyznaniu licencji znów wywołał falę euforii, chyba tylko nieco mniejszą niż post po awansie w Werbkowicach. Zapowiedziane były kolejne optymistyczne wieści w ciągu paru dni.
BRAZYLIJSKA TELENOWELA
Dobrych wieści jednak nie było. Potencjalni inwestorzy wycofali swoją propozycję. Tłumaczyli to potrzebą dokonania rzetelnego audytu, na co potrzeba mnóstwo czasu. Bali się, że szacowane na około 250-300 tys. zadłużenie może finalnie okazać się jeszcze większe. Bali się, że w szafach na Wieniawie jest jeszcze więcej trupów. Bajkowa wizja nowych właścicieli Lublinianki i ich ambitnych planów umarła śmiercią naturalną. Na horyzoncie nie było żadnego sensownego rozwiązania, więc umierała też nadzieja. Igor Krawczyk rozważał sprzedaż swojego mieszkania na Pomorzu, by wyjść z długów. Spłacenie wierzycieli to jedno, a przystąpienie do rozgrywek to kolejne, ogromne wydatki. Miasto obiecało dotacje, ale gdy okazało się, że prowadzony przez nieodpowiedzialnych ludzi klub jest zadłużony po uszy, pieniądze wstrzymało. Dość powiedzieć, że jednego dnia radny Nowak mamiony przez Al-Swaitiego zapewniał wiceprezydent miasta, panią Beatę Stepaniuk-Kuśmierzak, że klub jest prowadzony niemal wzorcowo, a nazajutrz w Kurierze Lubelskim pojawił się pierwszy artykuł o kłopotach Lublinianki. Nic dziwnego, że praktycznie wszystkie kluby sportowe, który wystąpiły o wsparcie, dostały odpowiedź pozytywną. Z wyjątkiem Lublinianki. – Jednym z kryteriów poddawanym ocenie jest możliwość realizacji zadania publicznego przez oferenta. Komisja konkursowa, biorąc pod uwagę komunikat właściciela KS Lublinianka na temat jego bieżącej sytuacji finansowo-organizacyjnej oceniła, że w związku z zaległościami finansowymi oraz problemami organizacyjnymi klubu, możliwość realizacji zadania publicznego przez podmiot jest bardzo ograniczona lub wręcz niemożliwa. Dlatego to kryterium oceniono na 0 punktów – mówiła na łamach Kuriera Lubelskiego Anna Czerwonka, z biura prasowego lubelskiego ratusza.
Jednak ta kasa nie została stracona, bowiem „odmrożenie” tych dotacji zostało warunkowane spłatą długów. Pomoc obiecał także marszałek województwa, ale tutaj warunek był dokładnie taki sam. Zero długów i wyprostowanie całej “papierologii”.
A było (a raczej ciągle jest) co prostować, bo sprawdziły się przewidywania niedoszłych inwestorów. Okazało się, że miejskie dotacje z poprzedniego roku zostały wydatkowane niezgodnie z przeznaczeniem, za co oczywiście odpowiada Al-Swaiti. Kasę więc trzeba zwrócić. Szacunkowo zadłużenie przebiło barierę 400 tysięcy, choć de facto spora część z tej kwoty została już spłacona. – Gdy przychodziłem do klubu, to powiedziałem prezesowi, że mam człowieka, który świetnie zna się na dotacjach, umie pisać wnioski, projekty. Usłyszałem, że nikt taki nie jest potrzebny. Odbiłem się od ściany – wspomina Chmura.
Jak zatem myśleć o przystąpieniu do gry w III lidze, gdy klub nie ma budżetu nawet na „okręgówkę”? Przez kilka kolejnych dni w klubie było niewesoło. Pojawiły się nowe opcje, odbyło parę następnych rozmów z potencjalnymi „ratownikami”. Bez większych konkretów i nadziei. Gdy inne kluby rozpoczęły już treningi i okres przygotowawczy do ligi, w Lubliniance mnożyły się znaki zapytania. Wciąż niespłacone długi, zawieszone dotacje, brak sponsorów, brak prezesa i właściciel czekający na cud, wciąż sprzątający tę swoistą „Stajnię Augiasza”. Przekładany był pierwszy trening, odwołano pierwsze sparingi, a z drużyny odeszło kilku ważnych zawodników, którzy mieli dość czekania na Godota. – Nie chciałem okłamywać chłopaków. Sam nie wiedziałem, jaka przyszłość nas czeka. Nie mogłem mieć pretensji do zawodników, że chcą wiedzieć, na czym stoją i dlatego decydują się na odejście – komentuje Chmura.
HAPPY END?
Ratunku znikąd? Na szczęście nie. Jeden z potencjalnych inwestorów okazał się konkretny i nie przestraszył się gargantuicznego bałaganu w klubie. Andrzej Posłajko, bo o nim mowa, postanowił wraz ze swoim synem Konradem oraz znajomym, Rafałem Białkiem, wziąć na siebie ciężar ratowania klubu. Przejął udziały od Krawczyka i Kuklińskiej, gwarantując swoim nazwiskiem, że długi zostaną spłacone. Krawczyk pozostał w roli prokurenta do czasu ustalenia nowego zarządu. Na niecałe trzy tygodnie przed startem ligi klub doczekał się więc nowego sternika. Za Posłajko, który jest lokalnym przedsiębiorcą, angażującym się w sport od wielu lat, mieli stać kolejni zainteresowani wejściem do Lublinianki ze swoim kapitałem. – Chcemy, aby Lublinianka dalej istniała. Najpierw planujemy wyjść z zadłużeń, a następnie sprawić, aby sama na siebie zarabiała. Będziemy szukać sponsorów, będziemy starali się o dotacje, planujemy też własne inwestycje, które pozwolą nam utrzymać klub – powiedział Konrad Posłajko, nowy właściciel klubu, w rozmowie z Kurierem Lubelskim. Na początek nowi sternicy ze swoimi prawnikami zajęli się “prostowaniem” spraw formalnych. Gdy w klubie zapanuje względny porządek, powinni pojawić się nowi ludzie, z pieniędzmi i pomysłami. Przynajmniej takie są plany, ale w najstarszym lubelskim klubie ostatnimi czasy nie można być pewnym niczego. Dowód?
