Reklama

Ku przestrodze. Jak przegrywał Lech Poznań?

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

19 marca 2022, 12:04 • 11 min czytania 38 komentarzy

Lech ma potencjalnie wszystko, żeby zdobyć mistrzostwo Polski. Wciąż dobrą (ale już nie znakomitą) sytuację w tabeli, kapitalny skład, którego i drugi garnitur regularnie gromadziłby punkty w lidze, wreszcie trenera, który swoje w życiu wygrał i nie został wyciągnięty w myśl zasady „a taki fajny jest, poznański”. Brak jakiegokolwiek tytułu dla Lecha – czy to w lidze, czy w Pucharze Polski – byłby po prostu katastrofą. Przy takich swoich możliwościach, przy takim kryzysie Legii? Trudno o inne słowa. Ale właśnie: choć Lech ma wszystko, to ma też ten cholerny gen porażki. I być może to jego najbardziej obawiają się kibice Kolejorza.

Ku przestrodze. Jak przegrywał Lech Poznań?

Przypomnijmy, kiedy ten gen grał pierwsze skrzypce i Lech w sposób – tak, tak – frajerski przegrywał kluczowe momenty. Ku przestrodze.

PUCHAR POLSKI Z ARKĄ GDYNIA

No przecież to był idealny scenariusz dla Lecha. Wszystko – wydawało się – podane na tacy. W finale Pucharu Polski nie trzeba było się mierzyć z Legią, tylko z Arką, a tej trudno było się bać. Delikatnie mówiąc. Żółto-niebiescy dotarli wówczas do finału po bojach z Romintą Gołdap, Olimpią Zambrów, KSZO Ostrowiec, Bytovią Bytów i Wigrami Suwałki. No ludzie kochani, nie był to spacer najbardziej krętą drogą świata. Dość powiedzieć, że te Wigry gdynianom ledwie udało się pokonać, dużo było kontrowersji przy meczu rewanżowym.

Arka w lidze przed tamtym meczem? Ledwie punkt przewagi nad strefą spadkową. Zespół objął naczelny strażak ligowy, Leszek Ojrzyński, żeby ratować co się da.

Lech zaś pozostawał w grze o mistrzostwo Polski. Tutaj musiał być po prostu jeden tytuł, a ten zdobyty z Arką był wręcz oczywistością. Szybkie 2-3:0 i idziemy świętować.

Reklama

Bjelica jednocześnie nie chciał uśpić swoich zawodników, ale był pewny siebie. Mówił: – Będąc piłkarzem tak dużego klubu jak Lech musisz się przyzwyczaić do gry pod presją. Towarzyszy nam ona w każdym meczu, bowiem zawsze jesteśmy faworytami. Od nas oczekuje się, że z każdego wyjdziemy zwycięsko. Nie inaczej będzie jutro. Zdajemy sobie sprawę, że to ważne dla kibiców spotkanie i bardzo chcemy je wygrać.

Czyli: nie lekceważymy rywala, ale musimy wygrać. Tyle.

Niestety nie pierwszy i nie ostatni raz rzeczywistość przerosła poznaniaków. Najpierw nic im nie wpadało – naczelną historią będzie tu sytuacja Radosława Majewskiego, który patelnię z pola karnego wyrzucił poza bramkę. A reszta… Reszta jest historią. Gol głową niewysokiego Siemaszki, rajd Zarandii, który miał wtedy jeszcze spory brzuch i Lech dostał tylko srebrny medal.

Bjelica, który przed meczem wypowiadał się poprawnie, wtedy delikatnie mówiąc nie błysnął. Stwierdził: – Jestem dumny z zespołu. Zagraliśmy dobry mecz, stworzyliśmy sobie dużo szans strzeleckich w pierwszej i drugiej połowie. Ale nie byliśmy skoncentrowani przed bramką.

No po prostu nie. Nie możesz być dumny ze swoich piłkarzy w takim momencie. Przecież sami zawodnicy po latach wspominają to jako koszmar.

Majewski, który zawalił tę setkę, mówił: – Cały czas o tym myślę. Pamiętam to jak dziś. Zerwałem się z własnego pola karnego. Biegłem sprintem do samej szesnastki naszego rywala. Antek Łukasiewicz próbował mnie zatrzymać łokciem, bo oni już nie mieli sił, a ja błagałem w myślach, żeby Maciej Makuszewski zagrał do mnie. Dostałem od niego i piłkę… zwariowałem. Przyjąłem ją, ale ona mi skoczyła i… uderzyłem obok. To była ostatnia akcja meczu i w dogrywkę wszedłem rozbity. Byłoby 1:0 i wygralibyśmy, jeszcze po mojej bramce. Mecz idealnie by się zakończył. Załamałem się po tym. Do dzisiaj to we mnie siedzi i tego nie cofniesz. Minęły 3 lata, a to jest sytuacja, z której zapamiętają mnie kibice czy działacze. Być może później przez to byłem brany pod uwagę jako ten, który nie może nic wygrać z klubem i być może dlatego odszedłem z Lecha. To jest jedna z najgorszych sytuacji dla mnie w piłce, która mogła się wydarzyć. Byłem bardzo blisko od zostania bohaterem…

