Piękną historię napisał Villarreal w bieżącej edycji Ligi Mistrzów. Rozbicie Juventusu – szacun, wspaniała sprawa. Wyeliminowanie Bayernu – gigantyczna niespodzianka, niesamowite osiągnięcie. Jednak Liverpool to już było dla ekipy Unaia Emery’ego po prostu za dużo. Za wysoko zawieszona poprzeczka. Dzisiaj “Żółta Łódź Podwodna” nie miała w starciu z The Reds nic do powiedzenia. I naprawdę trudno w tej chwili uwierzyć, by stać ją było na odwrócenie losów dwumeczu w rewanżu.
Liverpool – Villarreal. Bez bramek do przerwy
Już pierwsza połowa dzisiejszego spotkania – a właściwie to pierwsze jego minuty – dobitnie pokazała, że Villarreal przyjechał na Anfield po to, by przetrwać i szans na awans do finału poszukać potem w rewanżu. Nawet trudno powiedzieć, by goście nastawili się dziś na kontrataki. Swoich okazji upatrywali raczej w dość desperackich wstrzeleniach futbolówki na połowę przeciwnika, sporo w tym było, jak mawiał klasyk, gry na chaos. Zresztą statystyki są dość wymowne. Podopieczni Unaia Emery’ego przed przerwą oddali tylko jeden strzał na bramkę strzeżoną przez Alissona, na dodatek niecelny. Nie mieli w ofensywie żadnych argumentów. Dali się stłamsić zwłaszcza w środkowej strefie boiska, gdzie niepodzielnie panowali Fabinho oraz Jordan Henderson, wspierani przez Thiago Alcantarę. Arnaut Danjouma zanotował w sumie ledwie 9 kontaktów z piłką, Samuel Chukwueze tylko 11. Napastnicy zostali więc niemal zupełnie odcięci od gry.
PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ
Villarreal wymienił też w pierwszej połowie dwa razy mniej podań niż Liverpool (150 – 301), na zdecydowanie niższej celności (63% – 84%). Aczkolwiek gospodarzom nie udało się wyjść na szybkie prowadzenie, a w gruncie rzeczy o to przecież Hiszpanom w pierwszej kolejności chodziło.
W defensywie “Żółta Łódź Podwodna” grała solidnie. Oczywiście nie wystrzegając się błędów, bo The Reds kilka niebezpiecznych sytuacji jednak sobie wykreowali. Mnóstwo prób strzeleckich podjął Mohamed Salah, aktywni byli Luis Diaz i Sadio Mane, w spojenie z dalszej odległości przymierzył wspomniany Thiago. A jednak summa summarum widać było, że angielska ekipa nie czuje się na murawie w pełni komfortowo. Villarreal umiejętnie zagęszczał pole gry w okolicach własnego pola karnego, utrudniał oponentom rozegranie futbolówki tak, jak tylko to możliwe. W zasadzie to można się nawet pokusić o stwierdzenie, że goście na remis w pierwszej połowie zasługiwali. Niby dali się zdominować, prawda, lecz nie stracili w tym wszystkim głowy i utrzymali defensywną organizację.
Deklasacja po przerwie
Czego potrzebuje więc faworyt, by rozerwać szyki odpowiednio zorganizowanego przeciwnika? Można tu wymienić wiele elementów, ale prawda jest taka, że często najważniejsze w tego rodzaju okolicznościach jest po prostu szczęście. I do Liverpoolu szczęście się po przerwie uśmiechnęło. W 53. minucie gry Jordan Henderson dośrodkował piłkę z prawego skrzydła, a ta odbiła się po drodze od interweniującego Pervisa Estupiñána i kompletnie zmyliła Geronimo Rullego, właśnie sposobiącego się do przecięcia wrzutki na przedpolu. Golkiper Villarrealu usiłował się jeszcze zebrać do robinsonady, zdołał nawet trącić futbolówkę dłonią, ale to było zbyt mało, by w istotny sposób zmienić tor jej lotu. Piłka wylądowała w siatce. The Reds napoczęli oponenta i natychmiast poczuli krew.
Dwie minuty później gospodarze prowadzili już dwiema bramkami. Salah fenomenalnie odnalazł się w gąszczu przeciwników i posłał doskonałe otwierające podanie do Mane, a Senegalczyk kapitalnie wykończył całą akcję. Tym samym ostatecznie przekreślając cały misterny plan Emery’ego na dzisiejsze spotkanie.
Villarreal drugą połowę zaczynał z korzystnym wynikiem w garści. W 55. minucie był już rozmontowany.
Gospodarze, dodajmy, mogli zwyciężyć wyżej. Hiszpanie po utracie drugiej bramki sprawiali wrażenie znokautowanych, akcje Liverpoolu nabrały niesamowitego rozmachu. Ale jakoś nic więcej nie chciało wpaść do sieci i w końcówce meczu The Reds zauważalnie zwolnili. Mogli sobie na to pozwolić, ponieważ Villarreal wciąż nie stanowił dla nich żadnego zagrożenia w ofensywie. Pamiętacie, jak pisaliśmy, że przed przerwą goście zdołali oddać tylko jeden niecelny strzał? No to wyobraźcie sobie, że w drugiej połowie nie udało im się poprawić tej statystyki. Stanęło na jednym uderzeniu na bramkę Liverpoolu. Kurtyna.
Co tu dużo mówić, było dzisiaj widać różnicę klas między obiema ekipami. O ile w starciu Manchesteru City z Realem Madryt wszystko jest jeszcze możliwe, tak tutaj nie widzimy najmniejszego potencjału na sensację. Futbol lubi zaskakiwać, uczy pokory. Jasne, jasne. Ale to raczej nie jest ten przypadek.
LIVERPOOL FC – VILLARREAL CF 2:0 (0:0)
- Pervis Estupiñán (sam.) 53′
- Sadio Mane 55′
CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Architekt. Fernando Roig, ojciec sukcesu Villarrealu
- Pokochajcie Luisa Diaza
- Narodziny „The Special One”, czyli o przygodzie Mourinho w FC Porto
- Mecz hokeja z uczuciem niedosytu dla Manchesteru City
- Salomon nie naleje z pustego, Benzema tak
fot. NewsPix.pl