Lech Poznań przegrał dwa pierwsze mecze sezonu Ekstraklasy, opadł z eliminacji do Ligi Mistrzów oraz przegrał mecz o Superpuchar Polski. Nawet jeśli założymy, że to ostatnie trofeum nie jest najważniejszym pucharem świata, a na Ligę Mistrzów i tak mało kto w Poznaniu liczył – sytuacja jest zła, bo Kolejorz wygrał dwa z siedmiu meczów na początku sezonu. W dodatku widoki na szybką poprawę formy są nikłe.
Z czego wziął się ten dołek formy lechitów?
1. Harmider w defensywie
Siłą Lecha w poprzednim sezonie była defensywa. Oczywiście poznaniacy mieli świetny atak, najskuteczniejszy w całej lidze, ale Maciej Skorża przykładał ogromną uwagę do tego, by poznaniacy byli w destrukcji tak nienaganni, by nie cierpieć i nie musieć gonić wyników.
Dość powiedzieć, że w pierwszych pięciu kolejkach poprzedniego sezonu Kolejorz stracił raptem dwa gole. Więcej niż jednego gola do grudnia Lechowi strzelił tylko Raków Częstochowa (jeden przypadek na dziewiętnaście spotkań). Żaden inny zespół w Ekstraklasie nie miał tak niskiego współczynnika oczekiwanych goli straconych (xGC). Tymczasem na początku tego sezonu Lech już przyjął dwa gole od Stali, dwa od Rakowa trzy od Wisły Płock, pięć od Karabachu i jednego od Dinamo.
Powodów tego stanu rzeczy jest kilka, bo moglibyśmy tutaj zaznaczyć, że Kolejorz na początku sezonu nadal nie może korzystać z Bartosza Salamona (rehabilitacja się przedłuża), problemy zdrowotne miał Antonio Milić (choroba i drobny uraz), kłopoty żołądkowe mieli Lubomir Satka i Maksymilian Pingot, drobna kontuzja dorwała też Alana Czerwińskiego. W konsekwencji od początku sezonu Lech wychodził już w pięciu różnych ustawieniach czwórki defensywnej:
- Pereira, Satka, Milić, Rebocho (oba mecze z Karabachem)
- Czerwiński, Kwekweskiri, Milić, Douglas
- Pereira, Satka, Pingot, Rebocho
- Pereira, Satka, Douglas, Rebocho (oba mecze z Dinamem)
- Czerwiński, Pingot, Dagerstal, Rebocho
Do tego dorzućmy cztery różne zestawienia środka pola, który też odgrywał bardzo ważną rolę w organizowaniu defensywy Kolejorza:
- Kwekweskiri, Karlstroem
- Murawski, Karlstroem
- Murawski, Kwekweskiri
- Sousa, Karlstroem
I w efekcie dostajemy kompletnie rozregulowany blok obronny. Jeśli jeszcze przyprawimy to niepewnym Rudko, który też uczy się nowych kolegów (złośliwi powiedzieliby, że uczy się też łapać piłkę), to mamy gotowy przepis na bałagan w tyłach. Przypomnijmy przecież, że właściwie całą wiosnę Lech grał tylko z jedną roszadą w defensywnej siódemce. Docelowo wyjściowym garniturem, który grał wszystko od deski do deski było ustawienie: Van der Hart – Pereira, Salamon, Milić, Rebocho – Murawski, Karlstroem. I po urazie Salamona do składu wskoczył Satka. Tyle z roszad, tyle ze zmian.
Czy Lech mógł się ubezpieczyć przed takim stanem rzeczy? Przed rotacjami – pewnie nie, one i tak by musiały zajść. Ale doszło do momentu, w którym na wysokiego konia został wrzucony nastoletni Pingot, który dopiero w tym sezonie zadebiutował w pierwszym zespole. Na środek defensywy zostali przesunięci Douglas (grał tam kilka meczów lata temu) i Kwekweskiri (nie grał tam nigdy w Lechu), a rozważany na tej pozycji był jeszcze Czerwiński, ale akurat złapał kontuzję i nie mógł grać od początku. A przecież Lech o kontuzji Salamona wiedział od wiosny, a o odejściu Thomasa Rogne wiedział od jesieni zeszłego roku. Norwega zastąpiono dopiero przed kilkoma dniami Dagerstalem, a Salamon dochodzi dopiero do siebie po urazie.
Efekt? Na początku sezonu rywale Lecha kreują sobie średnio 1.35 xG (goli oczekiwanych) na mecz, czyli blisko dwa razy więcej niż w poprzednim sezonie – 0.76 xG na spotkanie. A ponadto oddają niemal dwa razy więcej strzałów na bramkę Lecha niż w poprzednim sezonie. Rok temu średnia wynosiła 7,28 (31% celności) uderzeń na mecz, teraz w tym sezonie to 14,14 (36%) strzałów na spotkanie.
Szybko upadł mit o szerokiej kadrze Lecha
2. Nowi piłkarze niewiele wnieśli
Zarzutem wobec Lecha Poznań za to okno transferowe jest to, że transfery zostały przeprowadzone zbyt późno. Tylko Artur Rudko przeszedł okres przygotowawczy z zespołem, Citaiszwili oraz Sousa dołączyli do drużyny już po powrocie z obozu, a Dagerstal dopiero po szóstym spotkaniu sezonu.
Być może z tego wynika fakt, że nowi piłkarze póki co nie podnieśli jakości gry drużyny lub nie odgrywają w niej żadnej poważniejszej roli. Najwięcej gra oczywiście Rudko, ale mamy wrażenie, że to nie jest dobra informacja dla kibiców Lecha… Jeśli chodzi o Sousę i Citaiszwilego – Portugalczyk zapowiada się naprawdę dobrze, Gruzina zdążyliśmy już poznać na wypożyczeniu do Wisły Kraków, więc też wiemy, że mamy do czynienia z facetem potrafiącym grać w piłkę.
Ale na początku sezonu grają niewiele. Sousa dopiero w miniony weekend znalazł się po raz pierwszy w wyjściowym składzie. Wcześniej zaliczył epizody w meczach o Superpuchar, w domowym spotkaniu z Dinamem oraz w starciu ze Stalą. Ma na koncie jedną asystę – do Ishaka przy golu na 5:0 z Dinamem. Citaiszwili? Od pierwszej minuty tylko w meczu o Superpuchar (zmieniony w drugiej połowie), dwa razy mniej niż pół godziny w meczach z Dinamem, kwadrans z ławki ze Stalą.
No i debiut Dagerstala nastąpił w ten weekend, ale to raczej nie był mecz, który będzie wspominał latami – współwinny gola na 1:0, a przy trafieniu Wolskiego uchylił głowę przed frunącą w jego stronę piłką.
Jeśli zatem wyłączymy asystę Sousy z Dinamem (przypomnimy – chodzi o gola na 5:0) i nienajgorszy występ Rudko w Batumi, to wychodzi na to, że nowi zawodnicy na początku tego sezonu nie wnieśli do gry poznaniaków nic. To o tyle istotne, że przecież taki Jakub Kamiński ciągnął grę Kolejorza na lewym skrzydle i jakoś trzeba było ten brak błyskawicznie uzupełnić. Nie twierdzimy, że z Sousy czy Citaiszwilego nic nie będzie – oni mogą jeszcze być cennymi wzmocnieniami. Ale na dziś jedną ze składowych tego dołka jest fakt, że kadra została osłabiona odejściami, a luki nie zostały zalepione momentalnie wniesioną jakością nowych graczy.
To też zarzut wobec zarządu Lecha Poznań, który bardzo powoli negocjował i relatywnie nisko licytował zawodników, którymi Kolejorz się interesował. Damian Kądzior mówił wprost: – Już tyle razy rozmawiałem na temat transferu z Lechem, że ciężko mi powiedzieć, czy to się wydarzy. Ja jestem ambitnym zawodnikiem i na pewno, gdy Lech odezwał się po sezonie, to stwierdziłem, że chciałbym spróbować. To mistrz Polski, to klub, który mam nadzieję będzie grał w europejskich pucharach. Na pierwszym miejscu patrzę na rozwój sportowy i taki transfer do Lecha byłby awansem sportowym. Ale te negocjacje wyglądają tak, jak wyglądają,
Dawid Kownacki w Kanale Sportowym też przyznawał, że wszystko rozbiło się o pieniądze między Lechem a Fortuną, bo on chciał do Kolejorza dołączyć: – Ja nie będę ukrywał, że bardzo tego chciałem. To pół roku w Poznaniu bardzo dużo mi dało pozytywnego, dużo pewności siebie. W końcu grałem o jakieś tytuły. Wywalczyliśmy mistrzostwo Polski, więc ta pewność siebie jeszcze wzrosła. No ale tak się potoczyło, że w Lechu nie wylądowałem i nie wyląduję. Ja zielone światło dałem. Niestety klub nie chciał wydać tyle pieniędzy, ile musiał.
Lechu Poznań, tak się kończy dziadowanie na transferach
3. Za wąska kadra
Zaznaczyliśmy już to przy defensywie, bo tam zdaje się być największy problem, ale Lech na ten moment ma po prostu zbyt wąską kadrę na niektórych pozycjach. Weźmy środek defensywy, gdzie przez kilkanaście dni van den Brom dysponował jednym (!) zdrowym i ogranym piłkarzem. Problem zrobił się niespodziewanie w środku pola, gdzie Sousa nie był jeszcze gotowy do grania w nowym zespole i co trzy dni po 90 minut musieli grać Murawski z Karlstroemem (między innymi przez to, że z Kwekweskiriego próbowano zrobić środkowego defensora). Pewien problem jest też z atakiem – Ishak ma miejsce w wyjściowym składzie, ale przy rotacjach wskakiwał tam wciąż młody Szymczak, a Sobiech nie gwarantował odpowiedniej jakości.
