Reklama

“Moje Teramo z trzeciej ligi włoskiej utrzymałoby się w I lidze”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

29 kwietnia 2021, 15:51 • 14 min czytania 12 komentarzy

Włoska piłka Polakami stoi. Mamy gwiazdy w Serie A i liczną kolonię w Serie B, ale jest też polski rodzynek na trzecim poziomie rozgrywkowym. Od kilku lat na tym szczeblu próbuje zaistnieć bramkarz Teramo Calcio, Michał Lewandowski i ten sezon chyba stanowi przełom. Wychowanek Stali Mielec, który w kadrze U-17 i U-18 spotykał się z Janem Bednarkiem, Dawidem Kownackim czy Pawłem Bochniewiczem, wreszcie na dobre stał się numerem jeden w swoim klubie. Niedawno nawet zaczęto go łączyć z transferem do wyższej ligi. Rozmawiamy z nim o wyjeździe do Crotone jako junior, licznych problemach zdrowotnych, rozterkach dotyczących powrotu do Polski i realiach funkcjonowania na poziomie Serie C. Zapraszamy. 

“Moje Teramo z trzeciej ligi włoskiej utrzymałoby się w I lidze”
Ostatnio twoje Teramo dostało się do baraży o Serie B, choć to tak naprawdę coś znacznie szerszego niż zwykłe baraże.

To praktycznie miesiąc grania co trzy dni, o ile rywalizujesz do końca. Do baraży wchodzi po dziewięć drużyn z każdej z czterech grup. Na początku dziesiąte miejsce w danej grupie gra z piątym miejscem, dziewiąte z szóstym, ósme z siódmym. Piąty, szósty i siódmy zespół ma mecz u siebie. To bardzo istotne, bo będąc gospodarzem przechodzisz dalej nawet w razie remisu. Jeżeli jesteś gościem, premiuje cię tylko zwycięstwo. My przed ostatnią kolejką jesteśmy dziewiąci, ale w razie wygranej z Viterbese możemy awansować na siódmą lokatę. Tracimy do niej punkt.

Teramo Michała Lewandowskiego pokona Viterbese?

Kurs 1.68 w Fuksiarz.pl

W Teramo jest większa presja na awans?

Największa presja była przed sezonem 2019/20. Przyszedł nowy prezes, doszło do wielu zmian na górze. Prezes dużo zainwestował w transfery. Stworzył praktycznie nową drużynę, zostało nas bodajże trzech ze wcześniejszego roku. Zamierzano walczyć o awans. Niestety nic z tego nie wyszło. Po części przeszkodził koronawirus, sezon został zakończony po trzydziestu kolejkach – powinno być 38 – ale i tak znajdowaliśmy się dopiero na ósmym miejscu w tabeli. Ostatecznie zorganizowano baraże i kto chciał, mógł brać w nich udział. Nie było obowiązku. Myśmy się zdecydowali, ale od razu odpadliśmy, bo zremisowaliśmy na wyjeździe, więc przechodzili gospodarze.

Wielu ludziom nadal się wydaje, że w piłce wystarczy mieć worek pieniędzy, sprowadzić zawodników z nazwiskiem i będzie sukces. A na niego składa się wiele czynników, nie zawsze dwudziestu kilku nowych piłkarzy od razu się ze sobą zgra. Teraz ciśnienie jest mniejsze. Niektórzy zdążyli odejść. Prezes latem zakomunikował dyrektorowi, że chce zmniejszyć koszty utrzymania drużyny.

Reklama
Bez względu na to, co wydarzy się na finiszu, masz poczucie, że ten sezon jest dla ciebie przełomowy?

W pewnym sensie tak. To mój pierwszy sezon w zawodowej, seniorskiej piłce rozegrany od deski do deski.

Czujesz, że wyciskasz sto procent z tego okresu?

Były mecze, w których mogłem lepiej interweniować, ale ogólnie uważam, że dałem drużynie pewność z tyłu. Zdobyłem zaufanie trenera, dyrektora i chłopaków w szatni. Pozytywnych momentów było więcej niż negatywnych. Najważniejsze, że gram i zdobywam doświadczenie. Latem wygasa mi umowa i jeszcze nie wiem, co dalej. Na razie miałem z klubem tylko wstępne rozmowy na temat nowego kontraktu. Więcej wyjaśni się po zakończeniu sezonu, bo do tego momentu prezes raczej nie będzie rozmawiał z zawodnikami, których widziałby dalej w zespole.

Ale rozumiem, że ty jesteś w tym gronie?

