Urodziła się w Maroku, ale praktycznie całe życie spędziła w Polsce. Od początku kariery jest prowadzona przez jednego trenera. Poza tym maluje, studiuje, gra na fortepianie, jest zawodowym żołnierzem, a podczas igrzysk była ekspertką w telewizji. Sofia Ennaoui posiada w sobie tyle pokładów ambicji i talentu, że gdyby nie uprawiała sportu, spokojnie odnalazłaby się w wielu innych dziedzinach życia. Na szczęście dla polskich kibiców lekkoatletyki, zawodniczka Grupy Sportowej ORLEN postawiła na biegi średniodystansowe. I jak twierdzi, nie zamierza z nich zrezygnować aż do igrzysk w Los Angeles.
Jak zamierza pogodzić występy na dwóch imprezach rangi mistrzowskiej, które w kalendarzu dzieli miesiąc? Jak spędziła ostatnie dwa lata, w takcie których nie startowała w oficjalnych zawodach? O postrzeganiu sportu z perspektywy zawodniczki, pasjonatki oraz ekspertki. O swoim podejściu do życia, startów oraz tym, dlaczego praca z kobietami stanowi dla trenerów szczególne wyzwanie. Zapraszamy na rozmowę z bez wątpienia jedną z najbardziej samoświadomych lekkoatletek w Polsce.
SZYMON SZCZEPANIK: Jak przebiega obóz na którym obecnie przebywasz?
SOFIA ENNAOUI: Aktualnie jestem we Francji, dokładnie w miejscowości Font-Romeu. To miejsce położone w Pirenejach, do którego przyjeżdżam już od 2015 roku. Przygotowania do sezonu letniego przebiegają bardzo dobrze. Na razie ciężko jest mi powiedzieć, co wykluje się z okresu przygotowawczego. W najbliższych tygodniach będę starała się przekuć pracę na prędkości startowe. Na razie cieszę się z tego, że jestem zdrowa. To daje mi poczucie, że co by się nie działo, na pewno będzie dobrze.
Kibice mogli się trochę stęsknić za widokiem twojej osoby na bieżni, bo ostatni raz startowałaś oficjalnie we wrześniu 2020 roku. Powiedz, jak spędziłaś ostatnie dziewiętnaście miesięcy?
Przez ostatni rok przygotowywałam się do startu na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Wywalczyłam kwalifikację olimpijską, która dawała mi spokój – mogłam bardzo ciężko trenować, aby przygotować się do najważniejszej imprezy. Ten trening był niezwykle intensywny – kiedy sportowiec stawia przed sobą ambitne cele, to normalnym jest, że coraz bardziej przykłada się do przygotowań. Ja przez dwa i pół miesiąca nie przebywałam w domu, gdyż byłam na obozie w Portugalii. Znajdowałam się w bardzo dobrej formie, ale niestety w maju ubiegłego roku doznałam kontuzji.
Kiedy tylko byłam w stanie ponownie chodzić, zaczęłam rehabilitację. Trwała do końca 2021 roku. Gdy już okazało się, że z moim Achillesem jest wszystko w porządku, rozpoczęłam przygotowania do sezonu letniego. Zdecydowaliśmy się na odpuszczenie hali z tego względu, że było za mało czasu, aby się do niej przygotować. Ja też nie chciałam przeciążać się treningowo już na początku roku. Wolałam spokojnie wrócić do swojego rytmu i zbudować solidną bazę, która będzie mi pomagała znieść trudy tego sezonu. Bo nie ukrywajmy, on będzie ciężki – mamy dwie bardzo ważne imprezy. W dodatku sezon letni szybko się rozpocznie. Lekkoatleci, którzy startowali w marcu, ponownie będą występować już w maju. Będzie się dużo działo, ale to dobrze – dla sportowca to wielka radość.
Poruszyłaś temat hali, w której cię nie zobaczyliśmy. Joanna Jóźwik – prywatnie twoja dobra przyjaciółka – powiedziała, że hala za bardzo męczy jej organizm, gdyż podczas biegania w niej, występują o wiele większe obciążenia. Ty również z tego względu postanowiłaś odpuścić występy halowe?
Razem z Joasią na przełomie stycznia i lutego tego roku wspólnie wyleciałyśmy do Kenii na pierwszy obóz. Asia ma sporo racji w tym, że hala jest bardzo kontuzjogenna. Są tam dwustumetrowe okrążenia o sporym nachyleniu. To powoduje bardzo duży nacisk na jedną nogę. Ja dodatkowo miałam kontuzjowaną właśnie lewą nogę – czyli “wirażową”. Z występami w hali wiązałoby się spore ryzyko, że uraz mógłby się odnowić, dlatego postanowiliśmy dmuchać na zimne, żebym mogła wrócić do rytmu treningowego.
Jeżeli chodzi o moje zdrowie, to tak naprawdę do 2019 roku nic wielkiego mi się nie działo. Wtedy doznałam pierwszej kontuzji Achillesa. Później ta kontuzja odnowiła się po dwóch latach. Pechowo, gdyż był to rok olimpijski. Gdyby igrzyska odbyły się w pierwotnym terminie, byłoby dla mnie idealnie. Ale teraz można tylko gdybać. W tym momencie odcięłam się od tego, co było wcześniej i zaczynam nowe rozdanie. Mam swoje cele i marzenia do spełnienia oraz wiele lat biegania przed sobą.
Jak pod względem mentalnym przeżyłaś tę kontuzję? Sześć lat temu biegłaś w finale igrzysk olimpijskich na 1500 metrów w Rio de Janeiro. W 2020 roku wykręciłaś najlepszy czas w życiu, schodząc poniżej czterech minut – dokładnie 3:59.70. Nagle oglądasz finał igrzysk w Tokio, w którym Laura Muir zdobywa srebrny medal olimpijski. A przecież ty w 2018 roku walczyłaś z nią o mistrzostwo Europy w Berlinie. Czy oglądając bieg w Tokio nie przebiegła ci przez głowę myśl, że mogłaś być na jej miejscu?
Zawsze staram się odnosić bezpośrednio do tej sytuacji, w której obecnie byłam. Wtedy znajdowałam się trzy miesiące po odniesieniu kontuzji, więc byłam skupiona na tym, by wrócić do biegania i aby rehabilitacja przebiegła jak najsprawniej. Oczywiście, gdzieś z tyłu głowy jest to poczucie, że ja również mogłam być tam, na bieżni. Do maja znajdowałam się w bardzo dobrej formie i byłam przekonana, że w Japonii będę walczyła o najwyższe cele. My wówczas postawiliśmy wszystko na jedną kartę, czyli przygotowania do imprezy docelowej. W końcu medal olimpijski to marzenie każdego sportowca.
Ale z drugiej strony, spędziłam całe igrzyska w Warszawie, stale goszcząc w studiu telewizyjnym jako ekspertka. Byłam bardzo blisko wszystkich wydarzeń i z tego względu o wiele łatwej było mi znieść tę sytuację. My wszyscy w kadrze narodowej jesteśmy ze sobą zżyci, stąd budowały mnie sukcesy moich kolegów i koleżanek. One mi pokazały, że na następnych igrzyskach olimpijskich, które odbędą się za dwa lata, będę mogła walczyć o najwyższe cele.
Ja zawsze sobie myślałam, że diabeł lubi zaśmiać się z naszych planów, a los poprowadzi nas do miejsca, w którym mamy się akurat w danym momencie znaleźć. Może to nie był dla mnie odpowiedni moment, aby zdobyć medal, ale taki nadejdzie w Paryżu? Zobaczymy.
Zatem oba igrzyska olimpijskie oglądałaś w telewizji. Mówię o obu, gdyż zakładam, że jako fanka sportów zimowych zapewne śledziłaś też zmagania sportowców w Pekinie. Jak oceniasz chińskie igrzyska?
Bardzo mi się podobały. Za sprawą Natalki Maliszewskiej zostałam fanką short tracku. Zawsze byłam osobą, której zainteresowania sportowe wykraczały poza dyscyplinę którą uprawiam. Skoki narciarskie to sport, który oglądam od wielu lat, ale w tym roku bardzo mocno kibicowałam Natalii. Cały świat sportu – i nie tylko – przeżywał to, co ją spotkało. Sytuacja pandemiczna nie wpłynęła dobrze nie tylko na Natalię, ale również na innych sportowców. Bardzo przykro się na to patrzyło z boku.
Jako sportowiec wiem, co oni mogli przeżywać i co sama czułam, kiedy nie pojechałam na igrzyska do Tokio. Oni nie mieli wpływu na to, jaki będzie wynik testu i co wydarzy się następnego dnia. Ta niekomfortowa sytuacja przysporzyła im wiele niepotrzebnego stresu. Taka niepewność startu wiąże się z dużym obciążeniem psychicznym zwłaszcza na igrzyskach olimpijskich. Każdy kto występował na igrzyskach, musiał przechodzić testy, więc warunki dla wszystkich były takie same, ale pod tym względem nie ma co ukrywać, że przykro się to oglądało.
Ty posiadasz niezwykłą perspektywę. Z jednej strony jesteś zawodniczką, a z drugiej prawdziwą pasjonatką. Twoim zdaniem to dobrze, że ta impreza odbyła się niezależnie od warunków, bo zawodnicy nie stracili czterech lat przygotowań? Może jednak igrzyska powinny być przełożone, a nawet zupełnie odwołane?
Uważam, że impreza powinna się odbyć. Zdaję sobie sprawę, że w niektórych miejscach na świecie restrykcje pandemiczne były bardzo mocno przestrzegane. Chiny były jednym z takich krajów i oni bardzo pilnowali tego, by przenoszenie się wirusa było jak najmniejsze. Ze strony organizatorów rozumiem, że nie chcieli narażać zawodników na potencjalne zarażenie. Natomiast rozumiem też widzów, dla których oglądanie tych igrzysk nie należało do najprzyjemniejszych. Te zabezpieczenia ciężko było wyważyć i zrobiły się mocno restrykcyjne, może nawet były trochę za ostre. Ale mimo wszystko dobrze, że igrzyska się odbyły, bo nie doszło do zbędnego przestawiania kalendarzy. Tak, jak miało to miejsce w Tokio. Dla nas jako sportowców, to było spore utrudnienie. Niektórym zawodnikom to przedłużyło kariery o rok, inni nie trafili z formą, jeszcze inni odnieśli kontuzje. Tak bywa w życiu – nie zawsze trafi się w idealny dla siebie moment.
Jak już powiedziałaś, w trakcie igrzysk w Tokio często gościłaś w studiu telewizyjnym. Zatem do zawodniczki i fanki, doszła ci trzecia perspektywa – ekspertki. Jakie masz wrażenia po takim doświadczeniu?
Możliwość bycia ekspertem w dyscyplinie, którą się kocha i uprawia, to było dla mnie coś wspaniałego. Posiadam bardzo dużą wiedzę na temat lekkoatletyki. Ja żyję tym sportem, oglądam wszystkie mityngi, które są transmitowane w telewizji. Dla mnie praca w studiu telewizyjnym to była wielka przyjemność, bo po prostu wiedziałam na jaki temat się wypowiadam. Zawodnicy, którzy występowali w Tokio, to moi znajomi i przyjaciele. Osoby z którymi spotykam się na obozach czy zawodach.
Polscy lekkoatleci zadbali o to, żebyśmy teraz bardzo pozytywnie wspominali Tokio – wywalczyli tam aż dziewięć medali, w tym cztery złote.
