Reklama

Sceny w Krakowie. Lech gra w piłkę, a Kuba gra na nosie Hyballi

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2021, 22:33 • 3 min czytania 33 komentarzy

Odkąd Maciej Skorża został trenerem Lecha Poznań, w stolicy Wielkopolski w zasadzie wszystko szło nie tak, jak powinno. Poznańska seria niefortunnych zdarzeń, zaczęła się wtedy, gdy nowy trener Kolejorzam z tylko sobie wiadomych względówm siedział na trybunach w trakcie meczu z Legią, a później lepiej było tylko przez 20 minut spotkania z Lechią Gdańsk. W ostatni weekend Lech w trakcie meczu ze Stalą Mielec upadł niżej, niż nawet my zakładaliśmy, co jeszcze poprawił szopką z karami dla piłkarzy. Spytacie: skąd ten wstęp? My odpowiemy: tylko z tej perspektywy patrząc, można w jakiś sposób docenić to, że dziś Lech Skorży zagrał niezły mecz. 

Sceny w Krakowie. Lech gra w piłkę, a Kuba gra na nosie Hyballi

Bo tak generalnie to, że wyglądasz korzystnie na tle Wisły Kraków, wielkim wyczynem nie jest. Chyba trudniej jest nawet przerżnąć w FIFĘ z własną dziewczyną, gdy ta przed meczem pyta: “którym się strzela?”, niż wypaść gorzej od Białej Gwiazdy. Ten projekt w tym kształcie dogorywa, dla dobra futbolu należy go zaorać. I żeby nie było wątpliwości – niekoniecznie mamy tu na myśli zwolnienie Petera Hyballi, bo – z wielkim trudem, ale jednak – potrafimy sobie wyobrazić, że Niemiec w nowym sezonie dalej stara się nas przekonać, że ten jego gegenpressing to nie tylko pic z wywiadów. Ale jeśli nawet tak by to miało wyglądać, to z tym materiałem ludzkim sukcesów nie wróżymy.

No chyba, że za taki będzie w Małopolsce uchodzić utrzymanie.

Ale to temat na kolejne tygodnie, do niego będziemy wracać, na razie mamy mecz do omówienia. Jak już wspomnieliśmy, na Lecha dało się patrzeć. Był to chyba nawet najlepszy mecz poznańskiej drużyny za kadencji nowego trenera – poprzeczka wysoko nie wisiała, ale jednak. Skorża posadził na ławce Pedro Tibę, co w kontekście haseł o świętych krowach, które w temacie Lecha padają, można różnie interpretować, ale dobrze wyszło. Raz, że środek Kwekweskiri-Karlstroem-Ramirez wypadł pozytywnie, a dwa, że Tiba kilka chwil po wejściu z ławki wpisał się na listę strzelców, co koniec końców okazało się dość istotne.

To była bramka na 2-0. Pierwszą szybko sieknął z dyni Ishak po zgraniu Salamona. Później Lech miał kilka okazji, które wynikały ze sporej przewagi, ale zawsze czegoś brakowało. A to minięcia Lisa przez Ramireza, a to większej precyzji u Kwekweskiriego, a to dobrej decyzji Johannssona, który w dogodnej sytuacji jeszcze odgrywał piłkę, zamiast od razu ładować ją do siatki. Ostatecznie Lech, jak już wspominaliśmy, tego gola wsadził, ale długo wydawało się, że mógłby wygrać i bez tego, bo Wisła traktowała pole karne van der Harta jak pole minowe, na które lepiej nie wchodzić.

Reklama

Ale w ostatnich minutach napisała się całkiem ciekawa historia. Jakub Błaszczykowski dostał od swojego trenera (i pracownika zarazem) prawie 20 minut, czyli szmat czasu, więcej niż w trzech ostatnich meczach łącznie. Tak dużo, że zdążył wywinąć numer i zapakował bramkę kontaktową z wolnego (jedyny celny strzał Wisły). Pomógł van der Hart, klasowy bramkarz takiego szczura puścić nie powinien, ale kto by to rozpamiętywał, gdy zaczął się teatrzyk. Uradowany Kuba przebieg obok Hyballi, poleciał wprost objęcia Kazimierza Kmiecika i Rafała Boguskiego, w drodze powrotnej coś tam jeszcze rzucił w kierunku ławki.

No wymowne. W zasadzie równie dobrze Kuba mógłby przed swoim trenerem wykonać gest Kozakiewicza. I tak jak wspominaliśmy, że potrafimy sobie wyobrazić, że Hyballa w Wiśle jednak jakoś zostanie, tak trudno o bardziej dobitny dowód, że o zdrowych relacjach w tej chwili mowy tam być nie może. W kontekście tego meczu nic ta bramka Wiśle nie dała, bo Lech dowiózł prowadzenie, ale na przyszłość wpływ może mieć spory.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Komentarze

33 komentarzy

Loading...