Jedni i drudzy czekają na europejskie trofeum od ponad czterdziestu lat. Jedni i drudzy na lata zniknęli z czołówki drużyn na kontynencie. Obie drużyny mają znakomitych zawodników na skrzydłach i rzeszę fanatycznych kibiców. O kim mowa? Oczywiście o Eintrachcie Frankfurt i Rangersach. To właśnie te dwa zespoły zmierzą się w finale Ligi Europy.
Przed rozpoczęciem sezonu raczej mało kto się spodziewał akurat takiego zestawienia w finale zaplanowanym na 18 maja. Po raz pierwszy od dawna o triumf w Lidze Europy nie zagra żadna z kilkunastu drużyn z europejskiej czołówki. W poprzednich latach w finałach tych rozgrywek widzieliśmy takie uznane firmy jak: Manchester United, Inter Mediolan, Chelsea, Arsenal, Atletico Madryt czy Liverpool. Jednak ta edycja Ligi Europy od początku była wyjątkowa, więc w wyjątkowy sposób także się skończy.
Od czwartej ligi do finału europejskiego pucharu
Historia ostatniej dekady w Rangersów to materiał na dobry film. Kiedy w 2012 roku najbardziej utytułowany klub piłkarski w Szkocji został zdegradowany na najniższy poziom rozgrywkowy, nikt nie podejrzewał, że po zaledwie 10 latach będzie miał szansę zagrania o europejskie trofeum. Lata zaniedbań, niegospodarności i bezmyślności ludzi zarządzających klubem doprowadziły do jego upadku, ale nikt nie mógł pozwolić na to, żeby tak wielka część historii szkockiego futbolu na długo zniknęła z radaru.
Od razu w sezonie 2012/2013 na Ibrox Stadium rozpoczęła się pełna mobilizacja i misja ratowania klubu. Pierwsze dwa kroki poczyniono w ekspresowym tempie, bo zespół pod wodzą Ally’ego McCoista zaliczył dwa szybkie awanse sezon po sezonie. Jednak dopiero wtedy zaczęły się poważniejsze problemy, za które szkocki trener zapłacił posadą. Nadszedł jeden sezon bez awansu, ale udało się do niego doprowadzić już rok później.
Po awansie do Premiership nadal trudno było stwierdzić, że w klubie wszystko jest w porządku. Wyniki były dalekie od oczekiwanych, więc dochodziło do częstych roszad w sztabie szkoleniowym, a sukcesów brakowało. Wszystko zmieniło się, dopiero gdy na Ibrox w 2018 roku pojawiła się legenda Liverpoolu – Steven Gerrard. Działacze Glasgow Rangers postanowili zaryzykować i dać szansę byłemu reprezentantowi Anglii na rozpoczęcie poważnej kariery trenerskiej.
Zadanie było z gatunku tych najtrudniejszych, ale Gerrard podołał i odpłacił się Szkotom za zaufanie. Anglik stworzył prawdziwą maszynę do wygrywania i udało mu się zdetronizować rywala zza miedzy – Celtic Glasgow. W 2021 roku zrobił to, co najważniejsze. Jego drużyna po 10 latach znów sięgnęła po mistrzostwo Szkocji, a on sam po kilku miesiącach rozpoczął swoją przygodę w Premier League. Zastąpił go inny kiedyś znakomity piłkarz – Giovanni van Bronckhorst.
Trofeum po ponad czterdziestu latach
Eintracht Frankfurt jest równie niespodziewanym finalistą, co jego środowi przeciwnicy. Z tą jednak różnicą, że Niemcy nie przeżywali w ostatniej dekadzie aż tak wielkiego upadku, choć też znaleźli się pod kreską mniej więcej w tym samym czasie. W sezonie 2010/2011 „Orły” pożegnały się z Bundesligą, ale nie trwało to długo. Już w kolejnym sezonie udało się wrócić na najwyższy poziom rozgrywkowy i w kolejnych latach zyskać miano ligowego średniaka.
Jednak Eintracht to klub o równie bogatej historii co Rangers, choć z pewnością nie tak utytułowany. Tylko jedno mistrzostwo i pięć Pucharów Niemiec to nic w porównaniu z tym, czym mogą się pochwalić w Glasgow. Trzeba jednak pamiętać, że przez dekady w Szkocji rządziły tylko dwa zespoły, które zgarniały wszystkie trofea.
Podobieństwo pomiędzy Eintrachtem a Glasgow Rangers widać również w ich poczynaniach na europejskiej arenie. Oba kluby nie mają na swoim koncie zbyt wielu międzynarodowych trofeów i czekają na nie już ponad 40 lat. We Frankfurcie po raz ostatni cieszyli się z sukcesu w Europie w 1980 roku, kiedy to sięgnęli po Puchar UEFA. „Orły” pokonały wtedy w finałowym dwumeczu Borussię Moenchengladbach z Juupem Heynckesem na ławce trenerskiej i Lotharem Matthausem w linii pomocy. Z kolei Rangersi czekają na europejskie trofeum nieco dłużej, bo od 1972 roku. „The Gers” sięgnęli wtedy po Puchar Zdobywców Pucharów, pokonując w finale na Camp Nou Dynamo Moskwa 3:2.
Środowe spotkanie w Sewilli nie będzie też pierwszym starciem obu klubów w europejskich pucharach. Drużyny z Frankfurtu i Glasgow spotkały się dotychczas tylko raz – w półfinale Pucharu Europy w sezonie 1959/1960. Górą była wtedy drużyna Eintrachtu, która wygrała oba spotkania – 6:1 i 6:3 i awansowała do finału, w którym uległa 3:7 Realowi Madryt.
Pojedynek na skrzydłach
Powstrzymanie szalejących „The Gers” będzie bardzo trudnym zadaniem dla Olivera Glasnera, choć niemiecki szkoleniowiec pokazał już, że potrafi sobie znakomicie radzić ze znacznie lepszymi rywalami. W końcu to on w ćwierćfinale fantastycznie rozegrał Xaviego Hernandeza i jego powstającą z kolan FC Barcelonę.
– Bardzo dokładnie przeanalizowaliśmy Rangersów. Widzę ich jako mieszankę West Hamu i Barcy, z wpływami holenderskiej i brytyjskiej mentalności – charakteryzował środowych rywali Glasner. Najważniejszym zadaniem dla trenera Eintrachtu będzie zablokowanie absolutnej gwiazdy Rangers – Jamesa Taverniera. Anglik jest pewnym fenomenem, ponieważ gra na prawej obronie, a wykręca liczby, których nie powstydziłby się niejeden napastnik. W tym sezonie rozegrał już 56 spotkań, w których zdobył 18 bramek i zaliczył 17 asyst. Siedem razy trafiał w spotkaniach Ligi Europy, co sprawia, że jest liderem klasyfikacji strzelców rozgrywek.
Pocieszeniem dla Glasnera może być jednak to, kto stanie naprzeciw Taverniera i kogo będzie musiał spróbować zatrzymać Giovanni van Bronckhorst. Mowa tutaj o Filipie Kosticiu, który jest zdecydowanie jedną z najważniejszych postaci Eintrachtu. Serb może nie ma takich liczb, jak prawy obrońca Rangersów, ale nie ma też czego się wstydzić. Lewy wahadłowy rozegrał jak do tej pory 42 spotkania, w których zdobył siedem bramek i zaliczył 14 asyst.
Inwazja kibiców
Jednym z najciekawszych elementów środowego finału Ligi Europy będą z pewnością kibice obu drużyn. Fani Glasgow Rangers i Eintrachtu Frankfurt spokojnie mogą zostać zaliczeni do grona najbardziej fanatycznych w Europie, co z jednej strony może stworzyć fantastyczną atmosferę, ale z drugiej budzi spore obawy. Szczególnie wśród mieszkańców Sewilli i lokalnych służb porządkowych.
Cały świat zwrócił już w tym sezonie uwagę na kibiców Eintrachtu, którzy dają ogromne wsparcie swojej drużynie, ale ich największym wyczynem było zajęcie niemal całego Camp Nou podczas ćwierćfinałowego meczu z FC Barceloną. W Katalonii jeszcze nigdy czegoś takiego nie widzieli i od razu po tamtych wydarzeniach postanowili zmienić nieco zasady sprzedaży biletów. Fani z Frankfurtu pokazali jednak także i swoją ciemniejszą stronę, ścierając się z kibicami West Hamu w Londynie.
Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej, kulturalnie, a największe i jedyne emocje przeżyjemy na boisku.
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKIM FUTBOLU:
- Architekt. Fernando Roig, ojciec sukcesu Villarrealu
- Pokochajcie Luisa Diaza
- Narodziny „The Special One”, czyli o przygodzie Mourinho w FC Porto
- Mecz hokeja z uczuciem niedosytu dla Manchesteru City
- Salomon nie naleje z pustego, Benzema tak
Fot. Newspix