Rzymskie rozczarowanie. Dlaczego Luis Enrique nie zachwycił w Romie?

Michał Kołkowski

06 lipca 2021, 11:00 • 14 min czytania

Luis Enrique swojej klasy udowadniać już nie musi. Jako szkoleniowiec FC Barcelony zwyciężył w Lidze Mistrzów, dwukrotnie został mistrzem Hiszpanii. O pomniejszych triumfach nawet nie wspominamy. W 2015 roku „Duma Katalonii” pod wodzą Enrique zgarnęła potrójną koronę jako zaledwie ósmy zespół w historii europejskiej piłki. Ale zanim obecny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii wdrapał się z Barcą na szczyt, przytrafiało mu się również na trenerskiej drodze małe niepowodzenie. Była nim kadencja w AS Romie.

Droga prowadząca do Rzymu

W latach 2008-2011 Luis Enrique prowadził drugą drużynę Barcelony. To były jego pierwsze kroki na trenerskiej drodze. Pierwsze i zarazem najważniejsze, co sam Hiszpan podkreślał na falach Catalunya Radio (cytat: fcbarca.com). – To jest ten etap, z którym utożsamiam się najbardziej. Wiedziałem, jak ma grać mój zespół. Pierwszy rok pracy poświęciłem na gromadzenie doświadczeń, a potem starałem się dokształcać na każdym polu. Czerpałem wiedzę z książek, a także z licznych rozmów. Starałem się dowiedzieć jak najwięcej na temat fundamentów futbolu. Wykorzystałem ten czas, by wytyczyć sobie samemu ścieżkę, którą od tego czasu podążam. Drugi i trzeci sezon z tamtą drużyną – to było coś niesamowitego. Dla mnie czas w Barcelonie B jest niezapomniany.

WŁOCHY WYGRAJĄ Z HISZPANIĄ? KURS: 2,40 W FUKSIARZU!

W trzecim sezonie pod wodzą Enrique rezerwy Barcelony uplasowały się na najniższym stopniu podium w drugiej lidze hiszpańskiej. Rzecz jasna regulamin nie pozwalał drużynie na włączenie się do walki o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale i tak jej rezultaty musiały imponować. Podopieczni Lucho prezentowali futbol na wskroś ofensywny. Zdarzało im się to przypłacać bolesnymi oklepami, ale znacznie częściej kończyli ligowe boje z tarczą.

Zawsze skupiałem się na jak najlepszej grze w piłkę. Lubię bezpośredni futbol – uzasadniał Enrique. – Ofensywne nastawienie jest kluczem do odnalezienia własnego stylu. Guardiola był tym trenerem, który nadał najlepszy styl Barcelonie. Brak uznania dla Barcy dowodzonej przez niego jest przejawem cynizmu oraz zaślepienia. Tamta drużyna była dziełem sztuki. Ja natomiast jestem dumny z dobrego zaadaptowania się w Katalonii. I z faktu, że tak ogromna rzesza kibiców opowiada mi o tym, że czerpali przyjemność z gry mojej drużyny. Aby wygrywać, trzeba grać dobrze. Chcę odnosić zwycięstwa, ale jestem przekonany, że mogę to osiągnąć poprzez efektowną grę. Potrafię tego dokonać, kiedy atakuję i bronię zespołowo.

Luis Enrique (Barcelona B)

Ano właśnie. Guardiola. Nie sposób o nim tutaj nie wspomnieć. Piękna piłkarska karta zapisana w barwach Barcelony, potem imponujące trenerskie przetarcie w rezerwach. Naprawdę trudno było nie odnieść wrażenia, iż Enrique w cieniu Pepa kształci się na jego naturalnego następcę.

Problem w tym – o ile można to w ogóle określić problemem – że w 2011 roku Barca po raz drugi za kadencji Guardioli zatriumfowała w Lidze Mistrzów. Lucho musiał się zatem pogodzić ze świadomością, że jeśli chce zostać sukcesorem rok młodszego kolegi po fachu, to przyjdzie mu jeszcze trochę zaczekać w zespole B. Może kolejny sezon, może dwa. A może pięć? Nikt wtedy nie mógł tego na sto procent przewidzieć. Wprawdzie nawet w 2011 roku spekulowano, że Guardiola może się lada chwila zawinąć z Camp Nou, żeby poszukać nowych wyzwań albo zrobić sobie wakacje od futbolu. Ostatecznie jednak do rozstania nie doszło. A przynajmniej nie wtedy. Po zakończeniu sezonu 2010/11 Enrique uznał zatem, iż nadszedł czas na opuszczenie katalońskiego gniazda.

Trafił do AS Romy.

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Graj mecze EARLY PAYOUT. Drużyna prowadzi 2:0 w dowolnym momencie, wygrywasz zakład

Sen o amerykańsko-hiszpańskiej potędze

Rzymski klub przechodził akurat przez okres dość poważnych zawirowań.

W latach 2007-2010 Giallorossi spisywali się nieźle – aż trzykrotnie kończyli zmagania w Serie A na drugim miejscu w tabeli. Nie potrafili prześcignąć wyłącznie dominatorów z Interu Mediolan. Architektem solidnej postawy rzymian był trener Luciano Spalletti, jesienią 2009 roku zastąpiony przez Claudio Ranierego. Ten ostatni początkowo również radził sobie w Romie więcej niż przyzwoicie. Naprawdę niewiele mu zabrakło, by w sezonie 2009/10 podstawić nogę Interowi na krajowym podwórku i tym samym pozbawić podopiecznych Jose Mourinho szansy na zgarnięcie historycznego trypletu. No ale koniec końców to właśnie Portugalczyk mógł triumfować i drwić z włoskiego oponenta. Inter raz jeszcze wyprzedził Romę w lidze, pokonał ją także w finale Pucharu Włoch.

Potem sprawy na Stadio Olimpico, jako się rzekło, zaczęły się gwałtownie gmatwać. Przede wszystkim za sprawą kryzysu sportowego, ale i przetasowań właścicielskich. Romę w 2011 roku przejęła bowiem grupa amerykańskich inwestorów, na czele z Thomasem DiBenedetto oraz Jamesem Pallottą. I trzeba powiedzieć, że ich wizja rozwoju sportowego Giallorossich została opracowana w oparciu o proste i konkretne przesłanki. No bo kto był w 2011 roku urzędującym mistrzem świata? Hiszpania. Mistrzem Europy? Też Hiszpania. Kto miał w swoim posiadaniu Puchar Mistrzów? Barcelona. Czyim stylem gry powszechnie się na Starym Kontynencie zachwycano? Barcelony. Kto uchodził za najbardziej wpływowego trenera globu? Pep Guardiola.

Samego Guardioli oczywiście w Rzymie zatrudnić nie mogli. Dlatego zdecydowali się na Luisa Enrique.

Luis Enrique i prezes Thomas DiBenedetto

Enrique nie był jeszcze wielkim trenerem, ale wiedzieliśmy, że jest wielką osobowością – przyznał Joe Tacopina, były wiceprezes Romy. – Wystarczy na niego spojrzeć. Opalony, przystojny. O mocnym charakterze. Powszechnie szanowany w świecie futbolu, ale jednocześnie skromny. To nas w nim ujęło.

Lucho otrzymał długo wyczekiwaną szansę, by zaistnieć na topowym poziomie. Pewnie z perspektywy człowieka tak blisko związanego z Barcą rzymskie Stadio Olimpico nie mogło się równać z Camp Nou, ale działacze Romy wyraźnie dali odczuć hiszpańskiemu szkoleniowcowi, iż ich ambicje sięgają wysoko, a on odgrywa kluczową rolę w ich wielkich planach. Wystarczy przypomnieć, jak wielu zawodników latem 2011 roku trafiło do Wiecznego Miasta:

