Pierwszy mecz – ten rozgrywany w Jastrzębiu-Zdroju – stał pod znakiem dominacji ZAKSY. Gospodarze mieli wtedy nieco pecha, wielu ich zawodników wyeliminowały problemy zdrowotne. Liczyliśmy więc, że dziś pokażą się z lepszej strony. W pierwszych dwóch setach meczu nie byli jednak w stanie w żaden sposób postawić się kędzierzynianom. A ZAKS-ie tyle właśnie było trzeba, żeby awansować do finału Ligi Mistrzów. Tak, jak w poprzednim sezonie.
Walka o pierwszy raz
Jastrzębski Węgiel walczył dziś o to, by po raz pierwszy w swojej historii zagrać o najważniejsze klubowe trofeum w Europie. Ekipa ze Śląska stała już nawet na podium Ligi Mistrzów w czasach, gdy rozgrywano Final Four (trzecie miejsce w sezonie 2013/14), ale powalczyć o główne trofeum nie miała jeszcze okazji. Gdyby jastrzębianie dziś odrobili straty z pierwszego spotkania i wyeliminowali ZAKSĘ w złotym secie, dokonaliby czegoś, czego nie udało się jeszcze nikomu w historii ich klubu.
ZAKSA też walczyła o pierwszy raz, zresztą jeszcze bardziej imponujący. W poprzednim sezonie kędzierzynianie wygrali przecież Ligę Mistrzów, jako pierwszy polski klub w historii po reformie rozgrywek (wcześniej, w 1978 roku, Pucharu Europy Mistrzów Klubowych wygrał Płomień Milowice). W tym roku mogli z kolei zostać pierwszą polską drużyną, która w finale tych rozgrywek znalazłaby się dwa razy z rzędu. A potem opcjonalnie powalczyć o coś absolutnie historycznego dla naszej siatkówki – obronę tytułu.
Wiele wskazywało na to, że to kędzierzynianie dopną swego. Przede wszystkim – wynik pierwszego meczu.
W nim zdemolowali Jastrzębie, które było w dodatku gospodarzem tamtego spotkania. Przy czym słowo “zdemolowali” nie jest użyte przypadkowo – sety wygrywali do 20, 14 i 16. To był pokaz siły, ale też potwierdzenie tego, że na półfinał zasłużyli, mimo że weszli do niego za sprawą walkowera – bo Dynamo Moskwa, z którym pierwotnie mieli grać, wykluczono z rozgrywek. Jastrzębski za to przedzierał się przez dwumecz z włoskim Lube i wyeliminował potęgę.
Kuba Popiwczak, libero śląskiej ekipy, mówił nam niedługo po tym:
– Po Lube po rewanżu znowu było widać złość. Taką złość, która się pojawia, kiedy uważasz, że jesteś od kogoś lepszy i nie masz prawa przegrać. Dlatego bardzo cieszę się, że utarliśmy im nosa. A także wszystkim, którzy nie do końca w nas wierzyli. Bo chyba jednak panowało wrażenie, że Jastrzębiu brakuje czegoś, żeby bić się z najmocniejszymi w Europie. Pokazaliśmy, że to nieprawda. Możemy mierzyć naprawdę wysoko.
W pierwszym meczu półfinału wyszło jednak, że ZAKSA jest jeszcze półkę wyżej od rywali. O ile nie dwie czy trzy. A rewanż tej opinii nie zmienił.
ZAKSA zrobiła swoje
ZAKSA potrzebowała dziś tylko dwóch setów. Nie musiała nawet wygrać całego spotkania, by awansować do finału. Choć akurat zwycięstwa z Jastrzębskim Węglem w tym sezonie przychodzą jej stosunkowo łatwo – przegrała co prawda na otwarcie w Superpucharze Polski (0:3), ale potem wygrała kolejne cztery spotkania z drugą siłą polskiej siatkówki, bo tak trzeba określić śląską ekipę. Dzisiejszy mecz był więc ich szóstym w trwającej kampanii.
I od początku nic nie wskazywało na to, by goście mogli przerwać swoją kiepską passę w meczach z Koziołkami.
ZAKSA bowiem niemal natychmiast wyszła na wysokie prowadzenie, w czym główna zasługa ich zagrywki. Serwisem grali bowiem genialnie. Najpierw Łukasz Kaczmarek z 9:7 dzięki świetnej zagrywce zrobił 12:7. To jednak była jeszcze początkowa faza seta, goście mogli myśleć, że jeszcze straty odrobią. Zmniejszyli je zresztą do trzech punktów, ale gdy przegrywali 13:16, to na zagrywkę u gospodarzy wszedł Aleksander Śliwka. I zaczął serwować znakomicie, notując nawet cztery asy i wyprowadzając swoją ekipę na prowadzenie 23:13.
