– PZPN to na pewno miejsce, w którym się bardzo dobrze odnalazłem. Widzę, ile się nauczyłem, ile poznałem osób, co myślą o mnie ludzie w Polsce i na świecie. Bardzo się rozwinąłem jako menedżer. Praca na takim stanowisku to wielkie wyzwanie. I jak patrzę na mój rozwój i porównam siebie z dziś i 2012 roku, widzę, że to bardzo dobrze spędzone lata. Pracuję do 18 sierpnia jak tylko mogę, potem zobaczymy. Prezes, który będzie wybrany, ma prawo powołać swojego sekretarza generalnego. Ja nie chcę stanowić w tym problemu – mówi Maciej Sawicki, który dziś złożył rezygnację z funkcji sekretarza generalnego PZPN. Rozmawiamy o powodach jego decyzji i podsumowujemy udane dziewięć lat na jednym z najważniejszych stanowisk w federacji.
– Poprosiłem prezesa, by został dziś złożony wniosek o moim odwołaniu ze skutkiem na 19 sierpnia. To dla mnie bardzo naturalna decyzja. Przyszedłem do PZPN-u z prezesem Bońkiem, z nim też chcę odejść. Zobaczymy, jak będzie kształtowała się sytuacja i co będę robił dalej. Czas pokaże. Decyzję podejmę po 18 sierpnia. Póki co mamy jeszcze dużo rzeczy do wykonania. Musimy przygotować wyborcze walne zgromadzenie i organizację meczów reprezentacji na początku września. Do ostatniego dnia będę wykonywał swoją pracę jak najlepiej potrafię. Nowy prezes ma prawo zaproponować swojego sekretarza generalnego. Życie pokaże, kto zostanie prezesem i co będę robił – czy będę pracował w sporcie, czy biznesie.
Wyobraża pan sobie dalszą pracę w roli sekretarza generalnego pod nowymi rządami?
Z pewnością bym to rozważył. Wiadomo, wszystko zależy od tego, kto zostanie prezesem i jak będzie wyglądał nowy zarząd. Chemia do takiej współpracy musi być po dwóch stronach. Nie kandyduję na prezesa PZPN-u, bo uważam, że sekretarz generalny nie jest funkcją polityczną. To osoba do pracy, która zarządza biurem PZPN-u liczącym blisko dwieście osób i wieloma projektami. Odpowiada za zwykłą, codzienną robotę. Jeśli chciałbym kandydować i angażować się politycznie, zrobiłbym to, ale uważałem, że muszę być fair wobec prezesa, z którym przyszedłem do związku. W takiej sytuacji co najmniej pół roku temu musiałbym powiedzieć, że zawieszam swoją funkcję i angażuję się w kampanię. Chciałem pracować do ostatniego dnia. I to robię.
Wyobraża pan sobie w przyszłości kandydowanie na prezesa?
Bardzo dobrze znam ten świat i mam kontakty. Wiele osób proponowało mi to rok temu, natomiast moje zdanie na ten temat było jasne – do ostatniego dnia chcę być z prezesem Bońkiem i realizować to, co zaczęliśmy w 2012 roku. W przyszłości – zobaczymy.
Jak wyglądałaby pana przyszłość w PZPN-ie, gdyby nie złożył pan rezygnacji?
Po wyborach nowe władze musiałyby pracować ze mną do czasu, aż mnie odwołają i rozwiążą umowę o pracę. Po co miałbym komuś komplikować życie? Nowe władze będą mogły powołać swój zespół.
Czyli chce być pan fair nie tylko wobec Zbigniewa Bońka, ale i nowego rozdania.
Tak. Pracowałem ramię w ramię ze Zbigniewem Bońkiem, ale chcę też być fair wobec nowego prezesa, by mógł od pierwszego dnia realizować swoje pomysły z kluczową osobą w biurze PZPN-u.
Może pan otwarcie tego nie mówi, ale wiadomo, że bliżej panu do Marka Koźmińskiego niż Cezarego Kuleszy. Można pana decyzję interpretować tak, że przewiduje pan niewielkie szanse Koźmińskiego w wyborach?
Kompletnie na to tak nie patrzę. Nie wiemy jeszcze nawet ilu kandydatów wystartuje. Wciąż jeszcze można wystartować w wyborach. Wiemy, że w tej chwili mamy dwóch kandydatów. Czy będzie trzeci? Zobaczymy. Będę tylko przyglądał się tej kampanii. Jako Maciej Sawicki mam swoje zdanie. Powiedziałem je obu kandydatom w oczy. I na tym chciałbym zakończyć. Pełnię funkcję administracyjną i nie chcę się angażować w kampanię żadnego z kandydatów.
Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że praca w PZPN była dla pana zawodowym projektem życia.
Na pewno spełnieniem marzeń. Urodziłem się z piłką, spędziłem z nią całe dzieciństwo, grałem w nią profesjonalnie. Życie potoczyło się tak, że skończyłem karierę w wieku 22 lat. Poszedłem do biznesu. Po 10 latach znów wróciłem do piłki z bagażem wielu biznesowych doświadczeń. I to akurat na stanowisku sekretarza generalnego było kapitalnym połączeniem. Wiedzy piłkarskiej, poczucia szatni, atmosfery boiska…
Słynnego zapachu skarpetek.
Do którego doszło doświadczenie biznesowe. Kierowałem zespołami dziesiątek i setek ludzi. To się przydało. Kierowanie ludźmi, dbanie o finanse związku, wizerunek. Przez te blisko dziewięć lat kompletnie odmieniliśmy federację, trzeba to powiedzieć. Z organizacji, która była znienawidzona, staliśmy się bardzo dobrze postrzegani. Pokazują to badania – 3/4 osób bardzo dobrze ocenia PZPN. To kompletnie inny wynik niż w momencie, w którym zaczynaliśmy. Federacja stała się profesjonalna i zwiększyła swoją wiarygodność, dzięki czemu przyszli sponsorzy. Podpisywaliśmy coraz lepsze prawa telewizyjne. Przychody federacji wynosiły w 2012 roku 90 milionów. Zwiększyły się do ponad 300. Rezerwy finansowe wynosiły blisko 50 milionów, teraz w kasie jest ponad 200. To ogromny skok jakościowy. Piłki nie można robić bez pieniędzy.
To częsty zarzut kibica do dzisiejszego PZPN-u, że poprawił głównie swój PR. Ale za tym PR-em poszły konkretne środki, dzięki którym można wdrażać kolejne projekty.
PR jest ważny, ale oczywiście nie najważniejszy. Ważne, by coraz więcej środków było inwestowanych w polską piłkę. Dziś inwestujemy trzy razy więcej pieniędzy niż w 2012 roku, co pokazuje skalę naszych aktywności. Mamy CLJ, opłacamy sędziów, prowadzimy program certyfikacji, z którego pozyskaliśmy 130 milionów publicznych pieniędzy, największy turniej w Europie „Z podwórka na stadion o Puchar Tymbarku”, Talent Pro, gdzie monitorujemy najbardziej utalentowanych piłkarzy, szeroko rozwinięty skauting. Wiele, wiele projektów, które doprowadziły do tego, że w Polsce co drugie dziecko gra bądź bawi się w piłkę nożną, a średnia europejska to 27%. To ogromny skok i wielka podstawa do tego, żeby budować dalej.
To oczywiście cały czas dopiero początek drogi, trzeba ją kontynuować. Usprawniać wszystkie projekty i jeszcze bardziej inwestować tam, gdzie trzeba. Takim projektem jest certyfikacja szkółek piłkarskich, gdzie trzeba spełnić kryteria, między innymi odpowiedni poziom licencji trenerskich, odpowiednią liczbę trenerów na liczbę zawodników, sprzęt oraz infrastrukturę. Projekt budzi dużo emocji, bo jeśli się czegoś wymaga, niektórym się to do końca nie podoba. Ale jeśli nie będziemy wymagać, no to nie będzie progresu. Ten projekt – mimo że jest trudny, bo opiera się na pieniądzach publicznych, które trzeba skrupulatnie rozliczać – już sprawia, że szkółki poszły do przodu i co ciekawe to one same już to widzą! Oczywiście, cały czas trzeba go udoskonalać, ale projekt z tak dużym finansowaniem rządu to coś innowacyjnego w skali Europy. Efekty tego z pewnością przyjdą. Mamy wspaniały portal Łączy Nas Piłka. Dodaliśmy innowacyjną rzecz, której nie ma nikt w Europie – mamy blisko tysiąc meczów w naszej bibliotece. To coś kapitalnego. Ktokolwiek na to popatrzy, gdy do nas przyjedzie, jest w szoku, jak udało nam się zdobyć te licencje i dotrzeć do wszystkich meczów. To wszystko jest za darmo. Jesteśmy z tego bardzo dumni.
Wyobraża pan sobie pracę w polskiej piłce w innej roli?
Tak. Ale też poza nią, tak jak wcześniej to robiłem. W polskiej piłce będę zawsze, jeśli chodzi o bycie kibicem. To mam o dziecka. Jeśli chodzi o życie biznesowe – zobaczymy, co świat przyniesie.
W jakiej roli by się pan widział?
To, co potrafię, to zarządzanie ludźmi, prowadzenie zespołów, realizacja celów. Myślę, że będę czymś zarządzał. Czym, na jaką skalę, w jakiej branży? Sam jestem tego ciekaw.
Interesuje pana zawód prezes?
Miałem takie oferty. Z racji tego, że na coś się umówiłem z prezesem Bońkiem, nie korzystałem z tych tematów.
Teraz spojrzałby pan na taką ofertę z większym zainteresowaniem.
Dokładnie bym to przemyślał. Wszystko zależy z kim, w jakich warunkach, jaką człowiek miałby swobodę działania, czy mógłby realizować to, co ma w głowie i czy to byłoby zbieżne ze strategią klubu i właściciela. Jeśli tak – z pewnością bym to przemyślał.
Potrafiłby pan okazać takiej pracy takie samo serce jak w PZPN-ie? Byłaby to mimo wszystko zawodowa degradacja. Dziś jest pan jedną z najważniejszych osób w polskiej piłce.
Nigdy nie patrzę na to, co jest większą hierarchią czy lepiej się nazywa. Dla mnie najważniejsze jest to, jakie są cele do spełnienia, jaką mogę mieć swobodę w ich realizacji i jak dobierać środki. Na końcu liczy się wynik. Jestem osobą, która takie rzeczy potrafi robić.
A praca w UEFA albo FIFA? Ma pan takie ambicje?
Do tej pory kompletnie o tym nie myślałem. I cały czas jeszcze nie myślę. Jest co robić w PZPN-ie. 18 sierpnia przed nami, zobaczymy, co się dalej wydarzy. Natomiast jestem przygotowany na to, że mogę pracować wszędzie – czy w Polsce, czy zagranicą, czy w sektorze prywatnym, czy w piłce nożnej. Zarządzałem przez te wiele lat ogromną grupą ludzi, zdobyłem ogromne doświadczenie i nie boję się wyzwań.
Gdyby pan poszedł do klasycznego biznesu, chyba by czegoś brakowało. Często widać to po ludziach biznesu, którzy nagle odeszli z piłki – ciągle chcą być blisko niej.
Z pewnością coś w tym jest. Piłka bardzo uzależnia i dlatego jest tak popularna. Ja z piłką będę zawsze. Jeśli podejmę pracę w biznesie, będę wielkim kibicem.
Wspomniał pan o wynikach. Nie frustrowało pana przez te wszystkie lata to, że ocena pana pracy była zawsze w jakiś sposób uzależniona od wyniku reprezentacji?
Tak jest w głowach Polaków, że federacja jest oceniana przez wyniki drużyny narodowej. Trzeba to po prostu zaakceptować. Polacy kochają reprezentację i uważają, że jej wynik odzwierciedla pracę federacji. W rzeczywistości oba aspekty nie mają ze sobą aż tak dużo wspólnego. Jak spojrzymy na lata, to trzy razy z rzędu pojechaliśmy na turnieje rangi mistrzowskiej. Mistrzostwa w 2016 nam wyszły, byliśmy o krok od półfinału. Na mundialu 2018 i Euro 2020 nam się nie udało, chociaż na tym drugim turnieju gra, trzeba powiedzieć, nie była zła. Ale tej drużynie czegoś zabrakło. Do dzisiaj mam jakąś zadrę w sercu, że coś nie wyszło. Przyzwyczailiśmy się do tego, że jeździmy zawsze na duże turnieje. I bardzo dobrze, bo taka federacja jak nasza powinna na nie jeździć. Gramy w Lidze Narodów w grupie A. Z tą reprezentacją nie jest tak źle. Jesteśmy 12-16 drużyną w Europie.
Można byłoby tak postawić sprawę, gdybyśmy wyszli z grupy.
Liga Narodów też się liczy. Ale rzeczywiście – potencjał jest większy.
A mistrzostwa Europy? Dlaczego Czesi, Duńczycy czy Szwajcarzy mogli, a my nie?
Zawsze na mistrzostwach niektóre drużyny eksplodują i w każdym kolejnym meczu grają coraz lepiej. My zaczęliśmy średnio. Natomiast meczu ze Słowacją nie musieliśmy przegrać. Zaważyły błędy indywidualne, które się zdarzają i których na tych mistrzostwach było za dużo. Pewnie można byłoby się na ten temat rozgadać, ale generalnie – zabrakło balansu pomiędzy tym, co do przodu i z tyłu. Od drugiego meczu z Hiszpanią gra była dużo lepsza. Żeby zremisować z Hiszpanią, trzeba było jednak coś pokazać. Ze Szwecją przegraliśmy w końcówce, gdy wiadomo było, że remis nam nic nie daje i się otworzyliśmy. Zabrakło detali. Popełniono błędy, z których trzeba wyciągnąć wnioski.
Pan jako sekretarz generalny czuje się współodpowiedzialny za ten wynik?
Tak. Jestem w tej federacji, z drużyną, z trenerem, reprezentuję PZPN. Po części czuję się odpowiedzialny za wynik.
Jeśli chodzi o organizację Euro – można było zrobić coś lepiej?
Ciężkie pytanie, bo przez miesiąc musieliśmy poodwracać wszystko, co mieliśmy przygotowane wcześniej. Bazę mieliśmy mieć w Dublinie, gdzie mieliśmy grać dwa mecze i jeden w Bilbao. Okazało się, że akurat te dwa miasta nie będą organizować Euro. W dwa-trzy tygodnie przeorganizowaliśmy całą logistykę. Wyszło to bardzo dobrze. Warunki były kapitalne, wszystko było dopracowane do detali. Tak naprawdę niczego nie zabrakło poza jakością sportową, uniknięciem błędów indywidualnych i szczęściem. Niestety – szczęście sprzyja lepszym, trzeba to zaakceptować. Euro boli do dzisiaj.
Czego będzie panu najbardziej brakować, jeśli chodzi o pracę w PZPN?
Bardzo zżyłem się z ludźmi, którzy tutaj pracują. Stworzyliśmy kapitalny zespół, który bardzo dobrze się odnajduje w swoich dziedzinach. Mamy wiele departamentów i działamy jako jeden zespół, który się w wielu sprawach łączy. I adrenaliny codziennej pracy. Tutaj jest i piłka, i biznes, bo piłka to biznes, inaczej być nie może. Dlatego tak się w tym odnajduję, bo kocham piłkę nożną.
A czego się panu nie udało się zrobić?
Boli to, że nie wyszliśmy z grupy na dwóch ostatnich turniejach. W Rosji brakowało dużo, a ostatnio – wcale nie musiało to pójść w takim kierunku.
To zapytam inaczej – gdyby pan mógł pracować jeszcze przez dwa lata, co chciałby pan zrobić?
Mamy stworzoną całą strategię na najbliższe pięć lat. Jest tam masa kapitalnych propozycji. Na przykład wejście z piłką nożną do szkół podstawowych. Wyedukowanie studentów pedagogiki, nauczycieli nauczania początkowego oraz wuefu. To świetny projekt, który może jeszcze bardziej pobudzić rozwój dzieci na wczesnym etapie życia. W wielu szkołach, zwłaszcza w klasach 1-3, zajęcia ogólnorozwojowe prowadzi pani, która uczy przyrody czy polskiego i ma minimalne podstawy do tego, jak zorganizować lekcję piłki nożnej. I to coś fantastycznego dla dziecka, bo piłka nożna rozwija w każdym kierunku. Wiadomo, że nie każdy będzie piłkarzem, ale dostanie dzięki temu coś, czego w późniejszych latach nie będzie się dało nadrobić.
Co było najtrudniejszym pożarem do ugaszenia przez te lata?
Początek pracy w PZPN. Trzeba było renegocjować wszystkie umowy. Wiele godzin, dni, tygodni spędzonych na spotkaniach, gdzie trzeba było wszystko odwracać i bardzo twardo negocjować. W międzyczasie reorganizowaliśmy biuro i dziękowaliśmy wielu osobom. Wymieniliśmy ponad połowę pracowników. Pracowaliśmy nad tym od rana do wieczora na wielkim stresie. Może to nie pożary, ale żmudna, uciążliwa, nieprzyjemna, ale niezwykle konieczna część tej pracy, bo ona dała fundamenty pod to, w jaki sposób można było później zmienić tę kulturę organizacyjną związku i nadać profesjonalizmu tej instytucji. Teraz mamy sytuację, w której wszystkie departamenty są gotowe do tego, by wykonywać swoją pracę pod szyldem federacji – umowy sponsorskie, rozwój biblioteki PZPN, kanału Łączy Nas Piłka. Wszystko potrafimy jako organizacja. Jak dodamy do tego jeszcze rosnący budżet związku, dojdziemy do wniosku, że ta instytucja może w coraz lepszy sposób rozwijać piłkę nożną.
Czyli największym pożarem był ten, który wzniecili poprzednicy.
Tak to wygląda. PZPN nie był normalną organizacją funkcjonującą na stabilnych zasadach. To przekładało się na wizerunek organizacji. Brakowało sponsorów i osób, które chciały z federacją współpracować. To wszystko się zmieniło.
A były pożary wzniecone przez pana?
Z pewnością. Trzeba pytać moich współpracowników. Generalnie nie jestem osobą, która siedzi za biurkiem i się nie wychyla. Ciągle szukam usprawnień, nowych pomysłów, inspiracji, dużo wymagam od siebie i innych. Z pewnością nie można się ze mną nudzić. Natomiast kiedy pracujemy, zawsze można na mnie liczyć. To chyba moja zaleta.
W domyśle w tym pytaniu chciałem zapytać o to, czy wyrzuca pan coś sobie po tych dziewięciu latach, czy czegoś żałuje.
Tak. Pewne rzeczy jeszcze szybciej mogliśmy pozmieniać w całym procesie reorganizacji biura. Wtedy jeszcze szybciej moglibyśmy osiągnąć nasze cele. Ale nie da się zrobić wszystkiego na raz. Czasami jeden wybór ma wpływ na drugi. Pewnym osobom można było podziękować dużo szybciej.
Wiadomo, że Zbigniew Boniek to postać o dużym ego i chęci posiadania wpływów. Czuł pan, że ma duże wpływy w PZPN-ie przy Zbigniewie Bońku?
Wbrew ogólnym opiniom, które się pojawiają, praca z prezesem jest bardzo prosta. Trzeba z nim ustalić pewną strategię, wytyczne, a potem nie miesza się do tego, w jaki sposób jest coś realizowane. I to było kapitalne, bo jeżeli mamy dany projekt, nie musimy się martwić o detale czy otoczkę. Po prostu robimy. Mało tego – prezes jest osobą, która daje bardzo dużo odpowiedzialności. Często proponuje podejście: za dużo nie mówimy, ale robimy. Dla mnie to bardzo komfortowa sytuacja. Nigdy nie byłem obciążony jakimiś biurokratycznymi procedurami. Mogłem po prostu realizować to, co chcieliśmy osiągnąć. W każdym punkcie danego projektu czułem wielkie wsparcie. A nigdy nie czułem oporu, biurokratycznej przeszkody.
Pana pomysły były wysłuchiwane przez prezesa?
Oczywiście. Wiele takich było. Na początku jest rozmowa i poprzez nią klarują się jeszcze lepsze pomysły. Wiele razy tak było, że człowiek przychodził i słyszał “dobrze, robimy”. Człowiek z tak wielką osobowością umie też wyczuć, czy dane rzeczy, które są proponowane, są dobre czy nie. Jeśli tak, po prostu daje zielone światło. Na pewno to człowiek z ogromną energią do działania, bardzo konkretny. Ale to też człowiek, który słucha ludzi, tylko zawsze bierze od nich to, co pasuje. I to wielka umiejętność – posłuchasz paru ludzi, ale na końcu masz swoje zdanie. Dla mnie to komfortowe, zwłaszcza, że w większości postrzegamy piłkę podobnie. Zawsze mi się podobała w tej współpracy energia do działania.
Rzecz, która najbardziej poróżniła pana z prezesem Bońkiem? Jak się pracuje na takiej intensywności, zawsze dochodzi do tarć.
W wielu sprawach jesteśmy bardzo podobni charakterologicznie. Jeśli ma się do czynienia z takim autorytetem, człowiek poprzez szacunek i respekt bardziej jest w tym wszystkim opanowany. Kiedy ludzie się dobiorą i każdy wie, co do niego należy, ciężko się skłócić. Wiele razy rozmawialiśmy merytorycznie za zamkniętymi drzwiami o pewnych rzeczach i zawsze mówiliśmy wprost. Natomiast na końcu nie mogło nas nic różnić, bo mamy te same wartości jako ludzie i tak samo patrzymy na piłkę.
Z czym się panu kojarzyło słowo „działacz” w 2012 roku?
Z beztroskim podejściem do swoich zadań. Z brakiem odpowiedzialności, wizji, uporządkowania polskiej piłki. Z zamkniętym gronem ludzi. Tak mi się to kojarzyło.
Mam wrażenie, że dzisiaj słowo “działacz” kojarzy się kompletnie inaczej. To też pana zasługa.
Gdy dziś zakłada się garnitur PZPN-u, jest się poważanym. Do naszej organizacji pisze wielu młodych ludzi po to, żeby przyjść na praktyki i tutaj pracować. Ludzie garną się do PZPN-u. Gdy usłyszą o federacji, twierdzą, że to szanowana organizacja, w której chcieliby pracować. To chyba najlepsze podsumowanie tych dziewięciu lat. To pokazuje, jak bardzo udało się odmienić wizerunek polskiej piłki.
Co było dla pana największym wyzwaniem przez te lata? Gdy pan przychodził do PZPN-u, musiał się pan w jakiś sposób nauczyć tej pracy.
Na początku było dla mnie bardzo dziwne, że wiele ludzi wchodziło bez mówienia do mnie do gabinetu, siadało i zajmowało czas. W wielu momentach to był czas bezproduktywny. Musiałem się odnaleźć, wprowadzić pewne rzeczy i teraz tak nie ma. Ktoś przychodzi do mnie z konkretem, ustalamy co i jak chcemy zrobić. Nie ma takiego, powiedziałbym, działaczostwa. Konkrety i robimy. To było wyzwanie kulturowe. Natomiast szybko sobie z tym poradziłem. Tak samo jak z samym zarządzaniem biura, gdzie mamy osoby, które odpowiadają za konkretne rzeczy, dostarczają to co mają dostarczać i mają do tego warunki.
PZPN wcześniej był trochę firmą, do której się przychodzi i pije kawę, w ostatnich latach nabrał prawdziwego ładu korporacyjnego.
Konkretna odpowiedzialność. Mamy wielu dyrektorów, którzy mają swoje zespoły i na co dzień kierują tym związkiem, który jest zdecentralizowany. W kluczowych decyzjach oczywiście uczestniczę ja czy prezes, natomiast ci ludzie wiedzą, gdzie leży ich odpowiedzialność, co mogą zrobić. Nie muszą się bać podejmowania decyzji. Na końcu odpowiedzialność jest na mnie albo prezesie.
Co by pan powiedział przyszłemu sekretarzowi generalnemu?
Zawsze są wyzwania. Jedną rzecz się kończy i od razu zaczyna drugą. To praca 24 godziny na dobę przez siedem dni. Tutaj się ciągle coś dzieje. Życzę mu, żeby dalej tak rozwijał piłkę nożną w Polsce, zwiększał budżet związku, żeby wiarygodność federacji była tak wysoka. To spowoduje, że w federacji będą pieniądze. A to pozwoli alokować je tam, gdzie to potrzebne – na dół piramidy. W te kluby, które szkolą dzieci i młodzież, bo z tego korzysta piłka profesjonalna.
Jaką ocenę pan sobie wystawia za te dziewięć lat?
Nie będę siebie oceniać. Zobaczymy jeszcze, co będzie dalej. Ale to na pewno miejsce, w którym się bardzo dobrze odnalazłem. Widzę, ile się nauczyłem, ile poznałem osób, co myślą o mnie ludzie w Polsce i na świecie. Bardzo się rozwinąłem jako menedżer. Praca na takim stanowisku to wielkie wyzwanie. I jak patrzę na mój rozwój i porównam siebie z dziś i 2012 roku, widzę, że to bardzo dobrze spędzone lata. Pracuję do 18 sierpnia jak tylko mogę, potem zobaczymy. Prezes, który będzie wybrany, ma prawo powołać swojego sekretarza generalnego. Ja nie chcę stanowić w tym problemu.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK