W najbliższą niedzielę rozegrane zostaną spotkania ostatniej kolejki Premier League w sezonie 2021/2022. Wszystko wskazuje na to, że nasze oczy będą skierowane przede wszystkim Anfield i Etihad, gdzie prawdopodobnie rozstrzygną się losy mistrzostwa. Jednak sam szczyt tabeli to nie jedyne miejsce, w którym zapadną kluczowe rozstrzygnięcia. O co jeszcze toczy się walka?
Wszyscy wiemy już, że na samym finiszu sezonu najwięcej emocji znów przyniesie kosmiczna rywalizacja Manchesteru City z Liverpoolem, która w najbardziej skrajnym przypadku może się zakończyć nawet dogrywką na neutralnym terenie. Są jednak jeszcze trzy miejsca w tabeli, gdzie w najbliższych dniach będzie się toczyła zacięta walka.
Komu Ligę Mistrzów?
W zeszłym tygodniu mogliśmy być poważnie rozczarowani spotkaniem, które odbyło się na stadionie Tottenhamu. Drużyna Antonio Conte podejmowała tam swojego największego rywala, czyli Arsenal w mających długą i ciekawą historię derbach północnego Londynu. Akurat tym razem mecz derbowy pomiędzy tymi drużynami zapowiadał się niezwykle ciekawie, ponieważ miał ogromny ciężar gatunkowy. Mógł on bowiem zaważyć o losach ostatniego wolnego miejsca w Top 4 i co się z tym wiąże, awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Ciśnienie, jakie towarzyszyło temu meczowi, czuć było jeszcze przed jego rozpoczęciem. Atmosfera na trybunach była niezwykle gorąca. Każdy ruch przedstawicieli Arsenalu spotykał się z odpowiedzią w postaci głośnych gwizdów kilkudziesięciu tysięcy kibiców Tottenhamu. Łatwego życia nie mieli także kibice gości, którzy próbowali od czasu do czasu coś zaśpiewać, ale od razu byli zagłuszani.
Niestety to, co działo się na stadionie całkowicie sparaliżowało podopiecznych Mikela Artety, więc przegrali to spotkanie 0:3, nie mając absolutnie nic do powiedzenia przez całe 90 minut. Było to dość zaskakujące, zważywszy na to, że Arsenal przystępował do tego spotkania po serii czterech zwycięstw z rzędu i to nie z byle jakimi przeciwnikami, bo z Chelsea, Manchesterem United, West Hamem i Leeds United.
Mecz zakończył się w zasadzie już w okolicach 30. minuty, kiedy to Rob Holding obejrzał dwie żółte kartki w ciągu kilku minut za faule na Sonie. Anglik kompletnie nie radził sobie z Koreańczykiem i w sumie przez te pół godziny faulował go aż cztery razy. – Nie mogę o tym rozmawiać, bo zostanę zawieszony, a w poniedziałek chciałbym być przy linii bocznej. Możecie zapytać sędziego, czy chce tu przyjść i ocenić ten mecz. Ja mógłbym to zrobić, ale mam dwie opcje: mogę skłamać, czego nie mam w zwyczaju, albo mogę zostać zawieszony, a bardzo chcę być przy linii bocznej w meczu z Newcastle – narzekał po meczu Mikel Arteta, który rzecz jasna nie zgadzał się z decyzją sędziego.
Były to jednak zupełnie niesłuszne pretensje, ponieważ jedyne, co można zarzucić Paulowi Tierney’owi, to to, że do oceny tej sytuacji potrzebował obejrzenia jej na monitorze VAR. – Słucham go i on wciąż narzeka. Powinien bardziej skupić się na swoim zespole. Musi być spokojny i skoncentrowany na pracy. Słuchanie trenera, który ciągle narzeka, to nie jest nic dobrego – pouczał hiszpańskiego szkoleniowca Antonio Conte. Włoch mógł poczuć się pewnie, ponieważ dzięki zwycięstwu w derbach, Tottenham zmniejszył stratę do Arsenalu do zaledwie jednego punktu.
W miniony weekend Tottenham zrobił swoje i pokonał 1:0 broniące się przed spadkiem Burnley. Z kolei Arsenal znów zawiódł i w poniedziałek poniósł kolejną druzgocącą porażkę, tym razem z Newcastle United 0:2. Kanonierzy zaprezentowali się jeszcze gorzej niż w meczu z rywalem zza miedzy i dali się mu wyprzedzić w tabeli. Przed ostatnią kolejką rozgrywek to podopieczni Antonio Conte mają dwa punkty przewagi i wszystko w swoich rękach.
„Koguty” mają też przed sobą zdecydowanie łatwiejsze zadanie, ponieważ ich przeciwnikiem w niedzielę będzie Norwich, które jest już pewne spadku i rozmyśla raczej nad kolejną przygodą w Championship. Choć należy zauważyć, że w poprzedniej kolejce drużyna prowadzona przez Deana Smitha sprawiła niespodziankę i zremisowała 1:1 z Wolves. Arsenal czeka z kolei piekielnie trudne starcie u siebie z Evertonem, który może nie być jeszcze pewny utrzymania. W obecnej formie i przy problemach kadrowych, drużynie Mikela Artety pozostaje jedynie liczyć na cud.
Komu Ligę Konferencji?
Czy Manchester United jest największym rozczarowaniem tego sezonu Premier League? Zdecydowanie. A można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest największym rozczarowaniem wszystkich najsilniejszych europejskich lig. W końcu przed rozpoczęciem rozgrywek drużyna prowadzona jeszcze wtedy przez pewnego norweskiego wuefistę, wydawała się być jednym z głównych kandydatów do Top 4, a może nawet i podjęcia walki z Manchesterem City i Liverpolem. Cristiano Ronaldo, Raphael Varane, Jadon Sancho – to nazwiska, które robiły wrażenie i nie ma się co dziwić, że spore grono osób spodziewało się w końcu wejścia United na wyższy poziom.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna i sezon 2021/2022, który miał być najlepszy od lat, może się okazać najgorszym. Nie pomogła nawet zmiana trenera. Ralf Rangnick nie okazał się cudotwórcą, a można stwierdzić wręcz, że drużyna pod jego skrzydłami wyglądała jeszcze gorzej. W najlepszym przypadku United utrzymają obecną pozycję i skończą na szóstym miejscu w Premier League. Od odejścia Sir Alexa Fergusona gorzej było tylko raz – w pierwszym sezonie za kadencji Davida Moyesa. „Czerwone Diabły” zajęły w siódmą pozycję i wciąż jest szansa, że teraz wyrównają ten wynik.
Tuż za ich plecami plasuje się bowiem West Ham, który w ostatnim czasie próbuje sobie odbić przegrany półfinał Ligi Europy z Eintrachtem Frankfurt. Drużyna prowadzona przez Davida Moyesa pokazała moc szczególnie w pierwszej połowie niedzielnego meczu z City, kiedy to potrafiła bezlitośnie wykorzystywać błędy obrony mistrzów Anglii. Mecz zakończył się remisem 2:2, więc londyńczycy zbliżyli się do United na odległość zaledwie dwóch punktów. Paradoksalnie więc Moyes może znów spuścić swój były klub do miejsca, w którym go zostawiał.
Oczywiście wszystko jest w tej chwili i tak w rękach Manchesteru United. Jeżeli podopieczni Ralfa Rangnicka wygrają w niedzielę z Crystal Palace, to bez względu na to, co zrobi West Ham w meczu z Brighton, utrzymają szóste miejsce. Remis nie wchodzi w grę, ponieważ londyńczycy mają znacznie lepszy bilans bramkowy. Jednak patrząc na ostatnią porażkę „Czerwonych Diabłów” z Brighton 0:4, pojedynek z drużyną Patricka Vieiry nie musi należeć do najłatwiejszych. Kibicom pozostaje mieć jednak nadzieję, że piłkarzy zmotywuje obecność na trybunach nowego menedżera Erika ten Haga, który zrezygnował z urlopu i już w tym tygodniu przeniósł się do Anglii.
– Uzgodniliśmy, że rozpocznę pracę 16 maja. Jest kilka rzeczy do zrobienia w ramach przygotowań do następnego sezonu. Dotyczą one składu drużyny i sztabu szkoleniowego. W Manchesterze United jest dużo pracy. Od poniedziałku będziemy intensywnie działać – zapowiedział Holender.
