Trzecie z rzędu zwycięstwo i chyba najlepszy mecz w tym sezonie. Kibice Górnika Zabrze w znakomitych nastrojach mogą przystąpić do świętowania Barbórki. Podopieczni Jana Urbana nie dali żadnych szans Śląskowi Wrocław, a wynik meczu nie do końca oddaje różnicę klas, która dzieliła dziś jednych i drugich.
Górnik Zabrze – Śląsk Wrocław 3:1: ofensywny koncert gospodarzy
Goście honorowego gola strzelili po rzucie wolnym, gdy Adrian Łyszczarz trochę zaskoczył Grzegorza Sandomierskiego. Bramkarz zabrzan był lekko spóźniony i mimo że odbił piłkę, ta i tak wylądowała w siatce.
Łyszczarz jako jedyny w ekipie WKS-u miał jakieś powody do radości. To już jego czwarty gol w sezonie, co przy zaledwie stu minutach spędzonych na boisku jest kapitalnym wynikiem. Może pora dać mu więcej szans, zwłaszcza patrząc na postawę środka pola w Zabrzu. Bez Krzysztofa Mączyńskiego (pozytywny wynik testu na koronawirusa) druga linia Śląska nie istniała. Karygodne błędy popełniał Szymon Lewkot (po przerwie przeszedł do obrony), a Petr Schwarz został stłamszony przez nawałnicę rywali.
W obronie juniorskie wpadki zaliczał Wojciech Golla, Bartłomiej Pawłowski na prawej stronie puszczał wszystko i wszystkich, zaś w grze do przodu był bezużyteczny. Roberta Picha praktycznie nie było widać, a gdy wreszcie stanął przed szansą, został zablokowany przez Przemysława Wiśniewskiego. Sobą nie był Mateusz Praszelik, który prawdopodobnie zagrał na słowo honoru, nie będąc w pełni zdrowym. W tej sytuacji Erik Exposito mógł się dwoić i troić, toczyć zacięte boje z obrońcami czy szukać rozegrania niżej, lecz i tak niewiele mógł zdziałać.
Górnik Zabrze – Śląsk Wrocław 3:1: trzeci gol Podolskiego, coraz lepszy Dadok
Nie skupiajmy się jednak na słabiutkim Śląsku, chwalmy Górnika. Wśród zawodników z pola nie widzieliśmy w tym zespole słabych punktów. Nawet Jakub Szymański, który po dwudziestu minutach zmienił kontuzjowanego Rafała Janickiego, okazał się wartością dodaną. Po nerwowym początku zaczął pewnie interweniować w tyłach i spokojnie rozgrywać. To od jego przeszywającego podania rozpoczęła się akcja na 1:0, którą w dalszej fazie pociągnął Robert Dadok, a wykończył Bartosz Nowak. Dadok na początku sezonu był człowiekiem-memem, ale jak tak dalej pójdzie, jeszcze chwila i będzie mu to zapomniane. Dziś do konkretu w ofensywie dołożył kilka fajnych pojedynków i dużą solidność defensywną.
Górnik wreszcie z dobrej strony potrafił się pokazać również po przerwie. Z Legią i Górnikiem Łęczna praktycznie wszystko, co dobre z przodu prezentował w pierwszej połowie. Tym razem dopiero po zmianie stron zaczął strzelać, choć już wcześniej stwarzał dużo sytuacji. Skuteczności brakowało zwłaszcza Nowakowi, ale z nawiązką zrekompensował to w drugiej odsłonie. Najpierw sfinalizował wspomniane dogranie Dadoka, później sytuacyjnie strzelił przy słupku w zamieszaniu w polu karnym, które zaczęło się od kiksu Golli i potencjalnego wyjścia sam na sam Krzysztofa Kubicy.
Zabrzański młodzieżowiec robił różnicę w środku i byliśmy naprawdę zdziwieni, że on i Nowak zeszli tak szybko. Koniec końców jednak Urban obronił się tymi zmianami. Wprowadzony z ławki Krawczyk świetnie asystował Podolskiemu, który zdobył bramkę w trzecim meczu z rzędu – drugą przedniej urody. Przełożenie piłki na lewą nogę i huknięcie nie do obrony. Klasa.
Dziś również Jesus Jimenez dawał radę. Samemu groźnych uderzeń nie oddawał, za to podawał tak, że mógłby nawet mieć trzy asysty. Nie zmienia to faktu, że jego strzelecka niemoc trwa już siedem kolejek. Na początku mogło się wydawać, że Górnik stał się uzależniony od snajperskiej dyspozycji Hiszpana, ale trzy ostatnie mecze to aż osiem goli autorstwa jego kolegów.
Fantazyjna gra na małej przestrzeni, ataki dużą liczbą zawodników, wysoki pressing – takiego Górnika Zabrze aż chce się oglądać. Śląsk zdaje się z utęsknieniem czekać na zimową przerwę. Od dwóch miesięcy jego forma spada, w tym czasie jedynie wyjazdowe 5:0 z Wisłą Kraków było odejściem od tendencji zniżkowej.
Fot. Newspix