Reklama

Trudna sztuka wznoszenia się ponad wszystko według Michniewicza

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

31 stycznia 2022, 16:37 • 7 min czytania 79 komentarzy

Konferencje prasowe określają wizerunek selekcjonerów. Adam Nawałka ukuł swoje „zarówno w defensywie, jak i w ofensywie” i został lubianym mistrzem banału, Jerzy Brzęczek budował martyrologiczną narrację i na własne życzenie zamknął się w oblężonej wszechobecną niechęcią wieży z kości słoniowej, Paulo Sousa mieszał profesjonalne analizy z gadkami rodem z przemów coachów motywacyjnych i zbajerował tym dużą część polskiego środowiska piłkarskiego, a Czesław Michniewicz podczas swojego pierwszego konferencyjnego boju… nie przekonał nieprzekonanych i nie zachwycił przekonanych.

Trudna sztuka wznoszenia się ponad wszystko według Michniewicza

Wznoszenie się ponad wszystko

– Zderzę się z falą krytyki i hejtu, czasami zasłużoną, czasami niezasłużoną. Taka jest moja rola, muszę być na to przygotowany, mieć grubą skórę. Profesor Chmura powiedział mi kiedyś: „Jeśli chcesz być dobrym trenerem, musisz umieć wznosić się ponad to wszystko”. Trzymam się tego. Nie odpowiadam w pierwsze tempo na agresję, na prowokację, na zaczepki. Wiem, że jeśli będę walczył tym poziomie, to przegram. Chcę być selekcjonerem, który odetnie się od otaczającego zgiełku. Wiem, że na końcu liczy się wynik. Jeśli pojedziemy do Kataru, wszyscy uznają, że prezes Kulesza podjął dobrą decyzję. Jeśli odpadniemy w barażach, ja będę tym złym – powiedział na sam koniec swojego prawie godzinnego przemówienia Czesław Michniewicz.

Tym samym najtrafniej podsumował nieco toksyczną, nieco sensacyjną, nieco złowrogą atmosferę, jaka panowała w salce konferencyjnej na Stadionie Narodowym podczas prezentacji nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Na całe spotkanie wpływał bowiem klimat podjętego przez Andrzeja Janisza i kontynuowanego dwoma pół-pytania, pół-zarzutami przez Szymona Jadczaka tematu 711 połączeń telefonicznych między Czesławem Michniewiczem a Ryszardem F. wykonanych w latach 2003-2005. 51-letni szkoleniowiec nie reagował spokojnie. Zza pazuchy marynarki wyciągnął kartkę, najpierw zaczął coś na niej bazgrać, a potem złożył dłonie w wieżyczkę i dosyć nerwowo, choć zaskakująco spójnie tłumaczył się z historii sprzed ponad piętnastu lat. Zagotowali się wszyscy. I Jadczak, i Michniewicz, i Kulesza.

Czy ta pięciominutowa wymiana zdań przyniosła nowe informacje w sprawie? Nie.

Czy padły nowe pytania? Nie.

Reklama

Czy padły nowe odpowiedzi? Nie.

Czy ta krótka sytuacja rzutowała na całą konferencję? Tak, niewątpliwie, rzutowała.

Siłą rzeczy przeszłość Czesława Michniewicza znów stała się ogólnonarodowym tematem. Siłą rzeczy na dwa miesiące przed barażami o udział w katarskich mistrzostwach świata najwięcej mówi, rozmawia, dyskutuje i insynuuje się o bardzo odległej i niejasnej sprawie, w której Michniewicz nie miał postawionych żadnych zarzutów prokuratorskich w przeciwieństwie do setek innych skazanych lub uniewinnionych prawomocnymi wyrokami ludzi ze środowiska. To bardzo niewygodny grunt dla selekcjonera, który… medialnie wypada bardzo przyzwoicie. Bo przypomnijmy sobie, jak na konferencjach prasowych prezentowali się jego poprzednicy.