Takiej straty goście odrobić już nie mogli. Pozostało im wierzyć, że wygrają kolejne trzy partie – w przeciwnym wypadku pewnym było, że to ZAKSA wejdzie do finału. Przez jakiś czas Jastrzębski zresztą trzymał się blisko gospodarzy, ale w końcu okazało się, że kędzierzynianie mają po prostu ekipę w znacznie lepszej formie. Gdy odskoczyli na cztery punkty i zrobiło się 18:14, to już prowadzenia nie oddali. Kilka chwil później mogli się cieszyć z awansu do drugiego z rzędu finału Ligi Mistrzów.
MIAŁ BYĆ OSTATNI TANIEC, A ZAKSA WCIĄŻ JEST NAJLEPSZA W POLSCE
Historia zapisała się na naszych oczach. A pozostałe trzy sety, rozegrane jeszcze w tym meczu, nie miały już żadnego znaczenia.
– Jesteśmy bardzo szczęśliwi, graliśmy perfekcyjną siatkówkę w pierwszych dwóch setach. Jesteśmy w finale, zrobiliśmy więcej, niż spodziewaliśmy się osiągnąć w tym sezonie. Myślę, że Lublana [tam odbędzie się finał Ligi Mistrzów – przyp. red.] będzie jeszcze wspanialsza – mówił Łukasz Kaczmarek, wybrany na MVP spotkania. My żałujemy tylko jednego – że finału nie rozgrywa się natychmiast, a dopiero 22 maja. Bo patrząc na formę ZAKSY, to naprawdę mogłaby być piękna historia.
Z drugiej strony w zeszłym sezonie przed finałem mieli nieco czasu na odpoczynek. I skorzystali z niego w pełni, a potem pokonali włoskie Trentino, czyli ekipę, która… grała w drugim półfinale. Z Perugią.
Powtórka z rozrywki
Opcje były dwie: albo powtórka finału sprzed roku, albo mecz ZAKSY z… trenerem, który w poprzednim sezonie doprowadził ją do tytułu. Bo Nikola Grbić poza tym, że w kadrze Polski, zadomowił się też w Perugii. W dodatku w tym samym klubie największą gwiazdą jest przecież Wilfredo Leon, co dawałoby kolejny ciekawy akcent do finału. Bez względu na ostateczne zestawienie, byłby to więc mecz, na który naprawdę warto byłoby czekać.
Padło jednak na rewanż.
Trentino przegrało dziś co prawda po tie-breaku (w pierwszym meczu to oni wygrali 3:2), ale w złotym secie – w dużej mierze za sprawą fantastycznego Alessandro Michieletto – okazało się lepsze od Perugii (choć Leon o mało co nie doprowadził swojej ekipy do wygranej). W finale czeka nas więc taka sama konfrontacja, jak rok temu, choć… w pewnym sensie inna. Obie ekipy przeszły bowiem zmiany kadrowe. Z ZAKSY przed sezonem odeszli m.in. Benjamin Toniutti, Paweł Zatorski czy Jakub Kochanowski. Kędzierzynianie potrafili ich jednak doskonale zastąpić i dziś zbierają tego owoce.
Zresztą fanom dali dziś podwójne powody do radości, bo już poinformowali ich, że drugi rok z rzędu takiej dekonstrukcji zespołu nie będzie – przed spotkaniem z Jastrzębiem ogłosili, że swoje kontrakty z drużyną przedłużyli do 2024 roku Marcin Janusz, Olek Śliwka i Łukasz Kaczmarek. Trentino za to jeszcze rok temu miało w swoich szeregach choćby Ricardo Lucarellego (dziś w Lube) czy Nimira Abdela-Aziza (gra w Modenie), których w tym sezonie w finale Ligi Mistrzów nie zobaczymy. Będą za to inni – jak wspomniany Michieletto czy Matej Kazijski.
A to gwarantuje nam, że czekają nas wielkie emocje. Z dwoma najlepszymi klubami Europy, bo nie ma żadnego przypadku w tym, że obie te ekipy po raz drugi z rzędu spotkają się w meczu o trofeum. Są po prostu najmocniejsze.
Fot. Newspix
ZAKSA Kędzierzyn-Koźle – Jastrzębski Węgiel 3:2 (25:15, 25:21, 24:26, 21:25, 15:11)
Trentino Volley – Sir Safety Perugia 2:3 (25:21, 21:25, 25:16, 20:25, 13:15. Złoty set: 17:15)