Dla mnie to było coś niesamowitego, by móc oglądać tak wieli sukces lekkoatletyki. Te osiągnięcia napawają optymizmem nie tylko mnie, ale też wielu innych lekkoatletów. One pokazały perspektywę rozwoju tego sportu w Polsce na przestrzeni lat. O obecnej reprezentacji mówi się, że to jest Wunderteam 2.0. I rzeczywiście, ekipa którą mamy teraz, to zespół jaki może stworzyć się raz na X lat. Fajnie być wśród ludzi, którzy mają tak wielką pasję do tego sportu, ciężko trenują i pokazują, że Polacy również mogą być w czymś jedną z najlepszych nacji na świecie.
Ta koniunktura zaczęła się napędzać wiele lat temu. Z tego co pamiętam, od 2016 roku zaczęliśmy wygrywać klasyfikacje medalowe i punktowe na mistrzostwach Europy i tak to wszystko fajnie się nakręcało. Mniejsze i większe sukcesy zaczęły pokazywać, że niezależnie od tego czy ktoś pcha kulą, czy biega na sto metrów, to ma szanse na to by pojechać na igrzyska olimpijskie, bić swoje rekordy i znajdować się wśród najlepszych w Europie czy na świecie.
W mojej opinii, fajnie wypadłaś w studiu telewizyjnym. To chyba kolejna ścieżka, którą możesz obrać po sportowej karierze. Kolejna, bo jawisz się jako człowiek renesansu. Poza bieganiem malujesz, grasz na fortepianie i studiujesz. Czy jest coś, czego nie potrafisz?
(śmiech) Nie chcę się chwalić, ale jestem osobą, którą interesuje wiele dziedzin. Chłonę życie, lubię podróżować czy słuchać muzyki – to sprawia mi przyjemność. Życie mamy tylko jedno, stąd czerpię z niego wszystko, co najlepsze, cieszę się każdym dniem. Takie podejście daje mi radość – codziennie szukam fajnego momentu na relaks, by móc zrobić coś dla siebie. Chociażby przeczytać książkę.
Znam siebie, więc wiem, że muszę się skupiać na celach, które są dla mnie najważniejsze. Przez najbliższych kilka lat tym priorytetem jest dla mnie lekkoatletyka. Mój plan długoterminowy zakłada, że będę trenowała do igrzysk w Los Angeles. Ale z drugiej strony, jeżeli na przestrzeni lat będę już w stanie osiągnąć swoje marzenia, to uważam, że po sporcie mam wiele rzeczy, które dadzą mi dużo radości.
Przede wszystkim mam wiarę w siebie, że będę nadawała się do czegoś innego, niż tylko szybkiego biegania. Rozwijam się nie tylko sportowo, ale uczęszczam też na studia. Mam takie małe marzenie, że może pójdę w stronę doktoratu na Akademii Wychowania Fizycznego. Mam w głowie wiele pomysłów, ale wiem też, że muszę się skupiać na najważniejszych celach.
Jesteś również żołnierzem zawodowym. Czy w związku z ostatnimi wydarzeniami na wschodzie, takimi jak wojna w Ukrainie czy kryzys na granicy polsko-białoruskiej, miałaś okazję założyć mundur, dostałaś wezwanie na przykład na szkolenie? Pytam dlatego, że kilka miesięcy temu media obiegły zdjęcia Patryka Dobka czy Ali Tchórz, którzy pomagali na granicy z Białorusią.
Akurat w moim przypadku to nie było możliwe, z tego względu, że wtedy byłam jeszcze w trakcie rehabilitacji. Otrzymałam od swojej jednostki zgodę na to, by doprowadzić swoje zdrowie do porządku. Zatem mnie tam nie było, ale oczywiście śledziłam to, że nasi sportowcy – nie tylko ci, których wymieniłeś – byli na granicy i wspierali tę inicjatywę. Jako sportowcy jesteśmy rozpoznawalnymi osobami i uważam, że warto abyśmy pokazywali solidarność i wsparcie w ważnych sprawach.
Ty w zasadzie od dzieciństwa miałaś wiele różnych zainteresowań. W jednym z wywiadów mówiłaś, że już w szkole zaczynałaś dzień od siódmej rano i kończyłaś o siódmej wieczorem, bo miałaś tyle dodatkowych zajęć. To była taka ambicja tylko z twojej strony, czy też mama – nauczycielka – pchała cię w kierunku takich aktywności?
Wręcz przeciwnie – mama chciała, bym za bardzo nie zabierała sobie własnego dzieciństwa. Z drugiej strony, ja od zawsze byłam osobą lubiącą czerpać z życia. Miałam strasznie dużo zainteresowań. Gra na fortepianie, dodatkowe lekcje języka angielskiego, wszystkie koła naukowe, które tylko były dostępne w szkole – to pozwoliło mi nabywać wiedzę z której korzystam do dziś.
Jestem ciekawa życia, lubię czytać informacje na różne tematy, wyrobić sobie szerokie spojrzenie w danej kwestii. Nie zamykam się wyłącznie na jednej opinii bądź teorii, lubię poszerzać własne horyzonty. To pozwala mi patrzeć z różnych perspektyw na sytuacje, które dzieją się w moim życiu. Dzięki temu szybko weryfikuję swoje potknięcia i staram się je wykorzystać. Kiedy nie pojechałam na igrzyska, to skupiłam się na studiach i nadrabianiu zaległości w nauce. Życie sportowca to ciągłe wyjazdy i poświęcenia, które trzeba pokochać. Z tego względu zawsze jestem w stanie zapełnić sobie czas wolny tak, że nigdy mi się nie nudzi. Lubię mieć satysfakcję z tego, co zrobiłam i czego się nauczyłam. To mnie napędza.
Innymi słowy, nawet jeżeli miałaś kontuzje, to nie załamywałaś się, nie roztrząsałaś swojej sytuacji, tylko myślałaś jak w tej sytuacji możesz skorzystać w innych aspektach swojego życia.
Dokładnie. W czasie kontuzji bardzo zyskały moje relacje międzyludzkie. W większości przypadków rehabilitowałam się przez cały tydzień roboczy, stąd weekendy miałam wolne i mogłam robić rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu. Sport był dla mnie najważniejszy, stąd dłuższe wyjazdy na wakacje czy też z koleżankami, to było coś niewyobrażalnego. Zawsze szukałam elementu w którym jako sportowiec mogę się poprawić. Teraz dałam sobie duże wytchnienie psychiczne, co bardzo mi pomogło. Każdy człowiek musi w pewnym momencie zwolnić w życiu. Ja taki moment właśnie przeszłam.
Czyli wracasz w pełni sił zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. To dobrze, bo obecny sezon będzie bardzo ciężki. Mamy w nim dwie ważne imprezy – mistrzostwa świata oraz mistrzostwa Europy. Masz jakiś swój sportowy cel?
Na razie nie widzę na horyzoncie swojej docelowej formy, z tego względu nie będę zakładała niczego wielkiego. Mam swoje cele z tyłu głowy, ale zostawię je dla siebie. Dla mnie najważniejsze jest to, by powrócić do startów w pełni zdrowa. To będzie dla mnie wielka radość – zwłaszcza, jeżeli chodzi o starty przed polską publicznością, które uwielbiam. Najważniejsze jest to, żeby wrócić do startów, a później zobaczymy. Jeżeli to wszystko będzie wyglądało tak, jak sobie to planujemy, to będziemy stawiali sobie wysokie cele. Od tego jestem w sporcie, aby rywalizować na miarę tego, jak ciężko pracuję i jakim talentem mnie Bóg obdarzył.
Pytam o cele na ten rok, bo obie imprezy dzieli miesiąc. Domyślam się, że to będzie dla sportowców spore wyzwanie, żeby przygotować szczyt formy do obu zawodów.
