Reklama

Dlaczego powinienem płakać nad bramką straconą z Andorą?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

15 listopada 2021, 13:49 • 6 min czytania 25 komentarzy

Trzy – tyle czystych kont zachowała reprezentacja Polski pod wodzą Paulo Sousy. Wynik ten nie przynosi szczególnej chluby, tym bardziej, że Portugalczyk prowadził kadrę już w czternastu spotkaniach. Co więcej, gola traciliśmy zarówno z Anglią i Hiszpanią, jak i z Andorą i San Marino. 

Dlaczego powinienem płakać nad bramką straconą z Andorą?

A takie wyniki mimowolnie pchają paznokcie w kierunku ust i sprawiają, że zaczynamy je obgryzać. Fakty są bowiem nieubłagane – każdy rywal, z którym mierzyła się reprezentacja Sousy, zdobywał naszą bramkę. Ostatnio udało się to Andorze, która – co gorsze – grała wówczas w dziesiątkę.

W przekonaniu wielu kibiców na dobre zakiełkowała już myśl, że wszyscy, ale to absolutnie wszyscy, są w stanie strzelić Polsce gola. Tak jakbyśmy byli reprezentacją, która spełnia najskrytsze marzenia. W końcu każdy chyba przedstawiciel San Marino i Andory śni o tym, by władować piłkę do siatki bramkarzowi samego Juventusu, a jeśli jest on akurat nieobecny, to żeby zdobyć bramkę z rywalem tego pokroju co Polska.

Jest to oczywiście powód do pewnego niepokoju. W końcu chcielibyśmy grać na zero z tyłu przynajmniej w starciach z maluczkimi rywalami. Pokutuje tym samym przeszłość, gdzie faktycznie, udawało się takie wyniki regularnie osiągać. Jasne, San Marino wbiło nam już kiedyś gola, Jan Furtok musiał ratować szokujący remis zagraniem ręką, ale jednak zdawać się może, że podobne wpadki miały miejsce mniej regularnie niż za kadencji Paulo Sousy.

Portugalczyk nosi w swoim plecaku już kilka ciężkich kamieni, bezpośrednio związanych z wynikami reprezentacji:

Reklama
  • 2:2 z Islandią
  • 1:2 ze Słowacją
  • 2:3 ze Szwecją
  • gol stracony z San Marino
  • gol stracony z Andorą

Dość krótka, ale i bardzo bolesna ścieżka, którą niektórzy postrzegają jako ścieżkę wstydu. I faktycznie, trudno się takiemu podejściu dziwić. Są to rezultaty, które sprawiają, że można podrapać się w głowę i donośnie stwierdzić, że coś, cholera jasna, jest mocno nie halo.

Mnie jednak bramki tracone z San Marino i Andorą właściwie nie obchodzą. Nie będę płakał za czystymi kontami w tych meczach. Dlaczego?

Szkoda łez na stracone bramki

Odpowiedź jest prosta – nie potrafię znaleźć argumentu, który by mnie na takie załamywanie rąk skazywał. Takie nonszalanckie podejście do wypisanych wyżej wyników bierze się z prostego przekonania, które może mieć w sobie sporą dozę prawdy – mecze z San Marino i z Andorą Polska gra na zupełnie innym poziomie skupienia, niż ma to miejsce w wypadku starć z Anglikami, Hiszpanią, czy nawet Albanią.

Bo przecież najlepszy mecz w defensywie w ostatnich miesiącach biało-czerwoni zagrali właśnie z Albanią. To był kluczowy mecz trwających jeszcze eliminacji, a nasza reprezentacja nie pozwoliła rywalowi na nic. Czy kadra, która tak dobrze radziła sobie z Węgrami, była w stanie zagrozić Wojciechowi Szczęsnemu? No nie. Na dobrą sprawę Albania miała w tym meczu tyle szans, co Andora w miniony piątek i mniej niż San Marino, gdy kosztowny błąd popełnił Kamil Piątkowski.

Pod wodzą Paulo Sousy nie wychodzi nam zachowywanie czystych kont z reprezentacjami słabszymi, ale przeciwko grubym rybom gramy naprawdę dobrze. Takie błędy, jakie przydarzają się nam z odmienionymi już przez wszystkie przypadki San Marino i Andorą, w “normalnych” meczach nie mają racji bytu, nie występują w przyrodzie.

Po pierwsze – inny poziom koncentracji. Po drugie – inna stawka spotkań, podejście do rywala, gdzie wiedzieliśmy, że i tak wygramy. Na trafienie Cervosa kilka mrugnięć okiem później odpowiedział Arkadiusz Milik, gol Nanniego został odpracowany hat-trickiem Adama Buksy.

