Widzew Łódź wrócił do Ekstraklasy po 8 latach i 47 dniach nieobecności. Rozegrał w tym czasie 274 mecze w niższych klasach rozgrywkowych. Pierwsza przeszkoda po powrocie do elity była tą z gatunku najtrudniejszych – Pogoń Szczecin, absolutna ligowa czołówka, podrażniona kompromitującą porażką na Islandii. I choć faworyci wyszli z tego boju zwycięsko, to łodzianie nie mają się czego wstydzić.
To był dobry mecz. Generalnie – ta niedziela z ekstraklasą była naprawdę w porządku. Być może nasze oczekiwania obniżył poziom sobotnich spotkań, niemniej jednak spotkanie w Szczecinie można było oglądać z przyjemnością. Być może to takie guilty pleasure, no ale zawsze.
Pogoń Szczecin – Widzew Łódź 2:1. Beniaminek pokazał kły.
Pierwsze minuty tego spotkania były dokładnie takie, jakich się spodziewaliśmy. Pogoń grała piłką na połowie Widzewa i zepchnęła go do defensywy. Od samego początku jednak gra szczecinian się nie kleiła. Goście sprawnie organizowali się w ścisku przed własnym polem karnym, nie dając podopiecznym Jensa Gustafssona zbyt wielkiego pola manewru. W okolicach dziesiątej minuty meczu łodzianie zaczęli coraz częściej pokazywać się na połowie gospodarzy. Szarpał Terpiłowski, na bramkę z dystansu uderzali Letniowski (całkiem nieźle) i Nunes (już dużo gorzej). Zespół Janusza Niedźwiedzia wyglądał na zespół myślący, mądry i kreatywny w ofensywie. I było to zjawisko dość nieoczekiwane.
Poukładana gra dała gościom prowadzenie w 19. minucie. Wyprowadzili szybką kontrę prawą stroną boiska – Danielak podał do Terpiłowskiego, ten popędził pod pole karne rywali i zagrał piłkę do Bartłomieja Pawłowskiego – dzisiejszej dziewiątki w zespole Widzewa. Ten wykorzystał spóźnienie Zecha i Bartkowskiego i strzałem z bliskiej odległości pokonał Stipicę. Pogoń chciała odpowiedzieć dość szybko, jednak znakomitą sytuację zmarnował Luka Zahović. Choć dopadł do piłki wyplutej przez Ravasa po strzale Dąbrowskiego, pochopnie uderzył ją głową w słupek.
Szczecinianie często tracili piłki w strefie środkowej, co wykorzystywali goście. Pod polem karnym Pogoni czarował Juliusz Letniowski, który pokazał, że przy dobrym zdrowiu może być naprawdę ciekawym piłkarzem. Praktycznie wszystko co dobre z przodu przechodziło przez jego nogi. Zaliczył dwa groźne strzały i dwukrotnie został okradziony z asysty. Pierwszy raz, gdy na spalonym złapano Czorbadżijskiego (a ten zdążył już nawet skierować głową piłkę do bramki), drugi raz gdy Danielak po podaniu od byłego piłkarza Lecha Poznań popełnił wszelkie możliwe błędy. Źle przyjął, źle strzelił, a w dodatku był na spalonym. Letniowski zdradził w tym meczu jednak tylko jedną, drobną wadę. Nie za bardzo umie bronić, co miało zemścić się później.
Pogoń Szczecin – Widzew Łódź 2:1. Wrócił stary, dobry Biczachczjan
Choć Widzew przeważał w pierwszej części spotkania i skutecznie neutralizował próby ataków Pogoni, gospodarze pokazali że są zespołem niezwykle silnym. Wystarczył jeden błąd, aby stracić bramkę. I ten jeden błąd w 45. minucie meczu gospodarze wykorzystali. Bartkowski zgrał piłkę głową do fatalnego tego dnia Fornalczyka. Tym razem jednak młody skrzydłowy zachował się dobrze, przy linii końcowej oszukał nieco lekceważącego powagę sytuacji Mateusza Żyro i dograł piłkę do niepilnowanego Zahovicia. Gol do szatni.
Już na początku drugiej części spotkania Pogoń chciała odwrócić losy meczu, ale to Widzew mógł wyjść na prowadzenie po fatalnym błędzie Stipicy. Chorwacki golkiper podał piłkę wprost pod nogi Kuna, który jednak podpalił się i uderzył ją zdecydowanie za szybko, nie trafiając z linii pola karnego do pustej bramki. Później znów czarował duet Letniowski-Pawłowski, ale ten drugi dwukrotnie musiał uznać wyższość Dante Stipicy. Gdyby w zespole gości grał nieco lepszy snajper wynik tego meczu mógłby być zupełnie inny.
Niewykorzystane sytuacje musiały się zemścić. I to zrobiły. Trener Gustafsson wysłał do boju czterech rezerwowych – Almqvista, Jeana Carlosa, Kucharczyka i Biczachczjana. I to ten ostatni przypomniał o sobie kibicom w najlepszym stylu. Ormianin miał świetne wejście do ligi, ale potem dość mocno przygasł. Teraz znów okazał się tym, który zapewnił Pogoni trzy punkty. W 71. minucie przed polem karnym Widzewa z dziecinną łatwością oszukał Juliusza Letniowskiego (wspominaliśmy, że ma problemy z grą obronną, prawda?) i uderzył w taki sposób, że Ravas nie był w stanie nic z tym zrobić. Pogoń wyszła na prowadzenie, którego nie oddała już do samego końca.
Łodzianie po zejściu z boiska ofensywnego tercetu stali się kompletnie bezzębni, atakowała już tylko Pogoń. Swoje szanse mieli jeszcze Jean Carlos i Almqvist, ale nie byli w stanie pokonać słowackiego bramkarza Widzewa. Choć trzeba przyznać, że Szwed zaprezentował się na boisku z naprawdę dobrej strony – był aktywny, dynamiczny, widać było w nim głód gry. Czasem aż za duży, ale to dobry omen. Pogoń, choć była dość ślamazarna, nie podzieliła losu Lecha Poznań i swój mecz wygrała. A Widzew? Zaprezentował się lepiej, niż tego po nim oczekiwano. Z taką grą utrzymanie może być realną wizją.
WIĘCEJ O MECZACH EKSTRAKLASY:
- Hello mokra szmata, my old friend
- Borysiuk kolejki? Znajdziemy go w Radomiu
- Udany debiut Stolarczyka. Jagiellonia ogrywa nudnego Piasta
- Wióry leciały. Korona urywa punkty Legii
Fot. Newspix