Superpuchar Polski, jaki jest, każdy widzi. Może aktem dezynwoltury byłoby nazywanie go „Pucharem Złotych Kalesonów”, ale nie jest to żadne wielkie święto polskiego futbolu. Niejako na podkreślanie takiego stanu rzeczy Lech Poznań, urzędujący mistrz kraju, bije się o udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów, więc John van den Brom dał odpocząć części swoich podstawowych piłkarzy i postawił na drugi garnitur. Nie zderzyły się ze sobą dwie najlepsze polskie drużyny w swoich najlepszych wydaniach, ale i tak chwała wygranym, chwała Rakowowi Częstochowa, bo w ostatnich dwóch latach nie ma nad Wisłą bardziej utytułowanego klubu niż ekipa spod Jasnej Góry.
Marek Papszun posiada patent na mecze finałowe. Pod jego wodzą Raków wygrywał już dwukrotnie Puchar Polski (z Arką Gdynia i z Lechem Poznań) i dwukrotnie Superpuchar Polski (z Legią Warszawa i z Lechem Poznań). W jego systemie wszyscy piłkarze wiedzą, co robić, jak robić i kiedy robić. Taktycznie – wszystko gra. Motorycznie – wszystko gra. Mentalnie – wszystko gra. Piłkarsko – wszystko gra. I takie właśnie są efekty tej pracy.
Lech Pozna 0:2 Raków Częstochowa. Lepsi i gorsi
Niech to zabrzmi i wybrzmi: Raków Częstochowa zaprezentował się dużo lepiej niż Lech Poznań. I zasłużenie sięgnął po Superpuchar Polski, ale…
Eh, wróciła polska piłka, a wraz z nią kontrowersje sędziowskie. Paweł Raczkowski nie poradził sobie z rangą tego meczu. Oj, przesadziliśmy, określnie „z rangą tego meczu” sugerowałoby, że rozmawiamy o jakiejś mistrzowskiej otoczce, a tak absolutnie nie było, więc bądźmy dokładniejsi: Raczkowski najzwyczajniej w świecie nie sprostał wyzwaniu ogarnięcia – momentami, bo momentami, ale jednak – gorącej atmosfery tego starcia. Trybuny przy Bułgarskiej lżyły przyjezdnych i nerwowo reagowały na każdą jego decyzję na ich rzecz, a arbiter wyglądał na zagubionego – wdawał się w niepotrzebne pyskówki, nie załagadzał pożarów i przepychanek, a na domiar złego Ben Lederman zrobił taki ruch na chwilę przed bramką Mateusza Wdowiaka…
Można rozrysowywać, analizować, interpretować przepisy, ale wydaje się, że amerykański piłkarz z polskim paszportem pomagał sobie z przyjęciem w sposób nieprzepisowy. Inna sprawa, że w erze VAR można się spierać i Raczkowski pewnie wybroni się ze swojej decyzji, a Raków Częstochowa wcale nie musiał posiłkować się wydumaną przychylnością sędziego, żeby dominować na murawie. W grze wicemistrza Polski dużo się kleiło.
Przyjemnie się na to patrzyło. Milan Rundić, Zoran Arsenić i Bogdan Racovitan wyprowadzali futbolówkę z własnej połowy w sposób absolutnie wzorcowy. Nie było w tym ani szukania kwadratowych jaj, ale ani też grama toporności, choć przecież żaden z nich nie jest wielkim technikiem. Ben Lederman świetnie rozrzucał ciężar gry z prawej do lewej i z lewej do prawej. Giannis Papanikolaou, może tylko ciut przesadnie agresywny, rośnie na dużą postać. Dobrą zmianę dał Władysław Koczerhin, gość potrafi pograć kombinacyjnie, może mieć Raków jeszcze z niego pożytek.
To była atrakcyjna, zgrabna, szybka gra na tle zagubionego drugiego garnituru Lecha Poznań. Fajnie obrazowała to bramka Racovitana, przy której asystę drugiego stopnia zaliczył Vladan Kovacević (wyjątkowo niepewny na początku meczu, wyjątkowo pewny pod koniec spotkania). Mała szkoła dla wszystkich klubów w Polsce. Gra od własnej bramki nie musi polegać ani na ślepym lagowaniu, ani na karykaturze tiki-taki, są jeszcze caaaałe kilometry opcji pomiędzy.
Lech Poznań 0:2 Raków Częstochowa. Wszystkie tytuły Papszuna
Czy ten Lech mógł postawić się temu Rakowowi? Nie bardzo. Nika Kwekweskiri może nie kopał się po czole jako stoper, ale maczał palce przy golu dla Rakowa, no i chyba można powiedzieć sobie dyplomatycznie: to środkowy pomocnik. Giorgi Citaiszwili – będziemy złośliwi – kiwał, wygrywał pojedynki i wyglądał przekonująco, ale cóż, na razie nie ma szczęścia do gry w zwycięskich drużynach na polskiej ziemi. Bardzo fajną energię wnieśli Afonso Sousa i Dani Ramirez, bo nie bali się dośrodkowywać i strzelać, ale koniec końców rozmowa sprowadza się do pojedynczych udanych zrywów i jasnych punktów w kontraście do udanego występu Rakowa Częstochowa jako zespołu. „Jako zespołu”, „jako zespołu” i jeszcze raz – „jako zespołu”. Niech to będzie melodia tej historii.
Mogło skończyć się wyżej niż 2:0.
Mateusz Wdowiak, kozak we wszelkiego rodzaju (Super)pucharach Polski – na chwilę przed bardzo ładną indywidualną akcją zakończoną golem – strącił dośrodkowaną piłkę na słupek bramki Filipa Bednarka. Pod koniec meczu Szymon Czyż też obił aluminium po niesygnalizowanym strzale z dystansu. Dwoił się i troił Ivi Lopez. Inni też nie próżnowali. A gdy przestawało się układać, w tył zwrot, wszyscy bronią, wszyscy wiedzą, co robić, jak robić i kiedy robić.
Klasa.
Ostatecznie w piłce nożnej liczą się wygrane trofea. Lech Poznań wygrał mistrzostwo Polski, Raków Częstochowa sięgnął po Puchar Polski i Superpuchar Polski. Każdy – w ramach swoich sympatii i możliwości – przeliczy sobie to na swoje.
Lech Poznań 0:2 Raków Częstochowa
1:0 – 43′ Racovitan
2:0 – 51′ Wdowiak
Czytaj więcej o Superpucharze Polski:
Fot. 400mm.pl