Dla United uniknięcie spadku do Ligi Konferencji jest bardzo ważne, ponieważ zdaje się, że to może im jedynie przeszkodzić. W takiej sytuacji lepiej byłoby w ogóle nie awansować do pucharów i skupić się na spokojnej odbudowie pod wodzą ten Haga. W Manchesterze nie mogą już ryzykować kolejnych kompromitacji, a gra w nowych europejskich rozgrywkach sprawia ryzyko skończenia jak Tottenham, który pożegnał się z nimi w tym sezonie już na fazie grupowej, przegrywając po drodze między innymi ze słoweńskim NS Mura.
Komu Championship?
Wydaje się, że najciekawiej w finiszu Premier League, nie licząc oczywiście walki o mistrzostwo, będzie w dolnych rejonach tabeli. Dwóch spadkowiczów już znamy. Są nimi Watford i Norwich City. W pociągu jadącego do Championship pozostało więc już tylko jedno wolne miejsce, a „chętnych” do jego zajęcia jest aż trzech – Everton, Leeds United i Burnley. Obecność tych dwóch pierwszych drużyn w tym gronie może dziwić, ponieważ raczej mało kto typował je do tzw. walki o spadek przed rozpoczęciem sezonu. Jednak podobnie jak w przypadku Manchesteru United, u nich również wszystko co mogło pójść nie tak, poszło nie tak.
W najciekawszym położeniu w tej sytuacji zdaje się być… Carlo Ancelotti, który zapewne z niedowierzaniem wspomina, że jeszcze niedawno moknął na Goodison Park, a teraz zagra w finale Ligi Mistrzów. Po odejściu Włocha z Evertonu wydawało się, że jego pobyt w Anglii to była wielka porażka, ale bardzo szybko wszyscy się przekonali, że to chyba nie on był winny słabym wynikom zespołu. Można podejrzewać, że w gabinetach władz klubu z Liverpoolu bardzo tęsknią za włoskim szkoleniowcem, ponieważ 10. miejsce z poprzedniego sezonu wydaje się być z dzisiejszej perspektywy ogromnym sukcesem.
Jednak wbrew pozorom Everton nie jest obecnie w aż tak złej sytuacji jak jego rywale w walce o utrzymanie. Trudno uznać Franka Lamparda za odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu, ale na pewno wywiązuje się ze swojej roli lepiej niż jego poprzednik – Rafael Benitez. Wyniki drużyny za kadencji Anglika nie robią na nikim wrażenia, ale w zasadzie najważniejsze zadanie może wykonać i to jeszcze w czwartek. Tego dnia jego zespół zmierzy się na Goodison Park z Crystal Palace i jeśli wygra, to będzie pewny utrzymania.
Tego samego nie można powiedzieć o Burnley. Nawet zwycięstwo w czwartek z Aston Villą nie da jeszcze „The Clarets” pewności pozostania w Premier League na kolejny sezon. Drużyna prowadzona przez Mike’a Jacksona zajmuje obecnie 18. miejsce, z jednym punktem straty do bezpiecznego miejsca. Pozycję wyjściową ma jednak lepszą od znajdującego się przed nimi Leeds United. „Pawie” to ta trzecia drużyna, której zagraża spadek do Championship i jedyna z tego grona, która nie ma już zaległego spotkania do rozegrania. Wystarczy więc, że Burnley zremisuje z Villą i to właśnie Leeds tuż przed ostatnią kolejką znajdzie się w strefie spadkowej, ponieważ ma znacznie gorszy bilans bramkowy.
Ostatniego spadkowicza na pewno poznamy dopiero w niedzielę. W czwartek dowiemy się jedynie, czy zagrożone będą dwie, czy też trzy drużyny. W każdym razie w ostatniej kolejce Everton zagra z Arsenalem, Leeds z Brentford, a Burnley z Newcastle United.
Ostatnia kolejka Premier League zapowiada się więc niezwykle ciekawie, ponieważ w zasadzie wyniki tylko dwóch z 10 spotkań nie będą miały większego znaczenia. Będą to starcia Chelsea z Watfordem i Leicester z Southampton. Pozycje tych czterech drużyn mogą się zmienić, ale nie będzie to decydujące w kontekście awansu do europejskich pucharów czy też utrzymania.
Czytaj więcej o Premier League: