Reklama

Taka Legia nie zwojuje ani Polski, ani Europy

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

01 grudnia 2021, 23:04 • 4 min czytania 66 komentarzy

Gdyby wziąć na poważnie słowa Marka Gołębiewskiego, określającego rozgrywki Pucharu Polski jako „taką krótszą drogę do Europy”, można byłoby pomyśleć, że Legia poczyniła właśnie pierwszy poważniejszy krok w stronę zagwarantowania sobie miejsca w przyszłorocznych europejskich pucharach. Ale dajcie spokój, mistrz Polski pozwolił Motorowi na stworzenie zaskakująco sporej liczby niezłych sytuacji, okrutnie męczył się w Lublinie i choć koniec końców melduje się w ćwierćfinale Pucharu Polski, to do zażegnania kryzysu jeszcze bardzo, ale to bardzo daleka droga. 

Taka Legia nie zwojuje ani Polski, ani Europy

Motor Lublin – Legia Warszawa. Gospodarze robią dymy

Dla takich meczów rozgrywa się Puchar Polski. W Lublinie zdążyli już zapomnieć, czym jest powiew wielkiej piłki, a przyjazd Legii, nawet takiej przeżywającej największy kryzys tożsamościowy i boiskowy od lat, to zawsze wydarzenie. Dopisała frekwencja (14 914 widzów – rekord Arenie Lublin), dopisała atmosfera, bo fani Motoru, przynajmniej na chwilę, zapomnieli, że ich ulubieńcy nie miewają ostatnimi czasy najlepszych chwil – bilans Motoru w ostatnich jedenastu meczach to: dwa zwycięstwa, siedem remisów i dwie porażki. W klubie są ambicje, są aspiracje, są pieniądze, a dalej rozmawiamy zaledwie o drugoligowym średniaku.

I aż trudno uwierzyć, że Legia miała naprawdę poważny problem z takim średniawym Motorem. Jeśli czyjąkolwiek czujność uśpiła wygrana ekipy ze stolicy z osłabioną Jagiellonią w ostatniej kolejce ligowej, to tego wieczoru wróciły wszystkie legijne lęki, frustracje i słabości. Motor nie miał żadnych kompleksów. Ruszył odważnie, z pomysłem, bez szukania kwadratowych jaj. Kilka wymian z tyłu i ciach – szukanie skrzydeł, szukanie prostopadłych i otwierających podań. Niezłe piłki rzucał Tomasz Swędrowski. Aktywny był Piotr Ceglarz. Swoich szans nieustannie szukał niezatapialny Michał Fidziukiewicz. Gorąco zrobiło się już, kiedy najpierw Mateusz Wieteska, a potem Mateusz Hołownia blokowali bomby piłkarzy Motoru we własnym polu karnym. Jeszcze cieplej, kiedy Moskwik i Ceglarz niecelnie uderzali z dystansu. Ale to był tylko przedsmak rozpędu podopiecznych Marka Saganowskiego.

Bo niedługo później Motor wyszedł na prowadzenie za sprawą Fidziukiewicza, który okazał się najprzytomniejszy w polu karnym Legii i zaskoczył Artura Boruca celnym strzałem, dającym Motorowi prowadzenie i rozbudzającym nadzieje gospodarzy na sprawienie sensacji. Wtedy jeszcze to wydawało się możliwe, bo Legia… po prostu grała gorzej niż Motor. Wszystko zmieniło się, kiedy kibice Motoru odpalili pirotechnikę, wytwarzając gęstą mgłę dymu i uniemożliwiając piłkarzom kontynuowanie spotkania, co zaowocowało zejściem do szatni, kilkunastominutową przerwą i końcem hossy Motoru.

Reklama

Bo niby w drugiej połowie jeszcze Swędrowski nieźle przymierzył z dystansu, niby Vitinho złapał na wykroku Boruca i byłaby dogrywka, gdyby jego strzał był lepiej mierzony, ale no: to już było bardziej podtrzymywanie nadziei poprzez słabość Legii, aniżeli przez jakieś wielkie konkrety gospodarzy.

Motor Lublin – Legia Warszawa. Na plecach Luquinhasa i Josue

Wiemy, że Legia jest osłabiona, że znalazła się na zakręcie, na którym nikt w stolicy nie patrzy na styl, bo chodzi tylko o ciułanie kolejnych zwycięstw w oczekiwaniu na zimę i zbawienne przyjście Marka Papszuna, ale tak mistrzowi Polski grać nie wypada. Nie wypada i już. Maik Nawrocki gubił się na prawej obronie. Yuri Ribeiro biegał dużo, ale gdzie i dlaczego? Nie wiadomo. Bartosz Slisz podejmował dziwaczne decyzje zarówno w ofensywie, jak i w defensywie, jakby powiedział to Adam Nawałka. Tomasowi Pekhartowi piłka odbijała się od wszystkich kończyn (kilka razy kumple próbowali nabić futbolówką jego głowę, ale nic z tego nie wyszło) i choć wyglądał jak Zorro, to nie miał w sobie za wiele gracji kalifornijskiego mistrza szpady.

Nic nie trybiło, nic się nie składało, nic się nie kleiło.

W poważną piłkę długo grał tylko Josue. Dużo można mu zarzucić. Że ociężały, że powolny, że grymaszący. Ale to gość, który lubi ten sport z wzajemnością. Jemu Legia zawdzięcza to zwycięstwo. W pierwszej połowie wszystko, co dobre w grze mistrza Polski, wychodziło spod jego nóg – przyspieszał, rozrzucał, stworzył dobrą sytuację Martinsowi, oddał cztery niezłe strzały, zależało mu. W drugiej połowie też był kluczowy. Najpierw dośrodkował z rzutu rożnego na głowę Szymona Włodarczyka (dobre wejście, zrobił więcej niż Emreli i Pekhart razem wzięci), a potem minimalny spalony odebrał mu drugą asystę, zresztą znów przy (anulowanym) trafieniu 18-letniego kolegi z drużyny. Klasa, tak powinien zagrać boiskowy lider.

Swoje zdziałał też Luquinhas. Brazylijczyk przez cały mecz miał swoje przebłyski, miał swoje momenty, ale to, co zrobił w 56. minucie meczu, to już wyższa szkoła jazdy – przecudowne, mierzone uderzenie. Sebastian Madejski ani drgnął, nie miał szans, Luquinhas skradł mu okienko. Gdyby nie ta bramka, wynikająca tylko i wyłącznie z piłkarskiego kunsztu 25-letniego pomocnika Legii, byłoby ciężko o awans do ćwierćfinału. To też znamienne.

Cóż, taką grą Legia nie zwojuje ani Polski, ani Europy. Tym bardziej, kiedy widzi się, z jaką łatwością drugoligowych rywali z Pucharu Polski eliminuje Lech Poznań – niebo a ziemia, dwie różne historie.

Reklama

Motor Lublin 1:2 Legia Warszawa

Fidziukiewicz 14′ – Luquinhas 56′, Włodarczyk 72′

Fot. Fotopyk

CZYTAJ TAKŻE:

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Kamil Warzocha
0
Casado o porównaniach do legendy Barcy: Zawsze był dla mnie punktem odniesienia

Komentarze

66 komentarzy

Loading...