Mecz pomiędzy Bayernem a Szachtarem z całą pewnością przejdzie do historii. Nam, wielbicielom dobrej piłki, szczególnie w pamięci nie zapadnie – za tydzień pewnie nie będziemy pamiętali o tym, kto strzelał bramki – ale wszyscy historycy futbolu, ludzie uwielbiający przeróżne ciekawostki, chyba czekają na takie wieczory. W końcu mogą odświeżyć jakąś rubrykę. Wszystko to zasługa Ołeksandra Kuczera i sędziego Williama Colluma.
Pierwszy z nich już w trzeciej minucie wyciął Mario Goetze w polu karnym, drugi ukarał go za ten haniebny czyn czerwoną kartką. W całej historii Ligi Mistrzów jeszcze nikt nie wyleciał z boiska tak szybko. Do tego rzut karny. 1-0.
I tak skończył się nam ten mecz, zanim zdążyliśmy usiąść wygodnie z fotelach i otworzyć „napoje izotoniczne”. Sędzia Collum w zasadzie mógł w czwartej minucie wskazać na środek boiska i odgwizdać koniec spotkania. W ramach podzięki za ten odważny czyn zapewne zostałby honorowym obywatelem Doniecka, bo oszczędziłby kibicom Szachtara męki, którą było oglądanie, jak ich drużyna jest miażdżona przez Bawarczyków.
– Szachtar w Bundeslidze walczyłby o mistrzostwo – mówił przed meczem Pep Guardiola. – W Monachium może dojść do trzęsienia ziemi – dodawały niemieckie media. Daliśmy się ponieść tym zapowiedziom. Oczami wyobraźni przebieraliśmy piłkarzy Schalke w koszulki z herbem Szachtaru i oczekiwaliśmy powtórki z wczorajszego meczu na Santiago Bernabeu. Mieliśmy nadzieję, że faworyci znów będą drżeć o awans.
Piłkarz się spóźnił, sędzia się pośpieszył (mógł/powinien oszczędzić Kuczera, mamy wątpliwości) i dupa.
Pamiętacie, gdy podczas mistrzostw świata bodajże Mats Hummels powiedział, że w przerwie meczu niemieccy piłkarze ustalili, że nie będą upokarzać Brazylijczyków? Piłkarze Bayernu nie mieli w sobie tyle empatii dla przeciwników. Cały czas napierali, cały czas dążyli do strzelania kolejnych bramek. Oczywiście nie mamy o to do nich pretensji, zachowali się fair względem swoich kibiców, ale musieliśmy to odnotować, by ci z was, którzy nie oglądali spotkania, nie mieli wątpliwości.
Bawarczycy wcisnęli siedem bramek, lecz mimo to można powiedzieć, że byli nieskuteczni. Tylko wyrównali swój rekord w Lidze Mistrzów (kiedyś w takim samym stosunku ograli FC Basel), choć powinni go pobić. Stworzyli sobie 25 sytuacji bramkowych, większość klarownych.
I w ten sposób płynnie przechodzimy do tego, co tygryski lubią najbardziej, Roberta Lewandowskiego. Polak strzelił bramkę, ale spartaczył też sporo sytuacji. A to niepilnowany trafił w słupek, a to z pięciu metrów w bramkarza (odbitą piłkę dobił Boateng), a to źle dostawił stopę, a to Pyatov świetnie interweniował. Lewy mógł po dzisiejszym meczu z buta wejść do czołówki klasyfikacji strzelców. Był aktywny, dochodził do sytuacji, pomagał kolegom – wszystko to prawda i chwała mu za to, ale w tej zabawie chodzi przecież o gole. Oczywiście, gdyby noty wystawiało TVP Sport, to Lewandowski dostałby szóstkę w szkolnej skali – tak nie mogli się go wszyscy nachwalić! – ale traktujemy to z przymrużeniem oka, co i wam zalecamy. To nie był do końca udany występ kapitana reprezentacji Polski.