Podobno wielu piłkarzy reprezentacji Polski jest trochę oburzonych, a trochę podłamanych tym, jak Paulo Sousa zachował się wobec nich, zostawiając ich przed barażami. Bałagań, jaki wywołał Paulo Sousa, jest czymś bezprecedensowym i wielu zajmuje się właśnie jego sprzątaniem – nie mówią o tym, kto będzie to sprzątał wiosną. Niemniej jakkolwiek sytuacja jest trudna, tak są i wygrani odejścia Paulo Sousy.
SEBASTIAN SZYMAŃSKI
Najjaskrawszy, najoczywistszy przykład: Sebastian Szymański. Konsekwentnie marginalizowany, mimo coraz mocniejszej pozycji w klubie, z którym też szedł w górę.
Czy rozumiemy argumentację Paulo Sousy? Przyjęliśmy ją do wiadomości. Co prawda dziś wiadomo, że każde jego słowo trzeba dzielić na czworo, że może nie kryć się za nim krztyna prawdy, ale jednak – Szymański ostatnio gra w środku, a tam Polska ma akurat sporo innych opcji. Sousa, do swojej taktyki, chciał zawodników o innej charakterystyce na tę pozycję.
OK.
NIEMNIEJ, nie wiemy, czy polska piłka może sobie pozwolić na rezygnowanie z takiego zawodnika. Może z zawodnika, który w kadrze dał jeszcze niewiele, a przy ostatnich próbach trochę się spalił, ale mało który polski piłkarz w ostatnich miesiącach tak mocno rozpychał się łokciami w zagranicznej lidze. Przecież Szymański – bez cienia przesady – jest jedną z gwiazd ligi rosyjskiej.
W KLUBIE GWIAZDA, W KADRZE NIE ISTNIEJE. PRZYPADEK SZYMAŃSKIEGO
Pięć bramek i sześć asyst tylko tej jesieni w Dinamie, które jest tylko za Zenitem w lidze. Zeszły sezon – okrzepnięcie, wywalczenie sobie pewnego miejsca w składzie, w tym dynamiczny rozwój. A przecież Szymański ma tylko 22 lata.
Można powiedzieć, że nie pasował do koncepcji.
Ale można też, że Sousa nie potrafił zupełnie znaleźć pomysłu na piłkarza, z którego jakości kadra mogła skorzystać.
EKSTRAKLASOWICZE
Jak powszechnie wiadomo, Paulo Sousa pierwszego dnia pracy w Polsce nie poszedł do salonu po dekoder Canal+, by mieć dostęp do Ekstraklasy. Powiedzieć, że oglądał Ekstraklasę zdawkowo, to jak powiedzieć, że skauci Lechii zdawkowo oglądają ligę Indonezji w poszukiwaniu talentów.
Czy uważamy, że ESA to taki szalony poziom, aby co zgrupowanie powoływać dziesięciu piłkarzy?
Nie.
Ale też nie uważamy, żeby takie ignorowanie jej było rozwiązaniem. Niejednokrotnie zdarzało się, że piłkarz ze słabszego otoczenia w mocniejszej drużynie dostawał skrzydeł, bo – po prostu – miał z kim grać. Nawet Leo Beenhakker w dużo trudniejszych czasach dla reprezentacji Polski potrafił podczas eliminacji Euro 2008 udowodnić, że oglądając ESA można znaleźć piłkarzy o profilach, których akurat selekcjoner potrzebuje, a potem trochę ulepić ich na swoją modłę. Być może Sousa faktycznie nie widział potencjału, ale naszym zdaniem – nawet nie próbował.
Wydaje się, że kimkolwiek będzie nowy selekcjoner, ta ścieżka do reprezentacji będzie dużo prostsza niż do tej pory. Taki Kamil Grosicki, w przypadku eksplozji formy wiosną – jakoś łatwiej nam sobie wyobrazić, że Sousa całkowicie to ignoruje, niż że ignoruje to jego następca na baraże, zapewne będący polskim szkoleniowcem.
RAFAŁ GIKIEWICZ
Rafał Gikiewicz wzbudza dużo emocji, natomiast nikt nie może odmówić mu warsztatu. Od kilku lat potwierdza go w lidze, ma ugruntowaną pozycję w Bundeslidze i nie zmienia tego fakt, że Augsburg broni się przed spadkiem.
Gikiewicz ma 34 lata, czyli jak na piłkarza sporo, choć jak na bramkarza – na pewno emerytura jeszcze nie czeka za rogiem. Oczywiście, bramka jest dość solidnie obsadzoną pozycją w polskiej kadrze, możemy czerpać z bardzo młodych graczy, szczególnie do tak zwanego szerokiego zaplecza, ale nikt nie może zabronić Gikiewiczowi marzenia o występie dla Polski, bo wciąż nawet nie zdołał w niej zadebiutować.
U Sousy natomiast Gikiewicz na powołanie po prostu nie miał najmniejszych szans.
