Dart w naszym kraju zdobywa coraz większą popularność. Duży wpływ na to miały sukcesy Krzysztofa Ratajskiego, ale także regularne transmisje w kanałach TVP Sport. Na dobrą sprawę ostatnie mistrzostwa świata mogliśmy oglądać wszędzie – na stronie internetowej, na YouTube oraz tradycyjnie, w telewizji. A gdy coś staje się coraz szerzej dostępne, łatwiej radzić sobie w walce o nowego widza.
A istnieje całkiem logiczne uzasadnienie, dlaczego można się na taki krok zdecydować. Dlaczego wsiąknięcie w świat lotek, tarczy i szybkiego liczenia wyników nie jest żadnym obciachem. Już rok temu przekonywaliśmy was, dlaczego warto się tą dyscypliną sportu zainteresować. Mówiliśmy o wyjątkowych charakterach, czy akcji, która nie ustaje nawet na moment.
Wyliczanka może trwać jednak jeszcze dłużej, bo dart to w gruncie rzeczy światowy fenomen. Wyliczenia sprzed kilku lat wskazują na to, że w ten sport bawi się około 50 milionów osób na całym świecie. Nie jest to więc kolejna dyscyplina pokroju skoków narciarskich albo żużla, gdzie grono zawodników jest w gruncie rzeczy bardzo wąskie.
O popularności darta zadecydowało wiele rzeczy, w tym – rzecz jasna – telewizja. Sky Sports uczyniło wiele dobrego do rozwoju tej dyscypliny, nie tylko sprawiając, że najlepsi zawodnicy zaczęli zarabiać wielkie pieniądze (za wygranie mistrzostwa w 2022 roku Peter Wright otrzymał 500 tysięcy funtów), ale też nakręcając zajawkę u wielu nowych widzów.
Niemniej, dart nie miałby szans przebicia się pod strzechy, gdyby był zbliżony do powiedzmy snookera. Inny próg wejścia, inna szybkość rozgrywki, wszystko inne. Z tych sportów, które uznaje się za niszowe, dart pokonuje konkurencję właśnie tym, że jest dostosowany właściwie do każdego.
Zrozumienie dlaczego ludzie kochają darta wcale nie jest trudne. Może natomiast skończyć się tym, że sami zaraz sięgnięcie po lotki.
Niski próg wejścia
To w gruncie rzeczy kwestia banalna. Właściwie każde większe miasto w Polsce ma miejsce, do którego można przyjść i porzucać do tarczy. Większość z nich dysponuje zestawem lotek na stanie, więc przekonać się o tym, czy jest to gra dla nas, można właściwie nie ponosząc żadnych kosztów. Później oczywiście mogą one wzrosnąć, bo tarcza (koniecznie zaopatrzcie się w osłonę na ścianę na początku waszej przygody) czy same lotki nie są najtańszą rzeczą pod słońcem.
Nadal jednak mówimy o sporcie, który nie stawia niebotycznych wymagań dla tych, którzy chcą zacząć. Można grać samemu, można grać z kumplami, można grać w jeden z kilku wariantów. Problemem nie jest również to, gdzie gramy Jedyne czego potrzebujemy to kawałek ściany, szafy lub jakiejkolwiek innej przestrzeni, gdzie można zawiesić tarczę oraz mniej więcej trzy metry odstępu, by móc efektywnie nauczyć się rzucać.
Łatwe zasady, trudna gra
Bo same zasady pojąć jest łatwo. W najpopularniejszej odmianie gra się do momentu, w którym pierwszy gracz zejdzie z licznika 501 punktów. Przy czym rzutem zamykającym licznik musi być trafienie wartości podwójnej (na zewnątrz okręgu tzw. double) albo lotka w sam środek tarczy (tzw. bull). Reszta to już matematyka i pewna ręka, przy czym trudno oszacować, co jest kwestią trudniejszą do ogarnięcia.
Liczyć można nieco wolniej od innych, to prawda. Wciąż jednak łatwo narazić się na małe koszmarki matematyczne i posłanie lotki w miejsce, które nie daje nam niczego. Przykłady takich zachowań widać także wśród profesjonalnych graczy. Portugalczyk Jose de Sousa, obecny numer siedem na świecie, jest znany właśnie z tego, że przynajmniej raz w trakcie spotkania błędnie coś policzy.
Jednocześnie pod żadnym pozorem nie można bagatelizować ułożenia ręki, techniki rzutu. Zmuszenie ważącej kilkanaście-kilkadziesiąt gramów lotki do tego, by leciała w to miejsce, które sobie upatrzyliśmy, wcale nie jest łatwe. Gdy do tego dochodzi stres, sprawa komplikuje się jeszcze mocniej. Podczas ostatniego finału mistrzostw świata, Peter Wright i Michael Smith wcale nie mieli skuteczności na podwójnych w okolicach 80%. Takie wyniki nie zdarzają się właściwie wcale, co tylko podkręca popularność tej dyscypliny. Wydaje się banalna, ale osiągnięcie mistrzowskiego poziomu to nie jest bułka z masłem.
Rola socjalizacyjna
Co wcale nie sprawia, że nie można się przy darcie dobrze bawić. Wręcz przeciwnie – społeczność tworząca tę dyscyplinę, to zazwyczaj bardzo mili i otwarci ludzie. Jeśli nawet rzucacie jakieś okropne liczby, macie średnią na poziomie 20 punktów – co z tego, macie się przede wszystkim dobrze bawić.
Podczas gry w darta bardzo łatwo poznać nowe osoby, odżywić nieco kontakty towarzyskie, które mogły przysnąć podczas pandemii koronawirusa. Wiele osób łączy grę w darta z papieroskiem i piwem – nie jest to w zasadzie nic zabronionego, tym bardziej w gronie przyjaciół. Ba! Jeszcze w latach 80. XX wieku zdarzało się, że podczas profesjonalnych imprez twarze zawodników spowijała chmura dymu, a na stole stały przynajmniej dwie szklanki. Z czego tylko jedna zawierała wodę.
Można też bawić się doskonale bez używek, bo dart mocno działa w sferze rywalizacji. Najczęściej gra się jeden na jednego, łatwo zatem wkręcić się we współzawodnictwo.
Niekończące się emocje
Tym bardziej, że emocje właściwie się nie kończą. Niezależnie od tego jaki jest poziom twojej gry – emocjonować będziesz się zawsze, gdy staniesz naprzeciwko tarczy. Bardzo łatwo tutaj o dramatyczny zwrot akcji, wydaje się, że przede wszystkim na tym niższym poziomie. Tam jedna udana kolejka może wywrócić cały obraz gry do góry nogami, tak samo jak przedłużająca się seria pomyłek na podwójnych wartościach.
Właściwie trudno o inny sport niepolegający bezpośrednio na fizycznym kontakcie, który dawałby aż taki ładunek emocji. W piłce nożnej są momenty, gdy po prostu można odwrócić wzrok od ekranu, zdarzają się nawet całe mecze, gdy zupełnie nic się nie dzieje. Dart pod tym względem bije futbol na głowę – jest żywszy, bardziej dynamiczny, w ichniejszej Premier League nie ma spotkań, w którym nie padnie żadna bramka.
Wyjątkowa publika
Wyjątkowość darta budują też widzowie. O taką grupę pasjonatów naprawdę trudno w wielu innych dyscyplinach. Pomaga w tym bliskość, bo najbliższa publiczność siedzi od głównych aktorów oddzielona tylko o kilka metrów. Gdyby jednak należało zachować teatralną powagę, ten krótki dystans na nic by się nie zdał. Na szczęście kibice darta żyją i tworzą niezwykłą atmosferę tego show.
Na trybunach można spotkać postaci nierzadko znane bardziej niż sami zawodnicy. Podczas ostatnich mistrzostw świata w Alexandra Palace siedzieli James Maddison oraz Harvey Barnes (Leicester City), zaś Jurgen Klopp dwa lata temu pojedynkował się z jednym z najwybitniejszych darterów w historii – Raymondem van Barneveldem.
Nadal jednak to “zwykli ludzie” najmocniej nakręcają atmosferę. Przy czym użycie cudzysłowu jest w tym wypadku jak najbardziej zasadne. Podczas rozmaitych turniejów dochodziło do różnych sytuacji – od picia alkoholu prosto z buta, przez chóralne odśpiewanie Don’t look back in anger grupy Oasis, a na dzikich okrzykach podczas niemal każdego spotkania skończywszy.
Pozytywny wpływ na zdrowie
Ktoś może się zaśmiać, bo przecież – jak wspomnieliśmy – dla wielu osób dart tożsamy jest z alkoholem i papierosami. Jeśli jednak wyłączymy ten czynnik, łatwo można przekonać się o pozytywnym wpływie dyscypliny na zdrowie.
Trzeba mieć naprawdę mocne nogi, by wytrzymać często kilka godzin gry przy tarczy, co głównie ma miejsce przy turniejach w formacie Open. Ważne są również silne ręce, bo wykonywanie setek rzutów może być dla nich męczące, a nasze barki wypomną nam każdą noc przespaną na nierównym podłożu.
Wreszcie kwestia oczywista – dart rozwija nasz mózg, o ile nie posługujemy się kalkulatorem. Zmuszamy go do regularnego ćwiczenia, podobnie zresztą traktując oko. Sport ten wpływa bowiem znakomicie na naszą zdolność koncentracji, ruch ręka-oko, skupienie oraz strategiczne myślenie.
Fot.Newspix