Te imprezy są bardzo blisko siebie, więc z trenerem zastanawiamy się, jak to wszystko pogodzić. Człowiek chciałby być w najwyższej formie i tu i tu. Ale trzeba się będzie zastanowić nad tym, która impreza będzie dla nas ważniejsza. Nie ukrywajmy, nie da się zrobić dwóch szczytów formy na imprezy, które w kalendarzu dzieli miesiąc. To w biegach średnich jest niemożliwe. Kiedy przychodzi najwyższa forma, to po kilku tygodniach często zawodnik wpada w tak zwany dołek. To wszystko trzeba będzie wypośrodkować. Nie chciałabym zaliczyć wielu startów przed tymi występami, dlatego mam nadzieję, że uda mi się szybko uzyskać kwalifikację. Na przykład podczas Złotych Kolców w Ostrawie [mityng odbędzie się 31 maja – dop. red].
Na razie jeszcze nie zdecydowaliśmy z trenerem jak to będzie wyglądało. Jak wspominałam wcześniej, chcę zobaczyć w jakiej będę formie w maju. Jeżeli wszystko będzie dobrze i forma będzie stopniowo rosnąć, to może uda mi się pogodzić starty na obu imprezach. Ale na razie tego nie obiecuję, bo nie chciałabym rzucać słów na wiatr.
Pod tym względem masz niezłą zagwozdkę. W jednym z wywiadów mówiłaś, że chciałabyś wywalczyć medal na każdej dużej imprezie. Masz już srebrne krążki z mistrzostw Europy zarówno w hali, jak i na stadionie. Czyli wypadałoby na to, że przygotujesz się do mistrzostw świata. Ale z drugiej strony, jeżeli rywalki przygotują się do mistrzostw świata, to pojawi się duża szansa, żebyś na mistrzostwach Europy zgarnęła złoto.
Zobaczymy jak to będzie wyglądało. Mistrzostwa świata wypadają wcześnie, bo w lipcu tego roku. Może być tak, że moja forma przyjdzie dopiero w sierpniu, bo na przygotowanie fajnej dyspozycji potrzeba wielu miesięcy. Bliżej startu do pierwszej imprezy będziemy wiedzieli, czy moja forma predestynuje mnie do tego, by w ogóle pojechać na mistrzostwa świata. Ja już nie jestem młodą, niedoświadczoną zawodniczką – nie muszę czerpać doświadczenia z samego startu na wielkiej imprezie. Tak robiłam na początku kariery, kiedy jako młodzieżowa biegaczka jeździłam na zawody seniorskie. To pomagało mi w tym, by zbudować samą siebie jako świadomą zawodniczkę. Teraz wybieram tylko i wyłącznie te starty, na których chcę się pokazać z jak najlepszej strony i walczyć o medale.
O twoje przygotowania dba tradycyjnie trener Wojciech Szymaniak, który prowadzi cię od początku kariery, czyli od dwunastu lat. Przy czym skupia się wyłącznie na tobie. W wielu przypadkach, po ponad dekadzie współpracy mogłoby dojść do zmęczenia materiału na linii zawodnik-trener. U was w ogóle nie widać takich objawów.
Powiem więcej, moim zdaniem z roku na rok jest coraz lepiej. Po tylu latach w wielu tematach rozumiemy się bez słów i mamy bardzo podobne spojrzenie na moją karierę i to, jak powinna wyglądać moja otoczka treningowa. Zawsze dzielę się z trenerem odczuciami na temat tego, czy trening działa w odpowiedni sposób. Łączy nas wyjątkowa relacja, która bardzo rzadko zdarza się w sporcie. Przyszłam do swojego trenera kiedy miałam piętnaście lat. On przez ten czas ukształtował mnie nie tylko jako zawodniczkę, ale również jako człowieka. Bardzo dużo mu zawdzięczam, nie tylko w kwestiach treningowych.
