Tegoroczne Australian Open dostarczyło wielkich emocji… jeszcze przed startem. Sprawę Novaka Djokovicia i jego potencjalnego występu w turnieju śledził cały świat. Ostatecznie okazało się, że Serb w Melbourne nie zagra, opuścił już zresztą Australię. Dlatego w tym tekście nie będziemy już o nim pisać. A zamiast zadamy sobie kilka pytań, które streścić można tak: czego spodziewać się po tegorocznym turnieju?
Na co stać Polaków?
Pięć polskich meczów w pierwszej rundzie – tyle zaplanowano. Jeden już zresztą za nami. Hubert Hurkacz grał w nim z Jegorem Gerasimowem. I był przed tym spotkaniem zdecydowanym faworytem, bo Białorusina w karierze pokonywał już dwukrotnie – w obu przypadkach na US Open. Raz w kwalifikacjach (w 2018 roku) i raz w turnieju głównym – podczas ubiegłorocznej imprezy. Nie stracił w obu tych spotkaniach nawet seta. Inna sprawa, że Hurkacz w meczach w formule do trzech wygranych partii potrafił do tej pory zaskoczyć negatywnie.
Najlepszy dowód? Właśnie Australian Open. To w Melbourne przed rokiem w pięciu setach uległ Mikaelowi Ymerowi, choć w pewnym momencie wydawało się, że musiałby się wydarzyć prawdziwy kataklizm, by Polak oddał zwycięstwo i awans do drugiej rundy. I faktycznie, kataklizm nadszedł, a Hubert zaczął grać fatalnie. W tym roku jednak w pierwszym meczu sobie poradził, choć nie bez kłopotów – Gerasimow zdołał bowiem urwać mu seta, a po Hubercie widać było, że momentami gra nerwowo i popełnia sporo błędów. W kluczowych momentach zachowywał jednak spokój. I dzięki temu wygrał.
No i zaliczył też przełamanie w takim stylu, że już mówi się, że może to być najlepszy punkt turnieju.
https://twitter.com/Eurosport_UK/status/1482975315290898433
– Ten mecz zdecydowanie miał w sobie wszystko. Miałem swoje wzloty i upadki. Początek turnieju zawsze jest trudny. Jegor grał naprawdę dobrze w ważnych momentach. Wiem, że mogę grać lepiej, ale jestem zadowolony, że udało mi się wygrać. Na pewno mogę się poprawić w kolejnej rundzie – mówił Hubert po meczu. Dzięki tej wygranej wyrównał już zresztą swój najlepszy australijski wynik – w 2020 roku doszedł właśnie do drugiej rundy. Teraz jednak na pewno liczy na więcej. Cel? Powinna nim być co najmniej 1/8 finału, w której trafić może na Rafaela Nadala.
Z Hiszpanem jeszcze w swojej karierze nie grał. Warto więc byłoby spróbować swoich sił w starciu z takim właśnie rywalem.
Chcielibyśmy też, by pierwszą rundę przekroczyli i inni Polacy. Bez większych trudów powinna zrobić to Iga Świątek. Jej rywalką będzie bowiem Harriet Dart, 25-letnia Brytyjka, która do turnieju dostała się przez kwalifikacje i która zajmuje aktualnie 123. miejsce w rankingu WTA. Nie ukrywajmy – dla Igi nie powinna być ona przeszkodą, raczej rozgrzewką. Oczywiście, taka rywalka może zaskoczyć, ale Polka na co dzień gra tenis o kilka poziomów lepszy. A co dalej?
Sama Iga mówiła, że przed tegorocznym Australian Open nie ma oczekiwań. Pod koniec roku rozpoczęła współpracę z Tomaszem Wiktorowskim, byłym trenerem Agnieszki Radwańskiej i na razie skupia się na tym, by poprawić rzeczy, które nie funkcjonowały u niej najlepiej w poprzednim sezonie.
– Chciałabym poprawić wszystko. To właściwie nie jest nic dziwnego, bo wciąż mam 20 lat. Jeśli chodzi o trenera, to na pewno koncentruje się na moich dobrych stronach, co mnie podbudowuje. To daje mi poczucie, że mogę być bardziej agresywna i rywalizować z każdą zawodniczką. Wiem, że te zmiany nie pojawią się od razu, ponieważ wciąż się poznajemy. Ta relacja musi być konstruktywna i zależy mi na atmosferze. Daję sobie czas – mówiła w rozmowie z Polsatem Sport.