  • Gabriel Heinze (obrońca; Olympique Marsylia) – za darmo
  • Fernando Gago (pomocnik; Real Madryt) – wypożyczenie (0,5 miliona euro)
  • Fabio Borini (napastnik; AC Parma) – wypożyczenie (1,2 miliona)
  • Simon Kjaer (obrońca; VfL Wolfsburg) – wypożyczenie (3 miliony)
  • Jose Angel (obrońca; Sporting Gijon) – 4,5 miliona
  • Maarten Stekelenburg (bramkarz; Ajax Amsterdam) – 7,3 miliona
  • Marco Borriello (napastnik; AC Milan) – 10 milionów
  • Miralem Pjanić (pomocnik; Olympique Lyon) – 11 milionów
  • Bojan Krkić (napastnik; FC Barcelona) – 12 milionów
  • Dani Osvaldo (napastnik, RCD Espanyol) – 16 milionów
  • Eric Lamela (pomocnik; River Plate) – 17 milionów

Przeszło 80 baniek na nowych piłkarzy. Znaczące inwestycje.

Prawda, że paru istotnych graczy równolegle opuściło klub. Choćby Mirko Vucinic (za 15 milionów do Juventusu) czy Jeremy Menez (za 8 milionów do PSG). Jednak liczba wzmocnień i tak musiała robić wrażenie na ligowej konkurencji. Nie było więc tak, że amerykańscy właściciele i mianowani przez nich działacze pionu sportowego powiedzieli do Enrique: „skład masz, jaki masz – bierz tych chłopaków i zrób z nich teraz rzymską Barcelonę”. Przeciwnie. Trenerowi dano do dyspozycji odpowiednie narzędzia. A wspomnieć można również tych piłkarzy, którzy już wcześniej występowali w Romie. Francesco Totti, Daniele De Rossi, Rodrigo Taddei… Było kim grać. Choć niewątpliwie o sile zespołu pod wodzą Lucho miały stanowić nowe nabytki.

Przeklęci Słowacy

Początkowo Luis Enrique oczarował w Romie wszystkich. Swoją osobowością, wizją, taktycznymi pomysłami. Dał się poznać jako rewolucjonista, który za nic ma stare nawyki swoich nowych podopiecznych. Hierarchia w zespole również go nie interesowała – ustalił po prostu własną. Co ciekawe, spodobało się to również weteranom. Wspomniani Totti oraz De Rossi do przedsezonowego okresu przygotowawczego przystąpili z olbrzymim zapałem i nadzieją, że Giallorossi pod wodzą charyzmatycznego Hiszpana rzeczywiście zdołają stylem i sukcesami nawiązać do wyczynów Barcelony.

Wielu z nas zakochało się w Luisie – pisał w swojej autobiografii Totti. – Oczekiwał on, że nasze akcje zawsze będą zaczynać się od obrony. Żadnych długich podań. Na początku trochę się męczyliśmy. Kibice narzekali, że piłka za często wraca do tyłu. Ale zadawaliśmy sobie sprawę, że potrzeba naprawdę dużo pracy nad organizacją gry, żebyśmy nauczyli się sprawnie wymieniać podania i dłużej utrzymywali się przy piłce.

Sęk w tym, że w świecie futbolu czasu na naukę zawsze jest za mało, a pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Tymczasem rzymianie pod wodzą nowego trenera objawili światu niezbyt atrakcyjne oblicze. 18 sierpnia 2011 roku Roma przegrała 0:1 ze Slovanem Bratysława w 4. rundzie eliminacji do Ligi Europy. W składzie słowackiej ekipy wystąpili znani nam z polskich boisk Matus Putnocky, Milos Lacny czy Erik Cikos. Fakt, że Lucho oddelegował do boju jedenastkę daleką od galowej, lecz nawet w rezerwowym składzie Romie nie wypadało wyłożyć się na takim przeciwniku. Prawdziwa katastrofa nadeszła jednak dopiero w rewanżu. Slovan zdołał wywieźć ze Stadionu Olimpijskiego remis 1:1 i wyrzucił Giallorossich z pucharów, zanim te zdążyły się na dobre rozpocząć.

AS Roma 1:1 Slovan Bratysława (rewanż 4. rundy eliminacyjnej do Ligi Europy 2011/12)

Na głowę trenera Romy posypały się gromy i nie chodziło wyłącznie o kompromitujący rezultat dwumeczu. W 74. minucie rewanżowego starcia (czyli jeszcze przy wyniku 1:0) Enrique postanowił zdjąć z boiska Francesco Tottiego, a w jego miejsce oddelegował do gry Stefano Okakę.

Lider Giallorossich był tak zszokowany i rozeźlony decyzją szkoleniowca, że zapomniał przed zejściem z murawy przekazać któremuś z partnerów kapitańską opaskę. Kibice natychmiastowo wygwizdali Lucho za jego kontrowersyjne posunięcie. Z kolei Simone Perrotta w pomeczowej rozmówce stwierdził: – Straciliśmy tempo, gdy zabrakło na boisku Francesco. Rzymscy dziennikarze donosili nawet, że prezydent DiBenedetto osobiście dopytywał Hiszpana o motywy jego działań. Martwił się, iż dwaj twardziele skoczyli sobie do gardeł i rodzi się jakiś konflikt między początkującym trenerem a słynnym kapitanem zespołu.

Enrique odciął się od tego rodzaju spekulacji.

Podejrzewam, że wielu trenerów Romy musiało w przeszłości toczyć podobne dyskusje – stwierdził cierpko Lucho. – Zrobiłem to, co było w danym momencie dobre dla drużyny. Nawet jeżeli końcowy wynik na to nie wskazuje. Nie jest powiedziane, że Slovan nie zdobyłby bramki, gdyby Totti pozostał na boisku. Nie pozwolę, by kwestionowano moje decyzje. Dziennikarze mogą pytać, o co chcą, ale ja nie muszę się z wami zgadzać. […] Przyjmuję krytykę. Mecz się skończył i w tej chwili łatwo jest krytykować poszczególne decyzje. Ale moje wybory nigdy nie będą uwarunkowane zachciankami fanów czy prasy. Powtarzam – potrzebowałem na boisku energii. Gdybym miał rozegrać ten mecz ponownie, znów dokonałbym tej zmiany.

„Przyjechałem do Rzymu, by stworzyć coś nowego. W klubie, który dawno nie wygrał mistrzostwa kraju. Czas i wyniki pokażą, czy moja droga jest słuszna. Ale to ja będę wytyczał jej kierunek. Po to mnie zatrudniono, by decyzje należały do mnie”

Luis Enrique

Podejście Hiszpana należy oczywiście szanować. To była jego pierwsza praca pod tak dużą presją. Obdarzono go wielkim zaufaniem, powierzono mu naprawdę odpowiedzialną i skomplikowaną misję, choć w sumie był jeszcze trenerskim żółtodziobem. Który musiał dopiero udowodnić, że faktycznie jest kolejnym Guardiolą. Enrique chciał zatem pokazać cojones. Przekonać wszystkich wokół, że jest człowiekiem absolutnie pewnym co do swoich taktycznych koncepcji. Problem w tym, że im gorsze były wyniki osiągane przez jego zawodników, tym bardziej groteskowo wyglądała ta nieprzejednana postawa.

Roma na inaugurację ligowych zmagań przegrała u siebie 1:2 z Cagliari. Niedługo potem zremisowała przed własną publicznością ze Sieną. Poległa też w starciu z Milanem, Genoą, a także w najważniejszym meczu rundy – derbach Rzymu. Kiedy 4 grudnia 2011 roku Giallorossi przerżnęli 0:3 z Fiorentiną i osunęli się na ósmą lokatę w Serie A, włoscy dziennikarze zaczęli pomału rozważać potencjalnych następców dla Luisa Enrique.

Dziurawa defensywa

Do zwolnienia finalnie nie doszło.

Trener – choć traktował swoich podopiecznych surowo i nie puszczał płazem nawet najdrobniejszych przewin, takich jak na przykład dwuminutowe spóźnienie na przedmeczową odprawę (sam De Rossi po takiej wpadce został odsunięty od składu na jeden mecz) – cieszył się mocną pozycją w szatni i w kryzysowym momencie piłkarze wyratowali go z tarapatów. Roma na przełomie grudnia i stycznia wygrała pięć meczów z rzędu, co było zdecydowanie najlepszą passą zespołu za kadencji Lucho. Szczególnie słodki smak miał rewanż wzięty na Violi – w 1/8 finału Pucharu Włoch rzymianie pokonali ekipę z Florencji 3:0. Inna sprawa, że dwa tygodnie później sami przyjęli trzy sztuki od Juventusu i na tym skończyły się ich marzenia o wywalczeniu Coppa Italia.

Od 20. do 38. kolejki włoskiej ekstraklasy Roma zwyciężyła tylko siedem razy. Zanotowała natomiast kilka bolesnych wtop:

  • (21. kolejka) 2:4 z Cagliari
  • (25.) 1:4 z Atalantą
  • (26.) 1:2 z Lazio
  • (31.) 2:4 z Lecce
  • (34.) 0:4 z Juventusem

Ostatecznie Giallorossi uplasowali się siódmym miejscu w lidze, co nie pozwoliło im na udział w kolejnej edycji europejskich pucharów. Całkowita katastrofa, biorąc pod uwagę wielkie i otwarcie artykułowane ambicje klubu. Jeszcze bardziej bolało jednak fiasko trenera na polu taktycznym. Barcelona i reprezentacja Hiszpanii w swoich szczytowych okresach uchodziły naturalnie za zespoły fantastyczne w ataku, lecz ich arcyważnym atutem była również szczelna defensywa. Obie te ekipy potrafiły odbierać swoim oponentom smak życia, niemal całkowicie odcinając im dostęp do własnej szesnastki. Tymczasem Roma pod wodzą Lucho straciła aż 54 bramki w sezonie ligowym. Gorzej w Serie A broniło się tylko sześć klubów, w tym trzech spadkowiczów.

Juventus FC 4:0 AS Roma (34. kolejka Serie A 2011/12)

Wraz z De Rossim błagaliśmy Luisa, żeby był bardziej elastyczny taktycznie i skupiał się bardziej na obronie przynajmniej wtedy, gdy prowadzimy – wspominał Totti. – Próbowaliśmy mu tłumaczyć, że Roma to klub zbyt długo czekający na sukces, by zupełnie nie przejmować się wynikami. Ale im mocniej na niego naciskaliśmy, tym bardziej stanowczo odpowiadał, że zwycięstwa przyjdą dopiero wtedy, gdy każdy z nas będzie realizował jego założenia.

W taki sposób Romę w wydaniu katalońskim charakteryzował zaś analityk Michael Cox: – Zmiana mentalności klubu to trudne zadanie. Guardioli się to udało, ale on przejął drużynę z zawodnikami o odpowiednim DNA. Enrique trafił natomiast ze swoimi pomysłami do zupełnie nowego środowiska. […] Jeśli porównywać jego Romę z Barceloną, włoskiej drużynie brakowało przede wszystkim dynamicznej gry pozycyjnej. Zarówno z piłką, jak i bez niej. Kiedy podopieczni Guardioli znajdują się przy piłce, potrafią z łatwością rozrywać defensywę przeciwników, ponieważ wszyscy zawodnicy doskonale znają swoje zadania i poruszają się po boisku instynktownie. Jeden tworzy wolną przestrzeń ruchem lub podaniem, drugi w nią wbiega. Roma tego nie miała. Lamela i Osvaldo są zbyt wielkimi indywidualistami, by odnaleźć się w takim systemie. Rozczarowująco wygląda również pressing w wykonaniu rzymian.

„Średnie posiadanie piłki Romy w sezonie 2011/12 wynosiło 57,5%. Wyższą średnią osiągnął tylko Juventus. Jednakże w Serie A większość drużyn znacznie mniej przejmuje się posiadaniem niż w La Lidze. Wielu rywali z premedytacją pozwalało Romie na wymienianie podań w środku pola. Tym bardziej że Enrique nie miał do dyspozycji kogoś takiego jak Andres Iniesta – zawodnika podkręcającego tempo”

Michael Cox

Po latach sam Lucho oceniał swój pobyt we Włoszech w podobny sposób.