Każdemu zawodnikowi mogę życzyć tego, by jego trener był tak zaangażowany i pomocny. Na przestrzeni dwunastu lat bardzo dużo razem przeżyliśmy, były wzloty i upadki. Trener wykazał wiele cierpliwości w stosunku do mnie, a to jest bardzo potrzebne w pracy z kobietami. Najlepiej o tym wie Aleksander Matusiński, który prowadzi wiele zawodniczek. My bywamy zmienne i trzeba do nas mieć tego trenerskiego nosa na każdym etapie rozwoju. Pod tym względem trener Szymaniak wykazał się bardzo dobrym podejściem do mnie jako zawodniczki.
A czy trener nie musi cię czasami strofować, żebyś odpuściła z obciążeniami? Jesteś bardzo ambitną osobą, ale zbyt intensywne zajęcia to również prosta droga do urazu.
OD AMBICJI DO ZWYCIĘSTWA. ALFABET SOFII ENNAOUI
W naszym dwuosobowym zespole to mój trener jest tym, który potrafi na chłodno przeanalizować każdą sytuację i zaplanować trening w taki sposób, że mam stuprocentowe zaufanie do jego planu. Jako zawodnik mam swoje cele – to normalne, że chcę być najlepsza i jestem w stanie ciężko trenować, by to osiągnąć. Mam taki charakter, że jestem w stanie poświęcić się dla jednego, wymarzonego celu. Jeżeli tylko dopisuje mi zdrowie, to jestem mogę osiągać zamierzone cele. Ale to prawda, że z naszej dwójki to ja jestem bardziej fantazyjna, a trener twardo stąpa po ziemi.
Współpracujesz również z psychologiem – profesorem Janem Blecharzem. Czyli członkiem legendarnego zespołu Adama Małysza, który jest jednym z twoich sportowych idoli. W jaki sposób ta współpraca wpłynęła na twoją karierę?
Z profesorem Blecharzem poznałam się w 2017 roku, a miało to miejsce podczas halowych mistrzostw Europy w Belgradzie. Wtedy wywalczyłam swój pierwszy medal na seniorskiej imprezie – to był brąz. Praca z psychologiem pozwoliła mi na dotarcie i zrozumienie samej siebie. To bardzo ważne nie tylko w przypadku zawodnika, ale po prostu każdego człowieka. Musisz zrozumieć to, czego chcesz w życiu, co sprawia ci przyjemność i na tej podstawie próbować fajnie poukładać swoje życie. Pan profesor pozwolił mi na uporządkowanie sportowych marzeń, pomógł weryfikować wiele bodźców, które w sportowym życiu dzieją się dookoła mnie.
Odnoszę wrażenie, że wyzwolił we mnie to, co najlepsze, bo po rozpoczęciu współpracy moje osiągnięcia poszybowały w górę. Bardzo wzrosła moja pewność siebie i samoświadomość jako zawodniczki. Z roku na rok czuję się coraz lepiej, bo kiedy człowiek siebie bardziej zna, to szybciej potrafi weryfikować to, co dzieje się dookoła. Ja wcześniej byłam bardzo roztrzepana, robiłam wiele rzeczy naraz. Teraz wszystko staram się planować, kalkuluję to co robię i zmniejszam bodźce zewnętrzne do minimum, bo one nie działają dobrze na sportowca. Na przykład w okresach przygotowawczych – takim jak teraz – wiem, że wiele rzeczy musi odejść na bok, bo trzeba się skupić na tym, co najważniejsze.
Na zakończenie, czego możemy ci życzyć w tym sezonie?
Zdrowia i szczęścia. Zawsze to powtarzam, że mała doza szczęścia jest niezbędna do tego, aby spełnić swoje marzenia. Nawet kiedy wszystko się zrobi i nawet kiedy jest się w pełni zdrowym, to czasami tego szczęścia brakuje.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj także: