Cristiano Ronaldo, Paul Pogba, Jadon Sancho, Donny van de Beek, Alex Telles, Jesse Lingard, Nemanja Matić, Eric Bailly – takich zawodników miał dzisiaj do dyspozycji Ole Gunnar Solskjaer NA ŁAWCE REZERWOWYCH. Nie będziemy już nawet wyliczać, ile ściągnięcie całej tej ferajny na Old Trafford kosztowało Manchester United. Ograniczymy się do stwierdzenia, że “Czerwonym Diabłom” i tak nie udało się wygrać z Evertonem. Czyli zespołem, który – okej – bardzo udanie zaczął sezon w Premier League, ale nie ma nawet w połowie tak wielkich ambicji i możliwości jak ekipa z Manchesteru. A niewiele zabrakło, by The Toffees zgarnęli dziś nawet trzy punkty.
Manchester United – Everton. Martial dał prowadzenie gospodarzom
Od początku było jasne, jaką koncepcję przyjął na dzisiejszy mecz Rafa Benitez. Everton oddał piłkę Manchesterowi United z pełną premedytacją i czyhał na szybkie kontrataki. Momentalnie po odbiorze piłki w środkowej części boiska dwóch, trzech, a czasami nawet czterech piłkarzy gości zrywało się i w pełnym biegu ruszało w kierunku pola karnego “Czerwonych Diabłów”. W pierwszej połowie brakowało jednak ekipie przyjezdnej konkretów w tych szybkich atakach. A to ktoś posyłał podanie nie w tempo, a to wstrzelenie piłki w pole karne było nieudane, a to strzał pozostawiał wiele do życzenia. Summa summarum, David de Gea nie miał za wiele do roboty, lecz dało się wyczuć, że United cały czas muszą mieć się na baczności. Everton nie dał się zamknąć pod własną szesnastką.
Sytuacji nie uspokoił nawet gol na 1:0 dla gospodarzy. Tuż przed przerwą znakomite podanie od Bruno Fernandesa wykorzystał Anthony Martial, pokonując Jordana Pickforda niezbyt precyzyjnym, lecz piekielnie mocnym uderzeniem.
Wspomniany Fernandes był zresztą zdecydowanie najjaśniejszą postacią w zespole z Manchesteru. Asysta to jedno, lecz portugalski pomocnik zanotował mnóstwo kapitalnych zagrań. Świetnie kontrolował tempo gry, inteligentnie rozrzucał akcje do skrzydeł, szukał w polu karnym Edinsona Cavaniego. Druga linia Evertonu kompletnie nie mogła sobie poradzić z okiełznaniem byłego zawodnika Sportingu. Inna sprawa, że pozostali gracze United nie do końca dojechali do Fernandesa poziomem. Mamy tu zwłaszcza na myśli wspomnianego Cavaniego, a także Freda, Wan-Bissakę oraz Greenwooda. W efekcie niewiele ze starań Portugalczyka wynikało – większość jego dobrych pomysłów prędzej czy później niweczyli partnerzy.
Manchester United – Everton. Perfekcyjna kontra gości
Druga odsłona spotkania nie przyniosła specjalnych zmian, jeżeli chodzi o przebieg gry. Nawet wówczas, gdy Solskjaer zaczął delegować na murawę swoje największe gwiazdy – najpierw Jadona Sancho i Cristiano Ronaldo, a potem również Paula Pogbę. “Czerwone Diabły” wciąż naciskały i wciąż wydawało się, że są tuż-tuż, by kompletnie rozmontować linię obronną The Toffees. Ale przyjezdni trzymali się dzielnie. Na podziw zasłużył zwłaszcza duet stoperów (Yerry Mina – Michael Keane), właściwie perfekcyjny w grze powietrznej. No i wszędobylski, ewidentnie mocno nabuzowany Abdoulaye Doucoure.
I to właśnie ten ostatni był bohaterem akcji bramkowej dla Evertonu.
W 65. minucie goście wykorzystali fatalnie wykonany korner przez chwalonego Fernandesa i w mgnieniu oka – zgodnie z taktycznymi założeniami – ruszyli z kontrą. Mógł ją wprawdzie w zarodku zgasić Fred, lecz został on kompletnie zdominowany w fizycznym starciu o piłkę. Do futbolówki dopadł zatem wspomniany Doucoure, uruchomił otwierającym podaniem Androsa Townsenda, a ten tylko dopełnił formalności i wpakował futbolówkę do sieci. Już po raz trzeci w tym sezonie, a ma też na koncie dwie asysty. Nieźle, jak na gracza wziętego z wolnego transferu. Należą się tu brawa Benitezowi. Townsend skorzystał też z okazji, by sparodiować cieszynkę Cristiano Ronaldo. Fajny smaczek, zwłaszcza na Old Trafford.
Oczywiście nie można powiedzieć, by “Czerwone Diabły” po straconym golu się załamały. Widać było, że gospodarze szukają drugiego gola. Ale prawda jest taka, że nie mieli żadnego naprawdę dobrego pomysłu na pokonanie Evertonu. Ba, to goście powinni byli przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść, lecz Tom Davies z sobie tylko znanych przyczyn nie uderzył na bramkę w dwustuprocentowej sytuacji. Wolał podać będącemu na spalonym koledze.
Głupota, strach przed wzięciem odpowiedzialności, panika? Zwał jak zwał. To była akcja jak w koszykówce – za trzy punkty. I została popisowo spartolona.
***
Tak czy owak, podopieczni Beniteza mogą być zadowoleni z dzisiejszego wyniku. Punkt wywieziony z “Teatru Marzeń” ma swoją wartość, tym bardziej że The Toffees zaprezentowali się z naprawdę dobrej strony pomimo poważnych braków kadrowych. Gdybyśmy mieli wskazywać zwycięzcę taktycznego pojedynku między Benitezem a Solskjaerem, to bez sekundy wahania wskazalibyśmy na Hiszpana. Jego ekipa uniemożliwiła United rozwinięcie skrzydeł.
Cierpią ostatnio piłkarze Manchesteru. Notorycznie się potykają, a jeśli już zgarniają pełną pulę, to na ogół psim swędem. Coś nam się wydaje, że nagłówki w stylu: “kto następcą Solskjaera?” wkrótce powrócą na okładki brytyjskich gazet.
MANCHESTER UNITED – EVERTON 1:1 (1:0)
strzelcy bramek:
- Anthony Martial 43′ (1:0)
- Andros Townsend 65′ (1:1)
fot. NewsPix.pl