Reklama

„Załamanie” – to odpowiednie słowo. Nie duma. Może Bjelica mówił tak, bo nie chciał jeszcze kopać morali przed walką o mistrzostwo Polski, no ale mistrzostwa też nie było. Lechowi zabrakło jednej bramki w Białymstoku.

BRAK MISTRZOSTWA W SEZONIE 17/18

Tytułu nie było też sezon później. Przypomnijmy – Lech po 30. kolejce może nie był w domu, ale był murowanym kandydatem do mistrzostwa. Skończył fazę zasadniczą na pierwszym miejscu i to w fantastycznym stylu, wygrywając cztery spotkania z rzędu, w tym 5:1 z Jagiellonią, kontrkandydatem do mistrzostwa Polski. „Puchar Maja” miał się zacząć równie planowo, bo przyjeżdżała Korona.

I to jaka! Kapidzić na szpicy. Janjić na jednym skrzydle, Aankour na drugim. O dwóch z trzech tych piłkarzy ofensywnych piłkarzy możecie nawet nie pamiętać, że istnieli w naszej piłce. Nic tylko bić i patrzeć jak równo puchnie.

Jak z Arką.

I wyszło jak z Arką. Korona wygrała po golu Kapidzicia.

Wszystko runęło. Lech jeszcze odbił się na chwilę, wygrywając 1:0 z Zagłębiem, ale potem dostał w łeb 2:4 od Górnika, zremisował 0:0 z Wisłą Płock i przegrał 0:2 z Jagiellonią. Trzy mecze u siebie w rundzie mistrzowskiej, trzy porażki na dzień dobry. Absolutny koszmar. Bjelica nawet nie skończył tego sezonu – zastąpiło go trio Rafał Ulatowski, Jarosław Araszkiewicz i Tomasz Rząsa.

Zaczynać tę fazę z myślami o mistrzostwie, kończyć z Ulatowskim na kierownicy…

Bjelica odnosił się po latach w Przeglądzie Sportowym: – Myślę, że to nie była decyzja Piotra Rutkowskiego, lecz jego ojca. Gdyby to zależało tylko od Piotra, zostałbym na stanowisku. Mieliśmy dobry kontakt, sądzę, że teraz rozumie, ile zrobiłem dla klubu. Dziś już to wie. Jego ojciec tego nie rozumiał, widział głównie to, czego nam brakowało, czyli tytułów. Zaakceptowałem decyzję, poszedłem swoją drogą. A rodzinę Lecha cały czas szanuję.

Nawet jeśli, to czy Jacek Rutowski miał prawo tak zdecydować? Tak, bo Bjelica miał na wyciągnięciu ręki trzy trofea i wszystkie przegrał w sposób wręcz kompromitujący.

RUINA PO MISTRZOSTWIE

O tym trzeba wspomnieć, choć nie jest to porażka na finiszu, ale na starcie kolejnego etapu. Maciej Skorża dał Lechowi to, czego nie potrafił Mariusz Rumak, który docierał tylko do drugiego miejsca. Chodzi oczywiście o mistrzostwo Polski, tak upragnione. To miała być nowa era.

Rutkowski mówił dumnie: – Mnie się wydaje, że teraz to my odjechaliśmy Legii i powstaje pytanie, jak bardzo jej odjedziemy. To my w Superpucharze wychodzimy w składzie bardzo zbliżonym do tego, który zdobył mistrzostwo, a Legia – była zmuszona do wielu zmian kadrowych. O naszą przyszłość jestem spokojny. W zależności od tego, jak to u nich zafunkcjonuje, okaże się, w jakim tempie jesteśmy w stanie im odskoczyć. (…) To filozofia i kultura Legii, my jesteśmy inni. Ani lepsi, ani gorsi, po prostu inni. We wszystkim, co robimy, staramy się być autentyczni i szczerzy. To najbardziej pasuje do naszego regionu, naszych tradycji i historii. My nie odlatujemy po pierwszym sukcesie, tylko dalej realizujemy cele. Do nas styl Legii by nie pasował.

„Nie odlatujemy po pierwszym sukcesie”. Cóż, Rutkowski pewnie się nie spodziewał, gdzie Lech rzeczywiście poleci, zresztą słowa o tym, że Lech w Superpucharze grał podobnie jak w lidze, mogły być kluczowe.