Sousa o Gikiewiczu powiedział wprost, że nawet nie jest na radarze, a wszyscy, których obserwuje, są lepsi od tego golkipera. Wśród tych lepszych, wymienił także Majeckiego czy Grabarę. Po tym, jak Sousa przyjechał na mecz Augsburga, Gikiewicz mówił w BundesTalk: – Ma swoją hierarchię, że jest Majecki i Grabara. Powiedział, że nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. Powiedział, żebym robił swoje, żebym nie tracił tej pozytywnej energii. On chce budować kadrę z myślą o tym, co będzie za parę lat. Nie jestem na jego głównym radarze, ale też nie może o mnie zapomnieć. Akceptuję to, co mi powiedział. Ja mam jednak swoje zdanie. To spotkanie nie wpłynęło na mój cel.
Cóż, szanując warsztat Gikiewicza, rzeczywiście mamy na bramce różne opcje, natomiast on sam na pewno nie jest zmartwiony tym, że Sousa najprawdopodobniej odejdzie.
POLSCY TRENERZY MARZĄCY O FOTELU SELEKCJONERA
Każdy trener powinien być osądzany indywidualnie. Najkrótszą drogą do kłamstwa jest generalizacja. Natomiast nie da się ukryć:
Paulo Sousa nie ułatwił drogi swoim zagranicznym następcom. Wydaje się, że cyrk, który zafundował, to taki kac, po którym polska piłka mniej lub bardziej świadomie dłuższy czas będzie unikała tego, czym się struła.
Ktokolwiek zza granicy będzie chciał przyjść do Polski, ktokolwiek będzie rozważany, będzie się nad nim unosiło widmo Portugalczyka. Widmo wątpliwości, że to tylko najemnik. Że w razie lepszej oferty, rzuci wszystko i zostawi nas także w pół drogi do osiągnięcia celów. Widmo braku zaangażowania, widmo braku przełożenia niezłego CV, znanego nazwiska, na dobrą pracę.
Gdy w najbliższym czasie będzie rozpatrywany na selekcjonera dowolny polski trener, każdy powie: jaki jest, taki jest, ale praca z reprezentacją Polski będzie dla niego wielkim zaszczytem. Będzie szanował te barwy, to stanowisko. Nie wykorzysta reprezentacji Polski tylko do własnych celów, ale rzeczywiście zrobi co się da, byle tylko dać radość kibicom. Może będzie miał gorsze papiery, ale zaangażuje się bez reszty.
Polscy trenerzy powinni wysłać jakiś wieniec dziękczynny dla Paulo Sousy, bo Portugalczyk właśnie podminował jednym ruchem całą zagraniczną konkurencję.
CEZARY KULESZA
Jest to kandydatura dość nieoczywista, bo zarazem nie mamy wątpliwości: decyzja Sousy nie zwiększa szans reprezentacji Polski na mundial. A Cezary Kulesza, rzecz jasna, tego mundialu dla Polski bardzo chciałby. Cios poniżej pasa, jaki wykonał Sousa, nie jest więc po myśli planu Kuleszy.
Ale z drugiej strony, teraz ewentualny brak awansu na mistrzostwa świata to będzie tylko i wyłącznie wina Sousy, a także z domieszką winy Zbigniewa Bońka. I naprawdę trudno to będzie inaczej interpretować. To Boniek zatrudnił Portugalczyka. To Boniek konstruował – jak się teraz okazuje – niekorzystną umowę. Umowę, która obowiązywała nie do Euro, a do końca eliminacji o mundial, z automatycznym przedłużeniem jej w przypadku awansu – Kulesza zastawał gotowy papier. Mógł go zerwać, ale danie szansy Sousie po Euro nie było tylko kwestią oszczędności, zdawało się również kwestią racjonalną – raz, że symptomy jakiegoś rozwoju były, a dwa, to kolejne mieszanie w kotle, w dodatku w środku eliminacji.
A jeśli w barażach będzie sukces? No to Kulesza z miejsca zanotuje duży sukces, bo wskazany przez niego w trybie awaryjnym szkoleniowiec dał wynik. Z miejsca prezes PZPN zyska łatkę jednego z bohaterów, ratowników.
SELEKCJONER, KTÓRY POPROWADZI POLSKĘ W BARAŻACH O MUNDIAL
Oczywiście, że ktokolwiek obejmie teraz selekcjonerski stołek, mierzy się z niebywale trudną misją. Ale z drugiej strony – ile ma do stracenia? Nie wyjdzie, nikt nie będzie miał szczególnych pretensji. Wszystko pójdzie na koszt Sousy, który uciekł, zostawiając kadrę w przededniu kluczowych meczów. A przecież zarazem każdy, kto zdecyduje się na tę misję, weźmie w ręce wielką szansę – realną szansę awansu na najważniejszą piłkarską imprezę świata.
Do stracenia jest naprawdę niewiele, bo nikt nie podważy twojego warsztatu w obliczu tej konfiguracji kontekstów, natomiast do wygrania jest… cóż, z miejsca wpis do historii polskiego futbolu.
JERZY BRZĘCZEK
Było jasne, że nagła decyzja o zdjęciu Brzęczka z roli selekcjonera była obwarowana dużym ryzykiem. Wszystko miał rozsądzić czas. I teraz, jaki Brzęczek był, taki był, ale na pewno dziś może powiedzieć:
Zastąpiliście mnie człowiekiem, który was zostawił przed najważniejszymi meczami.
Zastąpiliście mnie oszustem.
Warto było?
***
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. FotoPyK