Tydzień temu zastanawialiśmy się, czy powrót ultrasów Lecha na trybuny paradoksalnie nie będzie stanowił pułapki dla poznańskiego zespołu. Najbardziej zagorzali kibice zakończyli protest dlatego, że początek w lidze był bardzo udany, a nowe transfery dobrze się zapowiadały, więc logicznym było, że oczekiwali kontynuacji w wynikach i szybkiego potwierdzenia tego, co na papierze się zgadzało. Znając wiele naszych zespołów, to mogła być bardziej presja paraliżująca niż motywująca, zwłaszcza że “Kolejorz” dopiero niedawno zaczął mieć trudniejszy terminarz. Potwierdzały to remisy z Pogonią i Rakowem.
Wygląda jednak na to, że w tym przypadku wszystko się zgadza. Podopieczni Macieja Skorży przeciwko Wiśle Kraków, na oczach blisko 27 tys. widzów, dali imponujący pokaz siły.
Lech Poznań – Wisła Kraków: Rebocho i Ba Loua już imponują
Imponujący – jeszcze raz to podkreślmy.
Spodziewaliśmy się świetnego meczu i faktycznie taki dostaliśmy. Oglądało się go z wielką przyjemnością, widowisko z najwyższej polskiej półki. Tyle że zakładaliśmy raczej wymianę ciosów, postawienie się “Białej Gwiazdy”. A tymczasem goście może i się postawili, ale w roli chłopców do bicia. To była miazga totalna. 5:0 mówi wiele, ale statystyka celnych strzałów (11:0) także.
O dziwo pierwsze uderzenie oddała Wisła. Piłka po kopnięciu Skvarki zniknęła w dymie i nie było wiadomo, co się do końca stało. Jak przystało na ekstraklasowy szlagier, musiał się on zacząć od odpalenia rac, co skutkowało dwiema przerwami. Na szczęście potem mogliśmy się już skupić tylko na piłce.
A było na czym, bo Lech szalał w ofensywie. Poza Jakubem Kamińskim, każda z kolejorzowych armat dziś się obłowiła.
- Joao Amaral – gol i dwie asysty
- Mikael Ishak – dwa gole (karny w stylu Panenki!) i asysta
- Adriel Ba Loua – gol i dwa kluczowe podania
Debiut marzeń zaliczył Pedro Rebocho. Początkowo wydawał się nieco spięty, czasami brakowało mu trochę zdecydowania. Z upływem czasu niesamowicie się rozkręcił i od razu zrobił różnicę. To on po przerzucie Karlstroema dograł do Ba Louy na 2:0, samemu wykończył podanie Amarala na 3:0 i jak profesor zachował się przy czwartym golu. Przerwał akcję rywala i przerzucił piłkę tak, że Lech wyszedł z przewagą i Ishakowi pozostawało jedynie dostawić stopę po kolejnym ciasteczku Amarala. Barry Douglas chyba musi poszukać wygodnych podkładek pod tyłek, bo prędko się z ławki nie podniesie.
No właśnie, Amaral. Facet jest największym wygranym początku sezonu w lidze. Wrócił na Bułgarską po kolejnym wypożyczeniu i nie wiadomo było, czy w jakikolwiek sposób się przyda. U Skorży nie tylko się przydaje, ale wręcz wyrasta na gwiazdę. Portugalczyk gra widowiskowo, łącząc efektowność z efektywnością (łącznie już trzy bramki i cztery asysty).
Lech Poznań – Wisła Kraków: kuriozalny gol Amarala
Serio, trudno było się dziś nie zachwycać ofensywną mocą Lecha, nawet jeśli wszystko zaczęło się od kuriozalnego zachowania Pawła Kieszka. Bramkarz Wisły szybko został rozgrzany, nieźle się spisywał, lecz przy pozornie nieszczególnie groźnym strzale Amarala kompletnie zgłupiał. Piłka leciała praktycznie prosto w niego, a on odchylił się w drugą stronę i skapitulował. W pomeczowym wywiadzie tłumaczył, że widział futbolówkę zmierzającą w lewy róg i ta najwidoczniej nabrała dziwnej rotacji (winę ogólnie wziął na siebie), ale powtórki pokazują, że to chyba było jakieś przywidzenie.
JOAO AMARAL! ⚽ @LechPoznan prowadzi w hicie 8. kolejki! 💥 Paweł Kieszek mógł zachować się lepiej 😬
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT i @canalplusonline pic.twitter.com/sBIDtlUFtf
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) September 17, 2021
Lech załadował piątkę, a mógł jeszcze więcej. Kamiński na samym początku źle dostawił głowę z metra, Ba Loua po kontrze strzelał tuż obok słupka, Frydrych uderzenie Ishaka zbił na poprzeczkę, Kieszek mocno się wysilał przy próbach Kamińskiego i Joela Pereiry. Nikt z wyjściowego składu “Kolejorza” nie zawiódł. Ba, każdy robił coś ponad program. No, może poza bramkarzami, którzy po prostu byli bezrobotni. Kontuzja Van der Harta to w zasadzie jedyny minus tego spotkania z perspektywy gospodarzy.
O Wiśle nie da się napisać niczego pozytywnego. Dobitnie przekonała się, że jeśli trafi na przeciwnika dysponującego w danym dniu znacznie większą jakością piłkarską, to nie przeciwstawi mu się solidnością taktyczną i obronną czy nawet zwykłymi cechami wolicjonalnymi. I to bardzo mocno powinno martwić Adriana Gulę.
Jak co roku o tej porze w Ekstraklasie ktoś, kto nie był zajęty europejskimi pucharami, zaczyna imponować. Tym razem padło na Lecha i aż się człowiekowi żal robi, że machina Skorży nie może teraz poszaleć w takiej Lidze Konferencji…
Fot. Newspix