Kolejorz kompletnie przespał wtedy okienko transferowe prowadzące do europejskich pucharów. Robak, Dudka, Thomalla, Tetteh – z całym szacunkiem, ale tak się świata nie podbija (Gajos przyszedł w końcówce sierpnia). W pucharach jeszcze nie było aż tak źle – Sarajewo odpalone, od Basel planowo w pędzel. Potem Videoton nie sprawiał problemów i Lech po zwycięskim dwumeczu 4:0 trafił do Ligi Europy.

Ale w Ekstraklasie? Matko kochana – cóż za dramat. Do 12. kolejki Lech wygrał tylko raz. Dostawał 2:5 od Cracovii. 1:3 od Bruk-Betu. Potrafił zanotować passę pięciu porażek z rzędu.

Lech próbował, dawał szanse, nie chciał odpalać trenera, który przyniósł mistrza. Radzono się Borussii Dortmund i Chelsea. Jacek Rutkowski pisał do kibiców: – Jesteśmy w kontakcie z Borussią Dortmund, która kończyła w ubiegłym sezonie rundę jesienną na ostatnim miejscu. Podczas kończącego rundę meczu, w grudniu, 80 tysięcy kibiców Borussii stało murem za drużyną, która także z niewiadomych powodów zamykała tabelę. Konfrontujemy swoje doświadczenia i pomysły z Chelsea i innymi klubami, z którymi współpracujemy. Pracujemy z doświadczonymi ludźmi piłki nożnej.

Nic to nie dało. Skorża wytrzymał na stołku jedenaście spotkań ligowych.

Niemniej choć zarząd trzymał trenera na stołku, nie było tam takiej chemii jak wcześniej. Rutkowski mówił: – Maciej Skorża latem zeszłego roku utrzymywał, że nie ma w kadrze napastnika pomimo tego, że chwilę wcześniej zakontraktowaliśmy Marcina Robaka i Denisa Thomallę. Po takich słowach sami zawodnicy dołowali się, bo odbierali je tak, jakby trener ich nie chciał, mimo że jeszcze przed transferem miał z nimi kontakt. Detale i rzeczy, które spowodowały kryzys po ostatnim mistrzowie były zupełnie inne niż te 5 lat wcześniej.

Sam trener wie, że popełnił wiele błędów. Dostał obsesji na punkcie wygrywania. Potrafił krzyczeć do Kędziory „zniszczyłeś moje marzenia”, bo obrońca sprokurował rzut karny (nietrafiony) z Basel i dostał czerwoną kartkę. Trudno w takich warunkach budować zaufanie w szatni.

Gdyby obie strony nie popełniały wówczas takich błędów, nie musiałyby robić kółka. Bo Lech szukał innego trenera, ale trofeów nie było. Skorża zarabiał za granicą, jednak sportowo były to egzotyczne kierunki.

KOMPROMITACJE W PUCHARACH

Przed sezonem 12/13 Lech miał bardzo dobry (jak na nasze warunki) współczynnik w europejskich pucharach. Zajmował 88. miejsce w rankingu UEFA, dla porównania Legia była dopiero na 126. lokacie. Nic, tylko atakować jeszcze bardziej górę.

No, ale się zaczęło. Najpierw wylot z AIK-iem. Z jednej strony polskie zespoły zawsze miały problem ze szwedzkimi, z drugiej – oddanie tego dwumeczu bez większej walki powinno w Poznaniu zapalić choć pomarańczową lampkę. Nie zapaliło i rok później był już oklep od Żalgirisu, czyli wpadka nieporównywalnie bardziej kompromitująca.

Czy i to zastanowiło Lecha? Chyba nie, skoro jeszcze w lipcu 2014 roku Karol Klimczak wypowiedział słynne słowa: – Najbardziej prawdopodobne jest, że w kilku najbliższych latach Lech i Legia będą dominować w lidze. To rywalizacja, która korzystnie wpływa na obydwa te kluby. Nie wiem, jaką pozycję będzie miała w 2020 roku Legia, ale my zamierzamy być w 50-tce najsilniejszych klubów Europy.

Miesiąc później Lech odpadł z pucharów z islandzkim Stjarnanem. W efekcie przed kolejnymi rozgrywkami Lech był na 149. miejscu w Europie, a Legia na 74.. Niebywały rozjazd w tamtym momencie.

Błędem było powierzenie tak dobrego współczynnika w rękach Mariusza Rumaka, trenera niedoświadczonego, który przyzwoicie radził sobie w lidze, ale w Europie – fatalnie.

