Temat jakości bramkarzy Lecha wraca jak bumerang w dyskusjach kibiców i w analizach mocy kadry Kolejorza. I to nie tak, że to temat na rozmowy od dwóch czy trzech lat. Wątpliwości dotyczące obsady bramki poznaniaków trwają właściwie przez całą erę Rutkowskich, czyli od 2006 roku. Spójrzmy szerzej na te szesnaście lat i zastanówmy się – kiedy Lech miał w bramce prawdziwego kozaka?
Jest w tym coś zastanawiającego. Lech Poznań na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat miał smykałkę do ściągania napastników – w pierwszej linii frontu grali przecież Robert Lewandowski, Hernan Rengifo, Łukasz Teodorczyk, Marcin Robak, Christian Gytkjaer, Artjoms Rundevs, a obecnie Mikael Ishak, czyli absolutnie czołowi napastnicy ligi. Lech trafiał z ofensywnymi pomocnikami, miał liderów w środku pola, potrafił wyszukać liderów defensywy, dysponował efektywnymi skrzydłami. Ale od lat ma problem z bramkarzem. To właściwie jedyna pozycja na boisku, co do której z pełnym przekonaniem jesteśmy w stanie stwierdzić: Kolejorz nie miał i nie ma na tej pozycji zawodnika z ligowej czołówki.
I to sytuacja, która powtarza się już w kolejnym sezonie. Po tym, jakie wejście do Lecha zaliczył Artur Rudko obawiamy się, że w Poznaniu znów będą denerwować się każdym oddanym przez rywala uderzeniem. Być może Ukrainiec jeszcze się odkręci, może wskoczy na półkę z napisem „względna stabilność”, ale coś nam podpowiada, że na koniec sezonu to nie on będzie głównym kandydatem do miana bramkarza sezonu.
Zastanówmy się zatem – kiedy Lech miał w bramce ligowego kozaka? Gościa, który potrafił nie tylko być pewnym punktem zespołu, ale i na przestrzeni sezonu bronił kilka dodatkowych punktów? Kiedy w Kolejorzu grał realny kandydat do gry w kadrze lub materiał na transfer zagraniczny?
Krzysztof Kotorowski
W Poznaniu śmiano się, że niepotrzebnie Lech sprowadza kolejnych bramkarzy, skoro ostatecznie trenerzy rozkładają ręce i mówią „fajny chłopak, ale co z tego, skoro wciąż nie jest lepszy od Kotora”. I to nie dlatego, że Kotorowski był bramkarzem wybitnym, co raczej nie świadczy dobrze o skautingu bramkarzy Kolejorza. Kotorowski był przede wszystkim golkiperem w stylu bardzo mocno kojarzącym się ze starą szkołą. Mówiono na niego „czarna pantera” – z uwagi na stój, który przywdziewał (czarna bluza), ale i na sposób bronienia. Dysponował bardzo dobrym refleksem, był bramkarzem niewątpliwie zwinnym, ale wraz z upływem czasu coraz bardziej odstawał od nowoczesnych standardów bronienia.
Słynne stały się wyjścia do wrzutek typu „idę albo nie idę”, przy których Kotorowski robił krok do dośrodkowywanej piłki, by… wycofać się, stanąć między linią a napastnikiem i przepuścić strzał głową. Z uwagi na swój niezbyt imponujący wzrost miewał nie tylko problemy przy górnych piłkach, ale przy interwencjach przy wcinkach lub strzałach pod poprzeczkę. Najzwyczajniej w świecie ograniczały go warunki fizyczne, ale i styl gry, do jakiego przyzwyczaił się przez całą karierę.
To nie tak, że Kotorowski był bramkarzem słabym. Nieprzypadkowo przez niespełna trzynaście sezonów był w Lechu, rozegrał grubo ponad 200 spotkań i jest jednym z najbardziej utytułowanych lechitów w XXI wieku (dwa mistrzostwa, dwa puchary, trzy superpuchary). W dodatku wielu kibiców ma w pamięci niektóre spektakularne interwencje „na refleks” czy pamiętny show w serii rzutów karnych w starciu z Interem Baku (to on wykonywał decydującą jedenastkę w ostatniej serii, która przesądziła o awansie).
Ale czy „Kotor” był kimś, o kim moglibyśmy powiedzieć „tak, przerastał ligę, kręcił się wokół kadry, mógł wyjechać z Ekstraklasy”? Nie. Przypadku nie ma też w tym, że Lech nie budował wokół niego zespołu, a niemal co roku sprowadzał kogoś, kto miał przeskoczyć go w hierarchii klubowych golkiperów.
Emilian Dolha
Jedna z najdziwniejszych historii bramkarskich w Lechu. Do Wisły Kraków trafił dzięki Danowi Petrescu i w pierwszym sezonie wyglądał znakomicie. Tytuł najlepszego bramkarza sezonu trafił w ręce Łukasza Fabiańskiego, ale Rumun walczył o to miano bardzo zaciekle. Ale kontrakt z Wisłą miał tylko na rok, co postanowił wykorzystać Lech i w atmosferze skandali Dolha trafił do Poznania. Wydawało się, że lechici trafili w dziesiątkę – ściągnęli świetnego bramkarza, a w dodatku zagrali na nosie ligowemu rywalowi.
Sezon 2007/08 w bramce rozpoczął Kotorowski, ale w trzeciej kolejce między słupki wskoczył Dolha. I spisywał się dobrze. Aż do kolejki numer sześć, gdy Lech pojechał na stadion Wisły, a miejscowi kibice urządzili Rumunowi gorące powitanie. Ten do przerwy puścił cztery bramki, z czego trzy padły po jego błędach. Na drugą połowę już nie wyszedł, był zdewastowany psychicznie, a w późniejszych wywiadach przyznawał, że przez stres i nerwy prawie zemdlał.
Dolha został tak zezłomowany psychicznie, że dograł w całym sezonie tylko dziesięć meczów, a ostatecznie Kolejorz rozwiązał z nim umowę. Do dziś w Poznaniu nie da się wspomnieć Dolhy bez adnotacji o słynnym wyjeździe do Krakowa.
Ivan Turina
Miał rozstrzygnąć rywalizację z Kotorowskim na swoją korzyść w sezonie 2008/09. Rosły Chorwat imponował warunkami fizycznymi, ale potrafił popełniać proste błędy, miał problemy przy wyczuciu intencji strzelca, aczkolwiek zapisał w Poznaniu naprawdę ładną kartę w Pucharze UEFA (zwłaszcza dobry mecz rozegrał w starciu z Feyenoordem Rotterdam). Niewątpliwie na odnotowanie zasługuje też jego postawa w serii rzutów karnych w półfinałowych starciu Pucharu Polski z Polonią Warszawa. Ale w Lechu oczekiwali od niego więcej, nie sprzyjało mu też to, że krytycznie wypowiadał się na temat metod treningowych Franciszka Smudy. Klub rozwiązał z nim kontrakt za porozumieniem stron, gdy latem 2009 roku Kolejorz sięgnął po obiecującego Grzegorza Kasprzika.
Turina po odejściu z Lecha grał w Dinamie Zagrzeb (był tam rezerwowym) i AIK Solna. W 2013 roku został znaleziony martwy we własnym mieszkaniu. Powodem śmierci była wrodzona wada serca. Lech uhonorował pamięć Turiny minutą ciszy i grą w czarnych opaskach na ramieniu w meczu z Wisłą Kraków.
Grzegorz Kasprzik
Miał rozwiązać problem z obsadą bramki w Lechu na lata, ale bronił tylko przez pierwszą rundę swojego pobytu w Poznaniu. Przyklejono mu łatkę imprezowicza, Lech miał zastrzeżenia wobec tego, jak Kasprzik się prowadził. Nie pomogło mu zdrowie, uraz kolana wyłączył go na dłuższy czas z gry. Do legendy przeszło wideo z Gali Ekstraklasy po mistrzostwie Kolejorza w 2010 roku. Kasprzik ewidentnie był na nim albo jeszcze mocno wczorajszy, albo już świeżo dzisiejszy.
Pożegnany bez żalu po dwóch latach. Później nigdy nie wrócił już do formy sprzed transferu do Kolejorza. Pojawiały się informacje o tym, że został zatrzymany za udział w kibicowskiej bójce. Z tego co widzimy na 90minut – jest obecnie zawodnikiem Startu Sierakowice.
Jasmin Burić
– Jaki ten Jasiu był, taki był… – rozdrapują stare rany kibice Lecha, gdy po odejściu Bośniaka któremuś z golkiperów przydarzy się błąd. Ale z perspektywy czasu można chyba rzetelnie postawić sprawę: Burić był w skali Ekstraklasy bramkarzem solidnym, natomiast trudno mówić o nim jako o ligowym kozaku. Miewał sezony, gdy należał do wyróżniających się golkiperów ligi, ale nawet na przestrzeni tej dekady, którą spędził w Poznaniu, znaleźlibyśmy obcokrajowców, którzy wyglądali o klasę lub dwie lepiej.
Zresztą sam Burić w rozmowie z nami przyznawał, że przez dekadę w Lechu nie dostał żadnej oferty transferowej.
– Przez te dziesięć lat nie dostałem żadnej poważnej oferty. Bywały jakieś zapytania, ktoś tam się interesował, ale nigdy żadnego papieru z propozycją nie widziałem. Każdy chce iść wyżej. Ale na kolejne transfery do coraz lepszych klubów składa się mnóstwo czynników. Twoja praca, sukcesy indywidualne, zespołowe, ale i często po prostu szczęście. Ja w momencie, gdy miałem perspektywy na odejście, doznałem kontuzji. I to takiej, przez którą straciłem prawie cały sezon. Miałem 25-26 lat, grałem cały czas i byłem gotowy do tego, by odejść. A czasu nie zatrzymasz – poważne kluby szukają piłkarzy młodych. Ja nie miałem szczęścia w takim przełomowym momencie, ale co z tego? Mam się załamywać z tego powodu i rozpamiętywać? Słuchaj, ja mam wielu kolegów-piłkarzy w Bośni i wiem za ile oni grają, ilu kibiców śledzi ich mecze, na jakich stadionach grają. Dlatego szanuję to, co mam, gdzie grałem, co osiągnąłem. Może mogłem iść do lepszej ligi, ale mogłem też zostać w ojczyźnie i przepaść w tej lidze. Zerkanie na tych, co mają więcej, może być motywujące. Ale jeśli chcesz twardo stąpać po ziemi, to spójrz też na tych, co mają mniej od ciebie – opowiadał.
Według danych WyScouta przez całą swoją karierę w Lechu puścił 124 gole przy współczynniku xCG (oczekiwane gole puszczone) na poziomie 129. Czyli długofalowo był w stanie wyciągnąć ekstra pięć goli. Biorąc pod uwagę jak długo tu był, jakich miał trenerów bramkarzy i jak długo mu ufano – trochę mało. Dla porównania Dusan Kuciak w Ekstraklasie przy 267 xCG puścił 228 goli (dane obejmujące tylko okres, w którym działał w Polsce WyScout). Frantisek Plach – 124 gole puszczone, 159 xCG. Burić po prostu puszczał to, co większość bramkarzy by puściła i bronił to, co większość bramkarzy by obroniła. Zasłużona postać, kawał historii nowego Lecha, ale na pewno nie bramkarski kozak.
Maciej Gostomski
Gdyby wyjąć z jego pobytu w Lechu mecz wyjazdowy z Lechią Gdańsk, to mamy jeden z wielu obrazów bramkarzy, którzy przez ostatnie szesnaście lat próbowali wskoczyć na stałe do bramki Kolejorza, a kończyli oglądając z ławki Kotorowskiego lub Buricia. Ot, Gostomski był przyzwoitym bramkarzem ligowym, ale zarówno losy przed Lechem, jak i po Lechu pokazały, że to nie półka, jakiej oczekiwano w zespole mającym się bić o najwyższe cele.
Ale myślisz „Gostomski w Lechu”, widzisz to, co Gostomski wywinął w Gdańsku w sezonie mistrzowskim 2014/15. Najpierw po jego błędzie podyktowany został rzut karny dla Lechii, z boiska wyleciał Formella (zatrzymał piłkę ręką na linii pola karnego) i zrobiło się tylko 2:1 dla Kolejorza. Remis oznaczałby, że na pole position na finiszu sezonu byłaby Legia Warszawa.
W 95. minucie tamtego starcia wydawało się, że piłka po strzale głową Antonio Colaka musi wpaść do bramki, ale Gostomski chyba tylko sobie znanym sposobem zatrzymał piłkę nieuchronnie zmierzającą do siatki. Mina bramkarza Lecha po tej interwencji to dobry obrazek ilustrujący emocje targające wówczas fanami z Poznania. Lech wygrał w Gdańsku i dojechał do stacji „mistrz Polski”.
Ale czy Gostomski był tym, kogo szukał Lech? Zdecydowanie nie.
Matus Putnocky
Gdyby potrafił utrzymać formę z pierwszego sezonu w Lechu, to byłby tym bramkarskim Złotym Graalem szukanym przez Lecha. Po przejściu do Kolejorza z Ruchu Chorzów rozegrał być może najlepszy bramkarski sezon w erze 2006-22. Tylko osiemnaście puszczonych goli w lidze przy xCG 24.88, najlepszy wynik osiągnięty przez golkipera Lecha w ostatnim czasie. Połączenie pewności przy wrzutkach, dobrej gry na przedpolu i tego słynnego „dorzucania czegoś ekstra”.
Ale w kolejnych dwóch latach nie był już tym samym Putnockim z sezonu 2016/17. Dotknęła go rotacja z Buriciem, miewał problemy zdrowotne, nie do końca przypasowały mu zmiany w sztabie szkoleniowym. Nie dogadywał się z trenerem Tkoczem, przeszkadzały mu zmiany w bramce i brak pewności co do obsady numeru jeden.
Ostatecznie został wrzucony do dużej grupy zawodników, z którymi Lech kontraktów nie chciał przedłużyć i nawet oficjalnie to zakomunikował. Putnocky miał potencjał, by rozwiązać problemy z obsadą bramki w Kolejorzu, ale przez szereg złych decyzji, być może też przez ówczesny klimat w klubie spuścił z tonu. Ale jeśli chodzi o najlepszy indywidualny sezon golkipera w analizowanym przez nas okresie – ten sezon 2016/17 był prawdopodobnie najlepszym, jaki którykolwiek bramkarz w Poznaniu rozegrał.
Filip Bednarek i Mickey van der Hart
Wrzucamy ich do jednego worka, bo raz – to historia najnowsza, więc każdy ma ją na bieżąco w głowie, a dwa – to bardzo podobne przypadki. W jednym z tekstów nazwaliśmy ich obu tak: to nie są bramkarze źli, ale po prostu są niewystarczająco dobrzy.
Lech założył sobie profil bramkarza, w który wpasować się mieli obaj: dobrze grający nogami, współpracujący z drużyną w fazie budowy ataku, doświadczeni w ligach mocniejszych od polskiej. Ale jednocześnie po stronie wad obu tych bramkarzy moglibyśmy dopisać: mający problemy przy wyjściach do dośrodkowań, nie dysponujący imponującymi warunkami fizycznymi i nie broniący niczego poza sytuacjami typu „większość bramkarzy to wyciąga”.
Obaj mieli swoje momenty chwały – van der Hart miał mecz pucharowy z Lechią Gdańsk (okraszony urazem), a Bednarek miał wielki wieczór w Charleroi. Ale znów się powtórzymy: nie ma przypadku w tym, że z Holendrem nie przedłużono umowy, a Bednarek spadł na miejsce numer dwa w hierarchii po sprowadzeniu przeciętnego Rudko. Obaj po prostu nie spełniają oczekiwań klubu, który ma walczyć o najwyższe cele. W ostatnich latach ekstraklasowicze mieli Stipicę, Placha, Kuciaka, Kovacevicia, nawet Strączka, Majchrowicza czy Niemczyckiego, a Lech nie był w stanie sprowadzić ligowego kozaka na pozycję golkipera.
Akademia nie rozwiązuje problemu
Ciekawym aspektem w tych rozważaniach jest to, że Lech przecież garściami czerpie ze swojej akademii na wszelakich pozycjach. Potrafił wychować obrońców (Bednarek, Kamiński, Gumny, Puchacz, Kędziora), pomocników (Linetty, Jóźwiak, Bielik, Kamiński), napastników (Kownacki, Kurminowski), ale bramkarza na oczekiwanym poziomie – nie. Najlepszą karierę z całego zastępu młodych golkiperów przewijających się przez Lecha robi chyba Mateusz Lis, który przez Kraków i Turcję trafił do Southampton.
Ale trudno znaleźć lechowego wychowanka między słupkami na poziomie Ekstraklasy czy 1. ligi. Dopiero teraz swoją szansę w Stali Mielec dostaje Bartosz Mrozek, wcześniej Miłosz Mleczko bronił w Widzewie, Krzysztof Bąkowski ma na koncie dobrą rundę w Stomilu Olsztyn. O tym ostatnim mówi się, że ma największe papiery na to, by zostać pierwszym od wielu lat wychowankiem, który wskoczy do bramki Kolejorza. Biorąc pod uwagę to, jak Lech ściąga bramkarzy z zewnątrz – poprzeczka do przeskoczenia nie wydaje się za wysoka i wreszcie któryś z młodych lechitów powinien dostać szansę chociażby przez wzgląd na ten aspekt.
Sami jesteśmy ciekawi co nastąpi najpierw. Czy szybciej któryś z wychowanków przedrze się na stałe do wyjściowej jedenastki poznaniaków? A może wreszcie Lech rozwiąże problem z bramkarzem w taki sposób, że sprowadzi fachowca, który z miejsca wskoczy do ligowej czołówki na tej pozycji?
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Kądzior nie dla Lecha. Kluby zakończyły negocjacje
- Dani Ramirez odchodzi do Zulte Waregem
- Niedoszłe transfery Lecha Poznań
Fot. FotoPyk