Grzechy selekcjonerów

Adam Nawałka gadkami o staraniach „zarówno w defensywie, jak i w ofensywie” kreował szerszą narrację swojej kadencji. Nie błyszczymy. Nie tworzymy kontrowersji. Nie tracimy czasu. Gramy w piłkę. Podziwiajcie nas na boisku. Poznawajcie nas na kulisach Łączy nas Piłka, na których on sam pojawiał się w marginalnych rolach. Wystarczyło dwukrotnie suchą stopą przebrnąć przez eliminacje do wielkich turniejów, wystarczyło wygrać z Niemcami na Stadionie Narodowym, wystarczyło awansować do ćwierćfinału Euro 2016, żeby zdobyć przychylność narodu. Niedawno Janusz Basałaj, ówczesny dyrektor ds. mediów i marketingu w PZPN, opowiadał nam, że niektórzy dziennikarze uskarżali się, że z konferencji prasowych Nawałki nie da się wyekstrahować niczego wartościowego.

– To mogło się nie podobać, mogło drażnić. Ale znałem też wielu selekcjonerów wybitnych w budowaniu wielkich show na konferencjach prasowych. Takich kupujących wszystkich wielkimi wywiadami, spektakularnymi zagrywkami erystycznymi, przyjazną towarzyskością. Nie o to chodzi. Nawałka pokazał, że potrafi być skuteczny, że potrafi wygrywać – ripostował Basałaj. I miał rację, ale kadencja Nawałki minęła – najprawdopodobniej: bezpowrotnie – i wydaje się, że drugi raz takie wodosłowie nie znalazłoby zrozumienia. Pokazały to dwie kolejne kadencje.

Przecieraliśmy oczy ze zdumieniem, kiedy Jerzy Brzęczek kompetentnie, przekonująco i nawet błyskotliwe odpowiadał na pytania najróżniejszej maści w rozmowie z Małgorzatą Domagalik na Kanale Sportowym. Dziewięć miesięcy po zwolnieniu z PZPN-u przypominał trochę samego siebie z początku swojej selekcjonerskiej kadencji, kiedy całkiem sprawnie radził sobie z tłumaczenia się ze swoich decyzji, i zupełnie zaprzeczał medialnej marności, w którą popadł w kulminacyjnym momencie swojej kadencji, kiedy męczył martyrologicznym sznytem, negatywną aurą. Tworzeniem sztucznych wrogów. Osadzaniem się na szczycie oblężonej twierdzy. Brzęczek uważał się najmądrzejszego na całym świecie obrońcę futbolowej wiedzy, którego reszta brutalnego świata potraktowała niegodziwie i z którego uczyniła wroga publicznego numer jeden. Wychodziło to komicznie. Tym bardziej, że były selekcjoner nie był mistrzem oracji. Często gubił wątek, uderzał w niepotrzebnie konfrontacyjne tony, rzucał dziwnymi hasłami, które potem przyklejały się do niego jak rzepy i nie chciały się odkleić.

Reklama

Na co dzień umiał i umie opowiadać o futbolu, ale na najgorętszym trenerskim stanowisku w Polsce zupełnie nie potrafił tego udowodnić. Wpędził się w kryzys wizerunkowy, który z czasem przepoczwarzył się w huragan i zmiótł go z reprezentacji. Ktoś powie, że przesada, że hiperbola? No nie, jasne, w pierwszej kolejności Brzęczka przetrawił i wypluł brak pomysłu na murawie, ale jego stos płonął podlewany przez tysiące wyśmiewających go memów, setki krytycznych artykułów, palenie książek, narodową bekę i szyderę z jego wyglądu, z jego słów, z jego decyzji. Jerzy Brzęczek przegrywał również na konferencjach…

Czyli tam, gdzie długo wygrywał Paulo Sousa. Portugalczyk bajerował. W pierwszych słowach na polskiej ziemi założył okulary, żeby przytoczyć narodowi słowa Jana Pawła II o niepoddawaniu się i nietraceniu nadziei. Dbał o nienaganną prezencję, o klarowny język, o umiejętne przeplatanie pompatycznych tonów z trzymaniem się tematów czysto piłkarskich. Nie był najlepszym mówcą świata, śmialiśmy się z wyniosłego „look”, z powtarzanych sloganów o „budowaniu mentalności zwycięzców” i „trwaniu procesu” rodem z przemówień trenerów motywacyjnych, ale nie można było mu odmówić tego, że lubi i umie opowiadać o piłce nożnej. Sousa zaskakująco otwarcie relacjonował wydarzenia boiskowe, nie bał się wytykania błędów, słabostek, luk w grze swojej kadry. I tego przyjemnie się słuchało. Wytwarzał wokół sobie aurę profesjonalizmu. Aurę, którą przekreślił i zanegował – najpierw na murawie w meczu z Węgrami, a potem żałosną grudniową ucieczką na brazylijskie plaże.

Solidne wystąpienie Michniewicza

To wszystko były jakieś drogowskazy i wskazówki. Czy Michniewicz uderzał w banał jak Nawałka? Nie, odpowiadał konkretnie, zwięźle, choć nie lapidarnie, a nawet jego pozornie banalne słowa o „rezultacie na pierwszym miejscu” nie brzmiały jak nudna kalka z podręczników do mowy-trawy. Czy rzucał dziwaczne tezy w niezbyt jasny sposób jak Brzęczek? Nie, sprawnie ubierał myśli w słowa, tu mrugnął okiem, tam delikatnie zażartował, nic dziwnego, bo właściwie w całej jego trenerskiej karierze nie znajdziemy też zbyt wielu odklejonych od rzeczywistości wypowiedzi. Czy bajerował jak Sousa? Nie, Michniewicz jest dosyć prostolinijny, twardo stąpający po ziemi, nie zapowiada wielkich rewolucji kulturowych, a do tego nie musi uwiarygadniać swojej znajomości polskich piłkarzy, bo śledzi ich od wielu lat w przeciwieństwie do portugalskiego poprzednika, który dopiero rozgaszczał się w polskim światku futbolu. Michniewicz był dokładnie takim Michniewiczem, jakim spodziewaliśmy się, że będzie.

Otwartym w opowiadaniu o swoim pomyśle taktycznym: – Co do systemu gry – zakładam, że będziemy grali i dwójką stoperów, i trójką. Możemy też wyjść trójką napastników i łatwo przechodzić do ustawienia z dwójką z przodu lub jednym napastnikiem. 3-4-3 może być fundamentem do gry naszej drużyny.

Nieobiecującym złotych gór: – Nie jestem cudotwórcą, nie jestem komandosem, niczego nie obiecuję. Ci którzy mnie znają i którzy mi zaufali, liczą na to, że moje kwalifikacje pokażę w pracy z kadrą i chcę tak zrobić.

Takim, który zamiast zabezpieczyć się, że dwa miesiące pracy i kilka marcowych treningów to trochę za mało, żeby zarazić reprezentantów swoją wizją futbolu, nie miga się od odpowiedzialności i deklaruje, że przygotował kompleksowy plan przygotowywania nowych podopiecznych do swoich standardów pracy. – Zadziałamy tak, że na zgrupowanie wszyscy przyjadą z wielopoziomową wiedzą o moich wymaganiach – mówił.

Czyhający demon

Czesław Michniewcz był sobą, nikogo nie udawał, nie przybrał żadnej maski i tak też powinno wyglądać to w dalszych fazach jego kadencji na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski, bo od lat jego wizerunek jest wyjątkowo spójny. Inna sprawa, że jeśli ktoś liczył, że jedyną obowiązującą historią wokół tej konferencji prasowej będzie początek „Akcji: Rosja”, to mógł przeżyć srogie rozczarowanie. Pierwsze wystąpienie Michniewicza w roli selekcjonera wypadło znośnie, ale daleko mu było do rewelacji. Bo choć Czesław Michniewicz, kiedy wyłączono kamery, uśmiechał się od ucha do ucha i począł zbijać piątki z zaprzyjaźnionymi ludźmi z zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej, to demon konieczności podejmowania trudnej sztuka wznoszenia się ponad wszystko wciąż złowrogo łypał na jego zadowolone oblicze.

I to się nie zmieni, aż… do pierwszego meczu.

Zwycięstwa albo porażki.

JAN MAZUREK

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

79 komentarzy

Loading...