Paradoksalnie szerszą i mocniejszą kadrę lechici dysponowali w zeszłym roku, gdy grali tylko na dwóch, a nie trzech frontach. Wówczas nawet Maciej Skorża przyznawał, że żałuje, iż nie wszystkim zawodnikom może dać oczekiwaną liczbę minut i z niektórymi piłkarzami musi rozmawiać o tym, że rozumie ich frustracje i złość, ale nie jest w stanie zadowolić wszystkich szansami gry. Dzisiaj van den Brom wyciska jak cytrynę Satkę, Pereirę, Rebocho, Karlstroema, Murawskiego czy Amarala, bo innych opcji albo nie ma wcale (Satka), albo konkurenci nie są gotowi lub prezentują zbyt niski poziom.
4. Mniej liderów na boisku
Zmiany w kadrze Lecha należy postrzegać nie tylko przez pryzmat jakości indywidualnej i zespołowej, ale i pod względem wpływu mentalnego na zespół poszczególnych zawodników. O ile taki Tomasz Kędziora nie odgrywał istotnej roli na boisku z uwagi na bardzo dobrą formę Pereiry, o tyle był ważnym ogniwem w szatni drużyny. Dawid Kownacki dorzucił gole i asysty, ale wniósł też do drużyny bardzo dużo aspektów psychologicznych. Od jednego z zawodników Kolejorza usłyszeliśmy po sezonie: – Bez Kownasia na boisku byłoby trudniej o mistrzostwo, ale bez Kownasia w szatni tego mistrzostwa by pewnie nie było.
Do tego dorzućmy fakt, że wciąż z zespołem w kadrze meczowej nie ma Bartosza Salamona. Ważny dla zespołu Antonio Milić ostatnio wypadł ze składu. Jakub Kamiński mimo młodego wieku też miał sporo do powiedzenia w szatni. A przede wszystkim Lech stracił Macieja Skorżę, który miał olbrzymi wpływ na kwestie motywacyjne, koncentracji czy zaangażowania. Tego nie da się przeskoczyć, tego nie da się zastąpić.
W efekcie Lech po stracie bramki wygląda na zespół momentami wręcz niezdolny do reakcji. Tylko w jednym na pięć przypadków potrafił wyrównać stan meczu, gdy pierwszy tracił gola (z Dinamem na wyjeździe). Z Rakowem nie zdołał, z Karabachem wypuścił prowadzenie 1:0, ze Stalą nie odpowiedział na żadne z trafień mielczan, z Wisłą Płock strzelił tylko gola honorowego. Tymczasem za kadencji Macieja Skorży aż sześciokrotnie odwracał wynik spotkania, gdy pierwszy tracił gola.
Jesper Karlstroem. Kim jest piłkarz Lecha i reprezentacji Szwecji?
5. Zmiana trenera
Nie da się uciec od tego tematu. Wiele można zarzucić władzom Kolejorza – brak nauki na własnych błędach, przesadny minimalizm przy możliwości odskoczenia reszcie ligi, dziwne decyzje personalne (zwłaszcza obsada bramki), brak aktywności medialnej i tak dalej. Natomiast sytuacja z odejściem Macieja Skorży była wyjątkowa – i to wyjątkowa nawet na dużą skalę. Naprawdę rzadko zdarza się, gdy po mistrzostwie Polski z klubu odchodzi trener z powodów prywatnych.
I tak jak jesteśmy krytyczni wobec Lecha, tak zawirowania wokół zmiany szkoleniowca i konsekwencje z nich wynikające trzeba po prostu zrozumieć. Van den Brom wszedł z marszu w nowe środowisko, do nowej ligi, do nowej szatni i do nowej kultury. Mamy wrażenie, że facet nie wie do końca jeszcze w jakim otoczeniu się porusza, a najlepiej świadczy o tym fakt, że po porażce z Wisłą Płock… był dumny z reakcji zespołu na tracone bramki.
Widać, że Holender póki co ma też problemy z zarządzaniem kadrą, być może tutaj też są problemy z adaptacją do nowego środowiska pracy. Czasu na przetrenowanie taktyki czy zachowań na boisku jest mało, bo ten mikrocykl treningowy jest zaburzony przez mecze w środku tygodnia: lechici grają mecz, mają podróż, regeneracje, wpadają na jeden-dwa treningi i znów grają spotkanie. Nie ma czasu na wprowadzanie czegoś nowego, nie ma też czasu na zajęcie się błędami taktycznymi.
Oczywiście to nie jest tak, że skoro van den Brom nie ma czasu, to nie można go z niczego rozliczać i facet będzie sobie przez rundę jesienną leciał bez przyjmowania krytyki. Tak dobrze to nie ma. Natomiast jeśli szukamy powodów, dla których Kolejorz wpadł w dołek, to nie da się nie zaznaczyć zmiany na tak kluczowej funkcji jak trener pierwszej drużyny.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Niedoszłe transfery Lecha Poznań
- Rybak: Lech to syte koty. Byleby kasa się zgadzała
- Ten sam problem od 2006 roku. Jak Lech (nie) trafia z bramkarzami?
fot. Newspix