Reklama

I muszę przyznać, że jest mi z tym w porządku. Od czasów trudnego Euro 2020 nie popełniamy rażących błędów w meczach istotnych, a te, które musimy wygrać, wygrywamy. Nie widzę więc powodów, by załamywać ręce nad obroną reprezentacji, dopóki utrzymuje się taki stan rzeczy.

Tym bardziej, że jest jeszcze inny, trzeci już czynnik.

Wielki eksperymentator

Paulo Sousa lubi nas zaskakiwać, ma w tym dużą łatwość, trzeba mu to oddać. Znowu jednak – Portugalczyk czyni to przede wszystkim w meczach, w których reprezentacja Polski skazana jest na zwycięstwo. Przy rywalach mocniejszych Sousa jest bardziej ostrożny, chociaż nadal potrafi wymyślić sobie Tymoteusza Puchacza. A potem sprawić, że ten Puchacz hula z Anglikami.

W przywoływanych jednak starciach z Andorą i San Marino, która najbardziej – o zgrozo – prowokują do dyskusji o stanie polskiej defensywy, gramy składem personalnym, który na boisko może wybiec tylko wtedy, gdy po drugiej stronie jest Andora lub San Marino.

  • 12.11.2021 – Szczęsny; Bereszyński – Glik – Rybus
  • 05.09.2021 – Szczęsny (Skorupski); Kędziora – Helik – Piątkowski (+ Puchacz jako wahadłowy)

W pierwszym przypadku zagraliśmy trzema obrońcami, z czego tylko jeden grał na swojej nominalnej pozycji. W drugim zaś szansę dostali gracze przede wszystkim rezerwowi, przedstawiciele szerokiej kadry, którzy z taką Anglią nigdy by w podobnym ustawieniu nie zagrali.

Żeby nie być gołosłownym, tak przedstawiała się nasze defensywa w najważniejszych meczach po Euro 2020:

  • Polska – Albania (4:1):  Szczęsny; Bereszyński; Glik – Bednarek; Rybus
  • Polska – Anglia (1:1): Szczęsny; Glik – Dawidowicz – Bednarek (+ Puchacz)
  • Albania – Polska (0:1): Szczęsny; Glik – Dawidowicz – Bednarek (+Puchacz)

Nie ma zatem zbyt wielu punktów wspólnych z tymi mrożącymi krew w żyłach starciami z San Marino i Andorą. Jest zaś silna nić łącząca wszystkie te trzy, chlubne rezultaty. Pewnie byłaby ona jeszcze mocniejsza, gdyby w dzisiejszym starciu z Węgrami wystąpił Kamil Glik. Wówczas to Sousa raczej zdecydowałby się na ustawienie możliwie najbliższe taktyki przyjętej na rewanże z Anglikami oraz Albańczykami, z tą różnicą, że Puchacza pewnie zastąpiłby Matty Cash.

Tak jednak się nie stanie i Portugalczyk będzie musiał znowu pomyśleć o czymś innym, na poły eksperymentalnym. Do tego jest jednak przyzwyczajony.

***

Chciałbym oczywiście, by reprezentacja Polski grała zawsze na zero z tyłu z San Marino, Andorą, a nawet Słowacją. Ba! Chciałbym, żeby ta reprezentacja wygrywała wszystkie mecze w swojej historii była bezwzględnym hegemonem, trzęsącym posadami światowej piłki.

Nie ma jednak takiej możliwości, zatem trzeba dostosować się do rzeczywistości. A ta – w moich oczach – naprawdę nie jest taka zła, przynajmniej jeśli idzie o naszą defensywę. Stracone bramki z Andorą i San Marino nie wzruszają mnie o tyle, że widziałem mecze z Anglią i Albanią, gdzie kadra grała na pełnym skupieniu przez 90 minut meczu. I to na podstawie tych starć porywałbym się na ferowanie jakichkolwiek wyroków względem naszej gry obronnej.

Dzisiaj reprezentację czeka paradoksalnie ważny mecz, ale i sprawdzian. Bez Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka. Co by nie mówić: bez liderów. Z ręką na sercu przyznaję, że jestem przygotowany mentalnie na to, że stracimy gola, lecz nie spodziewam się by było ich dwa, czy trzy, tak jak ostatnio. Jestem również przygotowany na to, że tego meczu nie przegramy i w walce o mundial będziemy reprezentacją rozstawioną. I przyjmę taki efekt z otwartymi ramionami.

Czytaj także:

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

25 komentarzy

Loading...