Między wierszami przyznał, że nie docenił poziomu trudności misji, jakiej się podjął. Chciał dokonać w Romie gruntownych zmian na wielu płaszczyznach jednocześnie, w każdym przypadku wkraczając na drogę gwałtownej rewolucji. Tymczasem w niektórych kwestiach aż się prosiło o to, by nieco odpuścić. Zmieniać klub cegiełka po cegiełce, zamiast siać spustoszenie przy pomocy buldożera. – To było dla mnie pozytywne doświadczenie – stwierdził Enrique na łamach FourFourTwo. – Miałem okazję, by popracować z zupełnie innym zawodnikami niż wcześniej. Poznałem inne spojrzenie na futbol. W Serie A co do zasady trenerzy czekają na ruch przeciwnika. Taktykę dostosowują do konkretnego rywala. W Hiszpanii podstawową ideą jest kontrola meczu.

Kapitulacja

Co ciekawe, działacze Romy nie stracili cierpliwości do hiszpańskiego trenera po jednym nieudanym sezonie. Byli gotowi pozwolić mu na kontynuowanie pracy z zespołem. Skapitulował jednak sam Enrique. Jeszcze przed zakończeniem rozgrywek poinformował swoich zawodników, że nie ma zamiaru wypełnić dwuletniego kontraktu w całości. Jako pierwszy o postanowieniu szkoleniowca dowiedział się naturalnie Totti, potem reszta ekipy.  Niektórzy piłkarze próbowali namawiać trenera, by dał sobie kolejną szansę. Sprawdził, jak wprowadzone przez niego nowinki taktyczne zadziałają w drugim sezonie.

Jednak Lucho – jak to on – pozostał nieugięty. Uznał, że niczego już w Romie nie zdziała.

Myślę, że to nie był zły wybór dla Romy. Ale na pewno nie najlepszy dla samego Lucho – dowodził cytowany już Joe Tacopina. – To było jego pierwsze tak duże doświadczenie w pracy z zespołem. Wiązało się z nieznaną dla niego wcześniej presją. Do dziś jednak mam do niego respekt za to, w jaki sposób – będąc początkującym trenerem – poukładał sobie relacje z Francesco Tottim. Wtedy w zespole wszyscy czuli się ważni – i Totti, i trzeci bramkarz.

„Luisa zapamiętałem jako człowieka bardzo autentycznego. Kiedy powiedział mi, że odchodzi, obaj mieliśmy wilgotne oczy”

Francesco Totti w książce „Kapitan. Autobiografia”

Można się zastanawiać, czy faktycznie – jak twierdzi Tacopina – krótka kadencja Luisa Enrique w Romie była błędem z perspektywy trenera. Fakt, że Hiszpan nie zapracował w Wiecznym Mieście na reputację trenerskiego cudotwórcy na miarę Pepa Guardioli. Rzeczywistość go trochę zweryfikowała. Ale koniec końców na Camp Nou i tak przecież trafił, tylko że bogatszy o doświadczenia zdobyte najpierw w Rzymie, a potem także podczas pracy w Celcie Vigo. I jedno się nie zmieniło do dziś – Lucho nieustannie pozostaje trenerem, który w pierwszej kolejności stara się narzucać swoje warunki gry. Który chce budować, a nie psuć.

Sęk w tym, że podobnie na futbol patrzy obecnie Robert Mancini.

HISZPANIA WYGRA Z WŁOCHAMI? KURS: 3,15 W FUKSIARZU!

W 2011 roku można było dowodzić, iż Enrique jest jeszcze trenerem zbyt niedojrzałym i niedoświadczonym, by ze swoimi śmiałymi pomysłami przebić się w Serie A przez mur tradycyjnego włoskiego cwaniactwa. Dzisiaj Hiszpan musi natomiast udowodnić, że jest szkoleniowcem dojrzałym wystarczająco, by wyjść górą ze starcia z reprezentacją Włoch w jej nowoczesnym, ofensywnym wydaniu. A to jeszcze trudniejsze wyzwanie.

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Tragiczna śmierć niemieckiego piłkarza. Spadł z wyciągu narciarskiego

Maciej Bartkowiak
2
Tragiczna śmierć niemieckiego piłkarza. Spadł z wyciągu narciarskiego
Reklama
Reklama