ŁKS Łódź to taki pierwszoligowy święty Mikołaj. Niedawno pomogli przerwać Puszczy Niepołomice długą passę bez strzelonego gola. Jeszcze wcześniej podarowali zwycięstwo Arce Gdynia. Dziś z kolei stwierdzili, że warto pomóc Miedzi Legnica, która wciąż jest w grze o baraże, ale ostatnio spaprała sobie sytuację, tracąc punkty z Odrą Opole. Miedź musiała dziś wygrać, no i wygrała. ŁKS znacząco w tym pomógł. Pod obiema bramkami.
Jan Sobociński, co to jest za gość. Naprawdę nie wiemy już, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież stoper ŁKS-u nie jest jakimś kompletnym leszczem. Nawet fakt, że wkrótce trafi do MLS potwierdza, że da się coś w nim dostrzec i nie jest to tylko nasza fatamorgana. A jednak w jego przypadku często zdarza się tak, że w dół ciągnie go skłonność do popełniania prostych błędów. Nie bez powodu po zmianie trenera i paru tygodniach obserwacji, jego występy prezentowały się tak.
Dzisiaj Sobociński zagrał dlatego, że ze składu za kartki wypadł Maciej Dąbrowski. I co? I było mniej więcej solidnie. Ok, na początku spotkania zostawił za dużo miejsca Krzysztofowi Drzazdze, którego strzał świetnie wybronił Dawid Arndt. Ale poza tym – było ok, bez zarzutów. I tak aż do 49. minuty, kiedy wrzucił na konia Antonio Domingueza i spowodował stratę przed własnym polu karnym. Dalej było już prosto: Mehdi Lehaire przymierzył, zasłonięty Arndt piłkę wpuścił i było pozamiatane.
Miedź objęła prowadzenie, mimo że parę minut wcześniej wiele na to nie wskazywało.
Krzysztof Drzazga piłkarzem meczu
Bo ŁKS wcale nie był tak bezbarwny, jak wskazuje wynik. W pierwszej połowie Pirulo potrafił przecież robić wiatraki z rywali, wkręcać ich w ziemię. Miedź ratowała się momentami w ostatniej chwili – tak było kiedy w tłoku wybijali piłkę z piątki. Albo kiedy Dani Pinillos wybijał z linii piłkę, która pechowo odbiła się od Drzazgi tak, że zmierzała do własnej bramki. Łodzianie mieli momenty, w których bombardowali bramkę zespołu z Legnicy. Można sobie gdybać, co byłoby, gdyby Ricardinho lepiej przymierzył. Ale koniec końców to właśnie ŁKS-owi zabrakło konkretów, które miała Miedź.
A klub z Dolnego Śląska miał ich sporo. Wystarczy wspomnieć, że poza trzema bramkami zaliczył dwie poprzeczki.
W obie zamieszany był Pinillos, który wykonywał rzuty wolne. Za pierwszym razem dograł z prawej strony boiska prosto na nos Drzazgi, który trafił głową w poprzeczkę. A za drugim Hiszpan już sam chciał zaskoczyć bramkarza – huknął ze stojącej piłki, ale obił obramowanie i zbyt wiele z tego nie wyszło. W ogóle skoro już wspomnieliśmy o Drzazdze, to trzeba przyznać jedno: ciąg na bramkę miał niepodważalny. Wspomnieliśmy już o tym, że o mały włos strzeliłby samobója. Ale poza tym – to był klasowy występ zawodnika Miedzi.
- To on dograł piłkę do Makucha, który wykończył atak bramką na 2:0
- Świetnie wyskoczył do główki po centrze Makucha i ustalił wynik spotkania
I to jest bez dwóch zdań zaleta drużyny Jarosława Skrobacza. Często znajdzie się ktoś, kto dźwignie im mecz.
ŁKS i Miedź ze zmiennymi nastrojami
W dużej mierze jednak Miedź i ŁKS to zespoły bardzo podobne. Przynajmniej pod względem tego, jaką huśtawkę fundują swoim kibicom. No bo spójrzmy: “Miedzianka” była już krok od baraży. Nagle – w łeb w Opolu, nadzieje rozwiane, wracają problemy. I znów: wygrana, nadzieje odżyły, bo za moment Górnik może stracić punkty i Miedź będzie na pole position w wyścigu o TOP 6 (obecnie wyprzedza łęcznian dzięki większej liczbie strzelonych bramek).
A ŁKS? Dopiero co odżył, wygrał dwa mecze z rzędu, nie przegrał od trzech. Zaczęły się głosy i myśli: może jednak dadzą radę w tych barażach, może coś z tego będzie.
I nagle bum – obuchem w głowę.
Bo ciężko nazwać taką porażkę inaczej. 0:3 z zespołem z TOP 6, kolejna porażka z drużyną z czołówki. W dodatku tuż przed starciami z Bruk-Bet Termaliką oraz GKS-em Tychy, które zadecydują o tym, z jakiej pozycji łodzianie do baraży przystąpią. Cóż, optymizm znów odszedł w cień. Teraz w rękach ŁKS-u leży to, czy uda się go z tej ciemnej szafy wyciągnąć.
Miedź Legnica – ŁKS Łódź 3:0
Lehaire 49′, Makuch 69′, Drzazga 89′
fot. Newpix