INAUGURACJA W CIENIU SKANDALU
Strona i media społecznościowe klubu w ostatnich dniach rozgrzane były do czerwoności od informacji o transferach kolejnych zawodników. Nowy właściciel finalizował umowy z piłkarzami, a trener układał zespół, który 6 sierpnia miał wyjść na trzecioligowe spotkanie po raz pierwszy. Ale tu dochodzimy w tej historii do kolejnego zakrętu. Mało brakowało, a ten mecz nie doszedłby do skutku! Wspominaliśmy wcześniej o zagrożonych obozach sportowych dla młodzieży. Kiedy widmo odwołania takiego obozu zajrzało rodzicom w oczy, zorganizowali oni protest na płycie głównej stadionu. Gdy piłkarze Wisły Sandomierz i Lublinianki rozgrzewali się przed meczem, rodzice twardo stali przy swoim i nie zamierzali zejść z murawy, dopóki nie dostaną zapewnienia, że nieopłacony obóz się odbędzie. W klubie działy się dantejskie sceny. Wzajemne oskarżenia, groźby, wyzwiska, zarzuty. Finalnie rodzice ustąpili. – Poprzedni prezes wydał około 80 tys. przeznaczone na obozy młodzieży na inne cele. My zastaliśmy taką sytuację i od początku zapewnialiśmy, że obozy się odbędą. W sobotę wpłaciłem 13 tysięcy, kolejne 15 poszło w poniedziałek. Do dopłacenia pozostaje około 20 – komentuje sprawę Andrzej Posłajko. Całą tę szopkę opisały lokalne media, zaalarmowane przez zaniepokojonych (delikatnie mówiąc) rodziców. Na szczęście w niedzielny poranek dzieci wyruszyły pociągiem na obóz i póki co wszystko odbywa się zgodnie z planem. Powiedzieć jednak, że niesmak pozostał, to jak nic nie powiedzieć. – Wiele lat gram w piłkę, ale z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. Jak można wydawać pieniądze dzieci? – nie dowierza Brzyski. – Gdy przychodziłem do klubu Al-Swaiti przedstawił ciekawy i bardzo sensowny plan. Miał gadane. Oszuści chyba tak mają, że potrafią pięknie opowiadać. Takich ludzi trzeba eliminować nie tylko z piłki, ale ogólnie ze społeczeństwa – dodaje siedmiokrotny reprezentant Polski.
Mimo całego zamieszania ulepiona naprędce drużyna Lublinianki zasłużenie pokonała na inaugurację ekipę z Sandomierza 2:0. Piłkarze podpisali umowy, choć duża część z nich ciągle ma niewypłacone zaległości z poprzedniego sezonu. W poniedziałek 8 sierpnia rezygnację z funkcji prokurenta złożył Igor Krawczyk. Dookoła wciąż jest więcej znaków zapytania niż kropek.
KLUB NIEZŁOMNY
Jak podsumować to co się stało w klubie przez ostatnich kilka miesięcy? Nieuczciwość szła w parze z niekompetencją. Al-Swaiti pięknie mówił, a potem zrujnował klub, okłamując wszystkich dookoła, na czele ze swoim “pryncypałem”. Gdzie podziały się pieniądze? W tym momencie można jedynie snuć przypuszczenia.
W ostatnią środę czerwca swoją premierę miała książka na stulecie klubu – „Lublinianka. Klub niezłomny 1921/22 – 2021”. Jej autor, prof. Robert Litwiński, cieszył się, że ostatnie zdanie w tej monografii dotyczyć będzie awansu do III ligi. Niestety, nie miał wówczas świadomości, że nie tylko ten awans wisi na włosku, ale co gorsza dalsze istnienie klubu. Ale nie bez kozery Lublinianka jest klubem niezłomnym. I niech to będzie pierwiastek optymizmu dla jej sympatyków i nowych włodarzy, przed którymi mnóstwo ciężkiej pracy. – Wciąż potrzebujemy dużo wsparcia. Szukamy sponsorów, inwestorów i osób do zarządu – kończy Posłajko.
Wygląda więc na to, że najbliższe dni dopiszą kolejne rozdziały do tej historii.
Patryk Al-Swaiti nie zechciał odpowiedzieć na pytania do tego tekstu, przesłane mu 6 lipca.
ADRIAN MAŃKO
Więcej o niższych ligach:
- “Dzika” Zachód w Kołobrzegu. Wszystkie absurdy Kotwicy [REPORTAŻ]
- Nocą gra koncerty dla 60 tysięcy osób. Za dnia też gra, ale na chwałę Błękitu Cyców
- Drożdżi, Moskit, Leśny – historia legendy wągrowieckiej piłki
Fot. Tomasz Lewtak