Wystarczy sobie przypomnieć co opowiadał przed meczem ze wspomnianym Stjarnanem: – Stjarnan Gardabaer reprezentuje kraj piłkarsko wyżej notowany od nas. Islandia dopiero co walczyła w barażu o mistrzostwa świata w Brazylii, a my nie. Islandczycy są także wyżej notowani w rankingu i mają więcej piłkarzy w dobrych ligach europejskich.

Na siłę próbował udowodnić, że Stjarnan jest mocny – kiedy Stjarnan z tamtą kadrą Islandii nie miał nic wspólnego.

Bardzo krytycznie o Rumaku wypowiadał się na przykład Arboleda: – Widziałem w internecie zdjęcia cieszących się kolegów. Super! Gdyby nie błąd kierownictwa Lecha, które zatrudniło Mariusza Rumaka, to Lech miałby tych tytułów więcej i dziś grałby w Lidze Mistrzów. Rumak cofnął ten klub o kilka lat.

Z pewnością przesadza, niemniej Rumak przyłożył się do roztrwonienia współczynnika. Stjarnan rundę później dostał 0:9 od Interu, Żalgiris 0:7 od Salzburga. To były drużyny obowiązkowo do opędzlowania.

Winny Rumak? Tak. Ale winny też zarząd, bo nie reagował.

WPADKI W PUCHARZE POLSKI

Drobny akapit można też poświęcić Lechowi w Pucharze Polski, bo i tu, zresztą też za Rumaka, nie było wesoło. Pod wodzą tego trenera Kolejorz najwyżej doszedł do ćwierćfinału, co przecież dla drużyny z taką historią i ambicjami nie jest żadnym wyczynem.

Ponadto Lech za Rumaka odpadał też z Olimpią Grudziądz i Miedzią Legnica. Zwróćcie uwagę na wypowiedzi Rumaka, po jednym i drugim meczu.

Po Olimpii: – W naszej grze było za mało jakości, a za dużo błędów. Wobec dobrej postawy Olimpii skutkowało to odpadnięciem z rozgrywek Pucharu Polski. Zaangażowania na pewno nie brakowało, ale nie było spokoju w naszych poczynaniach. Daliśmy się sprowokować i wciągnąć w grę pełną walki, zamiast próbować przewyższyć rywala umiejętnościami piłkarskimi. To już drugie rozgrywki, z których odpadamy w ciągu tygodnia i teraz pozostaje nam skupić się tylko na lidze.

Po Miedzi: – Ciężko jest wygrać mecz, gdy brakuje jakości w ostatnim podaniu i nie oddaje się dobrego strzału w kierunku bramki. Nie zlekceważyliśmy rywala, ale na pewno zagraliśmy słabe spotkanie. Kończy się nasza przygoda z pucharem. Teraz musimy skupić się na lidze i przede wszystkim poprawieniu gry, bo tej jakości nam brakuje. Ja myślę już o meczu z Ruchem Chorzów.

Właściwie to samo, kopiuj-wklej. Zabrakło jakości, no i teraz musimy skupić się na lidze. Lech stał w miejscu wtedy na każdym froncie: przykro w Europie, przykro w Pucharze Polski, w lidze lepiej, ale wciąż plecy Legii. Góra nie reagowała, a Kolejorz umacniał się w swoim genie przegrywu.

*

Teraz wydaje się, że wszyscy w Lechu zrobili naprawdę dużo, by ten gen uśpić. Transfery? Top, zespół budowany jest klasowo. Doceniają to choćby trenerzy innych drużyn.

Mówił Urban po porażce w Pucharze Polski: – Od dawna polska drużyna nie grała tak w piłkę w lidze jak Lech. Wiecie kogo mi przypomina? Legię z Prijoviciem, Nikoliciem, tę paczkę, która awansowała do Ligi Mistrzów. Ja dziś tak odbieram Lecha Poznań.

Wymowne reakcja, ale uzasadniona, bo Lech rzeczywiście jest piekielnie mocny kadrowo. Po dwóch, ba, czasem trzech piłkarzy na pozycję. Skorża dostał komfort absolutny. No i właśnie: wydaje się, że on też zmądrzał życiowo, wyciągnął wnioski z poprzedniego okresu w Lechu. Samo podejście do rezerwowych o tym świadczy – szkoleniowiec stara się swoją ekipą umiejętnie rotować, tak, by każdy czuł się w zespole potrzebny. Kiedyś pewnie z tą obsesją na wygrywanie miałby to w dupie i parłby do przodu z piętnastoma piłkarzami. Nie zauważyłby, że reszta rozwala mu szatnię.

Zarząd pomógł. Doświadczony i dobry trener? Jest. Wsparcie kibiców? Jest.

Czy to wystarczy, by pokonać swoje demony?

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

38 komentarzy

Loading...