Reklama

Ferrari znów wręczyło Verstappenowi wygraną. Świetny wyścig Holendra

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

31 lipca 2022, 17:45 • 6 min czytania 3 komentarze

Czy Ferrari jeszcze kiedyś wygra wyścig? Wydaje się, że z tymi ludźmi za kierownicą – i wcale nie chodzi nam tu o kierowców – niekoniecznie. Dziś mieli wszystko w swoich rękach. Znowu. Charles Leclerc jechał po wygraną. Znowu. A potem wszystko zawalili. Znowu. Skorzystał na tym Max Verstappen – mimo że w pewnym momencie wykręcił nawet piruet – oraz kierowcy Mercedesa. Znowu.

Ferrari znów wręczyło Verstappenowi wygraną. Świetny wyścig Holendra

Ciekawie było już wczoraj

Trzeba przyznać, że jeśli kwalifikacje mają sprawić, że będziemy czekać na Grand Prix jak na szpilkach, to wczorajszym się to udało. Przede wszystkim za sprawą Mercedesa. Nie dość, że pole position zdobył George Russell, to widać było, że i Lewis Hamilton – gdyby nie problemy z DRS-em – mógłby startować z pierwszego rzędu.

W kluczowym momencie kwalifikacji dopadł nas pech, a pierwsze okrążenie przejechałem na używanej mieszance, żeby przygotować się do ataku w ostatnich minutach sesji. Nie wiem, co się stało, ale moje odczucia z jazdy samochodem były całkowicie inne niż w piątek. Świetnie czułem się prowadząc nasz samochód i mogłem mocno naciskać, urywając kolejne części sekundy. Pierwszy rząd był możliwy, a to byłaby wspaniała nagroda dla zespołu za jego ciężką pracę przez wszystkie weekendy. Takie rzeczy [problem z DRS] się zdarzają i musimy się z tym uporać – mówił siedmiokrotny mistrz świata.

Orlen baner

Reklama

Niesamowicie słaby występ zaliczyli z kolei kierowcy Red Bulla. Sergio Perez nie wszedł nawet do Q3, kończąc na 11. miejscu, a Max Verstappen stracił moc w bolidzie w kluczowym momencie ostatniej sesji i zajął w niej ostatnie miejsce – startować miał więc z 10. miejsca. W dodatku na drugim i trzecim miejscu wylądowali kierowcy Ferrari. Wydawało się zresztą, że wszystko ułożyło się właśnie pod nich, bo na drodze do wygranej i odrobienia punktów w czołówce klasyfikacji generalnej, przeszkadzał im tylko George Russell.

Innymi słowy – wielu oczekiwało dubletu włoskiej ekipy. Nie można jednak było zapomnieć, że – jak pisaliśmy tydzień temu – jeśli Ferrari może coś zepsuć, to pewnie to zepsuje.

Grande, grande strategia!

I wiecie co? Oni znowu to zrobili. Mieli wszystko w swoich rękach, Charles Leclerc jechał po wygraną, przewodząc stawce. I wtedy ściągnęli go na pit stop, założyli twarde opony i… liczyli na cud. Bo właściwie tyle mogli zrobić. Spróbujmy jednak opowiedzieć o tym po kolei. Przede wszystkim – na starcie świetnie pojechał Russell. Utrzymał, a po chwili nawet zaczął powiększać przewagę nad resztą stawki. Kierowcy Ferrari też pozostali na swoich pozycjach, z tyłu za to przebijanie się na wyższe lokaty wzięli się obaj zawodnicy Red Bulla.

Po serii pit stopów wiele się w stawce nie zmieniło. Jedynie nieco dłuższy postój dotychczasowego wicelidera – Carlosa Sainza – sprawił, że zamienił się on lokatami z Charlesem Leclerkiem, swoim zespołowym kolegą. W tym samym czasie Verstappen narzekał na problemy z bolidem, a mając w pamięci wczorajsze kwalifikacje, fani Red Bulla mogli zacząć się poważnie niepokoić. Na szczęście dla nich okazało się, że Max jest w stanie jechać dalej i to dobrym tempem.

Leclerc tymczasem zaczął szybko zbliżać się do Russella, ale kilka kółek zajęło mu wyprzedzenie Brytyjczyka. Gdy w końcu się to udało, niemal natychmiast rywalowi odskoczył. Został nowym liderem wyścigu, powiększał przewagę i jechał po – wydawało się – wygraną. Właściwie w normalnej ekipie mógłby się w tym momencie obawiać tylko deszczu, defektu lub wyjazdu na tor samochodu bezpieczeństwa, bo to rzeczy, które mogły pokrzyżować mu plany. Opady przyszły jednak dopiero po wyścigu, defekt się nie przytrafił, a samochód bezpieczeństwa był – przez okrążenie – co najwyżej wirtualny i to na sam koniec.

A Leclerc i tak nie wygrał. Dlaczego?

Reklama

Ano dlatego, że zespół zdecydował o tym, by przy kolejnej wizycie w alei serwisowej założyć mu twarde opony. I to był dramatyczny ruch. Monakijczyk w ogóle nie miał na nich tempa, momentami widać było, że wręcz walczy z bolidem. Szybko zbliżył się do niego Max Verstappen, który w tamtym momencie – po świetnym pit stopie i bardzo dobrym wyścigu – miał już widoki na podium. Holender bez trudu wyprzedził Monakijczyka po czym… zaliczył piruet, gdy w zakręcie uciekł mu (prawdopodobnie przez mocny podmuch wiatru) tył samochodu. Leclerc wrócił więc przed niego, ale gdy tylko Max odzyskał tempo, to znów bez trudu go dogonił i wyprzedził.

Potem to samo zrobił zresztą George Russell. I wtedy w Ferrari zdecydowali się… raz jeszcze ściągnąć Charlesa do alei. Monakijczyk stracił już wówczas jakiekolwiek szanse na podium, a Verstappen – przewodzący klasyfikacji generalnej – był już niemalże pewien wygranej, bo przewagę nad kolejnymi kierowcami miał ponad siedmiosekundową. Do tego na trzecie miejsce, które długo zajmował Carlos Sainz, wskoczył Lewis Hamilton, który na znacznie świeższych oponach wykręcał znakomite tempo i bez trudu wyprzedził najpierw jego, a potem Russella.

W ten sposób Ferrari wypadło nawet z podium. I napiszemy to wprost: tak zepsuć ten wyścig mogli chyba tylko oni.

Klasa Mercedesa, Max już mistrzem?

Jedno trzeba tu napisać – jeśli szukać w F1 odwrotności Ferrari, to nie trzeba patrzyć daleko, wystarczy na ekipę Mercedesa. Bo oni z kolei wyciskają ze swoich szans absolutne sto procent. Pewnie gdyby dać tej ekipie beznadziejny bolid Williamsa, to i tak zdobyłaby jakieś punkty. W tych, którymi teraz dysponuje – wciąż nieidealnych – jej kierowcy są w końcu stanie zajmować miejsca na podium. Drugi raz z rzędu zrobili to zresztą podwójnie. Nie dziwi, że George Russell twierdzi, że po przerwie wakacyjnej (która właśnie się zaczyna) Mercedes będzie walczyć o wygrane.

I choć z tym może być trudno, bo Verstappen jeździ fantastycznie, to w porównaniu do początku sezonu brytyjska ekipa faktycznie prezentuje się znakomicie. Wiarę zdecydowanie odzyskał też Lewis Hamilton, który w pierwszych Grand Prix sezonu zdawał się już nie być tym samym kierowcą. A teraz jest ponownie jednym z najlepszych w stawce.

– Na początku wyścigu miałem trochę problemów, ale balans z każdym kółkiem był lepszy. Wiedziałem, że będziemy naciskać, nie poddamy się. To był dla nas trudny sezon, ale znów mamy dwa samochody na podium. To wyjątkowe. Nadrabiamy zaległości, zagrażamy im, mam nadzieję, że zgarniemy sporo punktów w drugiej części sezonu. Dziś wszystko było też w porządku z DRS-em. Jestem naprawdę zadowolony – mówił Lewis po dzisiejszym podium.

Lepszy od niego jest zresztą w ostatnich tygodniach tylko Max Verstappen. Holender zaliczył dziś genialny wyścig i na suchym torze przepchnął się z 10. miejsca na samo czoło wyścigu, po czym wygrał z bardzo komfortową przewagą. Wszystko – poza tym jednym, wspomnianym piruetem – zrobił idealnie. Podobnie jak jego ekipa.

– Nie wierzyłem w wygraną. Miałem nadzieję, że zbliżę się do podium. Warunki były bardzo zdradliwe. Mieliśmy świetną strategię, reakcje były optymalne. Piruet? Miałem nieco kłopotów ze sprzęgłem, przy zmianie biegów uciekł mi tył samochodu, obrócił się. To był szalony wyścig. Powalczyłem dziś trochę z innymi zawodnikami. Przyjemnie się ścigało – mówił zadowolony obecny i… najpewniej przyszły mistrz świata. Bo owszem, do końca sezonu pozostało jeszcze wiele wyścigów. Ale przewaga Maxa nad Charlesem wynosi już 80 punktów.

A patrząc na to, jak prezentuje się Ferrari, to trudno oczekiwać, że będzie się zmniejszać.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Formuła 1

Formuła 1

Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Sebastian Warzecha
1
Dziesięć wyścigów posuchy i koniec. Verstappen wygrywa w Brazylii i… zgarnia mistrzostwo?

Komentarze

3 komentarze

Loading...