Gdybyśmy jednak mieli wskazać oczekiwany wynik Igi, to pewnie byłaby to co najmniej czwarta runda – dopiero w niej trafić może na rywalki na swoim poziomie – Petrę Kvitovą lub (rozstawioną z dziesiątką) Anastasiję Pawluczenkową. Swoją drogą rundę wcześniej w teorii możliwy jest polski pojedynek – Iga vs Magda Linette. Niżej notowana z Polek musiałaby jednak zagrać dwa znakomite mecze. Najpierw zmierzy się bowiem z doświadczoną Anastasiją Sevastovą, kiedyś 11. zawodniczką świata. Tu nadziei upatrywać można w tym, że Łotyszka w ostatnich dwóch sezonach przegrywała swój pierwszy mecz w Australii. Gdyby Magdzie udało się ją pokonać, trafiłaby najprawdopodobniej na rozstawioną z numerem “25” Darię Kasatkinę. Kto wie, może rozpoczęta niedawno ponowna współpraca z Markiem Gellardem – trenerem, który doprowadził ją do największych sukcesów w karierze – sprawi, że Magda świetnie zaprezentuje się już na Australian Open i dojdzie do polskiego meczu?
Na wyjście poza pierwszą rundę trudno liczyć za to w przypadku Magdy Fręch. Ta bowiem trafiła w niej na Simonę Halep i… właściwie nic więcej nie trzeba tu dodawać. Rumunka to klasa sama w sobie i zawodniczka, która z Polką, niestety, powinna poradzić sobie gładko. Zagadką z kolei jest Kamil Majchrzak, który zagra z Andreasem Seppim. Włoch to weteran kortów, wciąż potrafiący od czasu do czasu zaskoczyć świetnym meczem. Majchrzak w dodatku w trakcie ATP Cup zaraził się koronawirusem i siedział w izolacji. Trudno przewidzieć, w jakiej formie wyjdzie tej nocy na kort.
Jeśli jednak zaprezentuje się podobnie, jak w meczach, które zdążył rozegrać w Sydney, może być dobrze. W jego przypadku trudno jednak cokolwiek na ten moment przewidzieć.
Kto zastąpi Novaka?
W zeszłym sezonie listę faworytów w kolejnych turniejach wielkoszlemowych mogliśmy zawrzeć w haśle “Djoković i kilku innych”. Serb wygrał trzy pierwsze z tych imprez, w czwartej doszedł do finału, gdzie pokonał go Daniił Miedwiediew. I to właśnie Rosjanin zdaje się być największym faworytem do przejęcia schedy po nieobecnym w Melbourne Novaku. Daniił doskonale radzi sobie na nawierzchni twardej, w Australii grał już zresztą w finale w poprzednim sezonie. Do tego w formie jest niezwykle regularny i zdolny pokonać każdego rywala. Trudno wskazać kogoś innego, jako faworyta numer jeden.
Ale gdyby jednak nie Rosjanin… to kto?
Cóż, nigdy skreślić nie wolno Rafy Nadala, choć ten w zeszłym sezonie miał swoje problemy, przede wszystkim znów szwankowało mu zdrowie. Z powodu kontuzji nie wystąpił na igrzyskach, a gdy wrócił na kort, szybko przekonał się, że potrzebuje dłuższej przerwy i po turnieju w Waszyngtonie zrezygnował z gry do końca sezonu. Teraz jednak z jego sztabu dochodzą raczej pozytywne wieści o przygotowaniu Hiszpana. Zresztą w swoim pierwszym meczu pokazał, że wydaje się dobrze dysponowany – w trzech setach ograł Marcosa Girona. W dodatku Rafa znajduje się w tej nieco “przeczyszczonej” nieobecnością Djokovicia połowie tabeli. I może to wykorzystać.
Jest w niej też jednak rozstawiony z “3” Sacha Zverev, który też zna już smak wielkoszlemowego finału (US Open 2020), a w dodatku w zeszłym roku wreszcie przełamał się w jednej z najważniejszych imprez, zdobywając złoty medal olimpijski i to po pokonaniu na swej drodze Djokovicia. Tamten triumf, o czym mówił sam Niemiec, bardzo go napędził i dał mu mnóstwo pewności siebie. W Australii Zverev do tej pory osiągnął półfinał, ale w tym sezonie może przebić ten rezultat. O ile tylko nie wda się w typowe dla siebie pięciosetowe spotkania we wczesnych rundach turnieju. Na razie udało mu się ich uniknąć – w pierwszym meczu w trzech setach pokonał Daniela Altmaiera, swojego rodaka.
Listę faworytów, oczywiście, da się poszerzyć. Z pewnością groźny będzie Stefanos Tsitsipas, ubiegłoroczny finalista French Open, który w Australii dwukrotnie grał już w półfinale. Andriej Rublow z kolei jeszcze nigdy nie zaszedł tak daleko w turnieju wielkoszlemowym, ale zaliczył świetny poprzedni sezon i nie można go lekceważyć. Podobnie jak Matteo Berrettiniego, który w zeszłym roku grał w finale Wimbledonu. Choć on na nawierzchni twardej radzi sobie raczej średnio – w Australii jeszcze nie wyszedł poza czwartą rundę.
Jedno wydaje się pewne – u mężczyzn nie ma co czekać na sensację. Jej, jeśli już, szukalibyśmy w kobiecym turnieju.
Czy Ash wreszcie wygra u siebie?
Na trzy ostatnie Australian Open, dwukrotnie najlepsza była Naomi Osaka – w 2019 i 2021 roku. I to właściwie jedyna z dotychczasowych triumfatorek turnieju, którą umieścić możemy w gronie faworytek. Tym bardziej, że Sofia Kenin, zwyciężczyni z 2020 roku, już odpadła z rywalizacji. Japonka w Australii po prostu wygląda bardzo dobrze i niezmiennie jest tam w stanie grać na wysokim poziomie. Wydaje się też, że poradziła sobie z kwestiami mentalnymi, które stanowiły dla niej problem w poprzednim sezonie – do dziś pamiętamy jej wycofanie się z French Open po kontrowersjach dotyczących konferencji prasowych.
W turnieju w Melbourne, w którym brała udział na początku tego roku, wycofała się przed półfinałem z powodu urazu brzucha, ale prezentowała się z dobrej strony, a samą imprezę traktowała zapewne w dużej mierze jak rozgrzewkę. Oczywiście, stan jej zdrowia może sugerować, że nie będzie jej łatwo w walce o tytuł, ale ona sama twierdzi, że już wszystko w porządku. – Szybko dochodzę do zdrowia. Myślę, że sportowcy cały czas mają problemy, bo niemożliwe jest, aby grać w tourze bez odczuwania jakichś dolegliwości – mówiła jeszcze przed startem turnieju. A w swoim meczu I rundy, wygranym w dwóch setach, pokazała, że faktycznie wygląda dobrze.
Głównym problemem Naomi jest jednak fakt, że przez kilkumiesięczną przerwę, jaką zrobiła sobie w poprzednim sezonie spadła w rankingu. I już w 1/8 finału może trafić na Ash Barty.
Australijka od dłuższego czasu pozostaje liderką rankingu, a w zeszłym sezonie wygrała Wimbledon, potwierdzając, że na tę pozycję zasługuje. W swojej ojczyźnie nie jest jednak na razie w stanie dojść choćby do finału – jej najlepszy wynik to półfinał z 2020 roku, rok temu odpadła za to rundę wcześniej. Ale już ten sezon zaczęła świetnie – w Adelajdzie wygrała zarówno turniej singla, jak i debla, co wskazuje, że jest znakomicie przygotowana do rozgrywek. Zresztą świadczy o tym też mecz I rundy Australian Open – Łesii Curenko oddała tylko jednego gema.
Pytanie w jej przypadku brzmi jednak – czy poradzi sobie z presją oczekiwań fanów? Jeśli tak, powinna być główną faworytką do końcowego triumfu. Choć wiadomo, że w WTA grono zawodniczek, które walczyć mogłyby o tytuł, będzie naprawdę szerokie. Ubiegłoroczne US Open, gdy w finale zagrały Emma Raducanu i Leylah Fernandez, na które nikt by nie postawił, najlepiej o tym świadczy. Nie zdziwi nas więc zwycięstwo zawodniczek nierozstawionych, nie zdziwi tym bardziej triumf świetnie prezentujących się w zeszłym sezonie Pauli Badosy, Marii Sakkari czy Anett Kontaveit, czy też odrodzenie mistrzyń takich jak Simona Halep albo Petra Kvitova.
Tu wszystko jest możliwe. I dlatego powinno być naprawdę ciekawie.
Fot. Newspix