Tak sądzę, choć ciężko przewidzieć, jak to się rozwinie. Na początku sezonu trochę rozbudziliśmy apetyty. Po dziesięciu kolejkach mieliśmy 22 punkty. Później spuściliśmy z tonu i przez 15 meczów wygraliśmy raz. Częściej remisowaliśmy, niż przegrywaliśmy, ale czołówka odjeżdżała. Prezes chwilami mocno się denerwował, zresztą zespół też. Atmosfera bywała napięta. Stanęło więc na tym, że klub dopiero po ostatnim meczu będzie decydował, z kim siada do stołu, a z kogo rezygnuje.

Pytanie, czy ty będziesz chciał zostać? Kilka miesięcy temu pisano, że interesują się tobą kluby z Serie B i nawet Serie A.

Do tej pory chodziło raczej o dziennikarskie spekulacje. Ani do mnie, ani do mojego agenta nigdy nie dotarły jakieś konkrety. Wiadomo, że jak każdy chciałbym się rozwijać i iść do przodu. Jestem jednak w takim wieku, że najważniejsze jest granie. Pójście nawet dwie ligi wyżej i siedzenie cały czas na ławce nie za bardzo by mnie urządzało. W trzeciej lidze włoskiej też są drużyny z dużą jakością, których nazwy kojarzy przeciętny kibic. W naszej grupie mamy Bari, Catanię czy Palermo. Na dziś nie wybiegam myślami do przodu, skupiam się na dobrej postawie w ostatnich meczach. A potem zobaczymy. Przez koronawirusa wiele klubów decyzje podejmuje na bieżąco, nie określa się zbyt wcześnie.

Jak porównałbyś poziom Serie C do polskich realiów?

Nigdy nie grałem w Polsce na szczeblu seniorskim, ale w miarę możliwości staram się być na bieżąco. Przed naszą rozmową oglądałem II ligę, Wigry Suwałki grały ze Zniczem Pruszków. Powiedziałbym, że Teramo mogłoby powalczyć o środek tabeli I ligi, a na pewno by się w niej utrzymało.

Wspominałeś, że grasz regularnie na poziomie zawodowym, czyli rozumiem, że spokojnie utrzymujesz się z samej piłki?

Tak. Serie C to normalna, profesjonalna liga. Niektóre kluby potrafią płacić naprawdę niezłe pieniądze. Nie ma tu historii, że ktoś sobie dorabia i łączy piłkę z normalną pracą. Coś takiego zdarzało się w czwartej lidze, która jest już de facto amatorska. Grałem w niej przez rok, gdy odszedłem z Crotone na wypożyczenie do Avezzano Calcio. Niektórzy mieli własne biznesy albo robili coś dodatkowego, ale nawet tam najlepsi byli w stanie żyć z samego kopania piłki. Sportowo różnica jest już mocno odczuwalna. W Serie C zawodnicy starają się profesjonalnie prowadzić, a kluby są znacznie lepiej zorganizowane.

Reklama

Mówiłeś, że w twoim wieku najważniejsze jest granie. Na ławce zdążyłeś się już nasiedzieć, chociażby w zeszłym sezonie.

Jak zaznaczałem, wtedy w Teramo dużo zainwestowano w kadrę i infrastrukturę. Przeprowadzono gruntowny remont stadionu i zainstalowano sztuczną murawę najnowszej generacji. Do bramki przyszedł doświadczony Matteo Tomei. Dawał pewność w defensywie, bardzo rzadko popełniał błędy i trudno się dziwić, że miałem ciężko z graniem. Przed tym sezonem Tomei odszedł, ale i tak w założeniu nie miałem być numerem jeden.

To co sprawiło, że nim zostałeś?

Mój konkurent Mattia Valentini doznał kontuzji podczas letnich przygotowań. Naciągnął mięsień, stracił dwa czy trzy tygodnie i w tym czasie moje akcje wzrosły. Na pierwszą kolejkę Valentini zdążył się wyleczyć, był już na ławce, ale dostałem szansę i ją wykorzystałem. Pokonaliśmy Palermo 2:0, dobrze wypadłem i jakoś poszło. Terminarz na początku mieliśmy dość trudny, a mimo to punktowaliśmy. Coś się zacięło, gdy dostaliśmy 0:3 z Ternaną, choć ten wynik to akurat żaden wstyd. Ternana przerasta całą ligą o kilka długości, ma teraz 23 punkty przewagi nad drugim miejscem. Kadrę zmontowała pod kątem awansu i sądzę, że już dziś spokojnie dałaby sobie radę szczebel wyżej. Wielu zawodników ma przeszłość w Serie B, a niektórzy nawet w Serie A.

Generalnie nie masz poczucia, że czas ci ucieka, że musisz już wykonać następny krok?

W sierpniu skończę 25 lat. Jak na bramkarza nie jestem jeszcze zaawansowany wiekowo. We Włoszech większość trenerów wystawia na mojej pozycji bardziej doświadczonych zawodników. Z takimi rywalami przeważnie walczyłem o skład i nawet jeśli byłem rezerwowym, to mogłem się od nich uczyć na co dzień. Teraz powoli nadchodzi czas, w którym mogę to wykorzystać na boisku.

Do Włoch trafiłeś w 2014 roku, przechodząc ze Stali Mielec do Crotone. Jakie były okoliczności tego transferu?

Broniłem w juniorach Stali, ale nigdy nie dostałem szansy w pierwszym zespole i nie było perspektyw, że to się zmieni. Otrzymywałem sygnały, że jest szansa na znalezienie klubu za granicą. W końcu udało się to zrobić i po rozmowie z najbliższymi stwierdziłem, że podejmę wyzwanie. Młodzi w Polsce często marzą o tym, żeby wyjechać. Crotone nie miało takiej renomy jak dziś, było raczej średniakiem Serie B. Teraz rozgrywa już trzeci sezon w Serie A po moim odejściu.

Początki miałem trudne. Minęło sporo czasu, nim doszły wszystkie moje papiery. Potem zacząłem grać w Primaverze, zaliczyłem 10 występów i doznałem kontuzji, przez którą straciłem ponad rok. Złamałem kość łódeczkowatą w nadgarstku. Przeszedłem operację, ale kość się nie zrastała. Jeśli chciałem złapać piłkę albo odbijałem mocniejszy strzał, ciągle czułem ból. Słyszałem tylko, że potrzebny jest czas. Do tej pory nie mam pełnej ruchomości w nadgarstku, jest minimalna różnica. W bronieniu mi to na szczęście nie przeszkadza. Wszystko jest już na tyle wyrobione, że nie ma to znaczenia. Jedynie podczas niektórych ćwiczeń czuję, że nie mogę całkowicie zgiąć nadgarstka.

Występy w Primaverze Crotone zakończyłeś czerwoną kartką z Lazio.

Sędzia mocno się wtedy pomylił, nawet nie faulowałem. Gość nadepnął mi na rękę, widać było ślad. Arbiter jednak twierdził, że to ja przewiniłem, mimo że zdążyłem też trafić w piłkę.

Jeszcze przed kontuzją zdążyłeś dwa razy usiąść na ławce w Serie B. To rozbudziło apetyt?

W jakimś stopniu na pewno. Dwóch bramkarzy miało słabszy okres, inny był kontuzjowany i udało mi się wskoczyć do meczowej kadry. Z drugiej strony, nie łudziłem się co do swojej realnej pozycji w zespole. Byłem 18-latkiem, który nie rozegrał ani jednego meczu w profesjonalnej piłce i który jeszcze nie znał dobrze języka włoskiego. Pod tym kątem zaczynałem zupełnie od zera.

Przyjeżdżałeś do Włoch z nastawieniem, żeby spróbować i zobaczyć jak wyjdzie, czy snułeś plany, że na przykład za pięć lat będziesz już w Serie A?

Każdy mierzy jak najwyżej, ale nie rozpisywałem sobie scenariusza na karierę. Na początku musiałem się po prostu zaaklimatyzować. Nieznajomość języka, rozłąka z rodziną i znajomymi – to wszystko mi doskwierało. Nagle musiałem zacząć sobie dawać radę samemu. Skupiałem się przede wszystkim na pracy. Trenując od wtorku do piątku z pierwszą drużyną mogłem zobaczyć, ile mi jeszcze brakuje. Czułem, że od niektórych zawodników mocno odstaję.

Mówisz tylko o bramkarzach?

Nie tylko, o zawodnikach z pola też – jeśli chodzi o szeroko pojętą technikę. Zdarza się, że ktoś odstaje, ale generalnie włoscy piłkarze są lepiej wyszkoleni niż polscy.

W samym szkoleniu bramkarzy zauważyłeś wyraźniejsze różnice?

Włosi większą wagę przywiązują do elementów technicznych. I nie chodzi o samą grę nogami, ale też o sposób upadania czy łapania piłki. Ale nie powiedziałbym, że to jedna jedyna filozofia, bo spotkałem też trenerów, którzy szkolili bardziej na wzór brytyjski, który często widziałem w Polsce.

Problemy zdrowotne po wyleczeniu nadgarstka na dobre cię nie opuściły. W Monopoli na wypożyczeniu z Teramo również miałeś przerwę.

Niestety, wtedy straciłem pół roku przez zapalenie spojenia łonowego. Bardzo nieprzyjemna sprawa. Przy kopaniu piłki, wstawaniu z łóżka czy nawet samym poruszaniu się bolało mnie w podbrzuszu i między nogami. Wyleczyłem to w najprostszy możliwy sposób, czyli po prostu przez miesiąc nie robiłem nic. Była końcówka sezonu i stwierdziłem, że dłużej nie dam rady. W pewnym momencie codziennie musiałem brać środki przeciwbólowe. Na miesiąc zupełnie odpuściłem treningi, zero obciążeń. Chodziłem na zabiegi. Pomogło, stan zapalny minął i krok po kroku wracałem do formy. Dziś czasami odczuwam tylko lekkie napięcie w biodrach, ale nic mnie już nie boli.

Pod względem fizycznym odczuwałeś przeskok z piłki polskiej do włoskiej?

Raczej nie. Wiele zależy od tego, u jakich trenerów wcześniej się pracowało. Jeżeli cały czas byłeś w treningu i jesteś przygotowany, to większej różnicy nie odczujesz. Ba, czasami mi się wydaje, że w Polsce pod tym względem może być nawet ciężej, bo u nas przechodzi się de facto dwa okresy przygotowawcze w sezonie. Teraz może się to będzie lekko zacierało, przerwy zimowe są coraz krótsze, ale do niedawna tak to właśnie wyglądało.

Mówiłeś, że nie miałeś w Stali perspektyw na pierwszy zespół. Gdyby było inaczej, zdecydowałbyś się zostać?

Gdy byłem w Stali, chyba nie funkcjonował jeszcze przepis o młodzieżowcu, więc wszystko przychodziło trudniej. Przez rok jeździłem regularnie z seniorami. Kończyłem mecz w juniorach i bywało, że od razu wsiadałem do samochodu i jechałem na mecz w II lidze. Nigdy jednak nie grałem. Liczyłem na szansę, nie doczekałem się. Klub walczył o awans i miał inne cele niż ogrywanie młodzieży. A skoro Stal dogadała się z Crotone, zdecydowałem się na wyjazd. Nie chodziło o to, że chciałem czy nie chciałem zostać w Mielcu. Okoliczności ułożyły się tak, że mogłem spróbować zagranicy i postanowiłem skorzystać. Nie każdemu trafia się taka okazja.

W juniorach Stali odnosiłeś spore sukcesy.

W CLJ dotarliśmy do ćwierćfinału, odpadliśmy po zaciętym dwumeczu z Jagiellonią Białystok. Mieliśmy fajną ekipę, na czele z Pawłem Bochniewiczem, który najmocniej z nas wypłynął. Parę razy jeździłem z nim na zgrupowania młodzieżowych reprezentacji.

Wcześniej przebywałeś na testach w Anglii, czyli ten wyjazd gdzieś ci musiał chodzić po głowie.

Pewien klub był mocno zainteresowany, ale nie dogadał się ze Stalą. Już nawet nie pamiętam, o który chodziło, bo zwiedziłem kilka klubów. Jeden był nawet z Premier League, pozostałe z League One i League Two. Agent mnie i kilku innym kolegom załatwił serię takich testów. Rozgrywaliśmy mecz i w tym czasie skauci nas obserwowali. Jeśli się spodobałeś, mogłeś liczyć na testy w jednym czy drugim miejscu.

Tam zauważyli cię Włosi?

Nie. Znałem innego agenta, który wspomniał o możliwości sprawdzenia się we Włoszech. Poleciałem tam prosto z Anglii. Wreszcie wszystko zagrało, Crotone porozumiało się ze Stalą.

Miałeś możliwość pozostania w Polsce?

Byłem na testach w Koronie Kielce. Chciała mnie pozyskać, ale grałbym w drużynie juniorów. Z juniorów Stali do juniorów Korony – niewielka różnica. Wolałem opcję zagraniczną.

Nie bałeś się iść do takiego klubu jak Crotone? To nie był transfer rozpalający wyobraźnię, a nie miałeś żadnej historii, która mogłaby być punktem odniesienia w razie niepowodzenia we Włoszech.

Zawsze w takich przypadkach jest pewne ryzyko. Jak pan wspomniał, nie zdążyłem się pokazać w Polsce. Wybrałem wariant, który dawał mi największe perspektywy. Założenie było takie, że spędzę tam przynajmniej rok w drużynie juniorów. W Crotone pracowałem z trenerem Giuseppe Tortorą, któremu zawsze będę wdzięczny, że wyciągnął do mnie pomocną dłoń po tym rocznym użeraniu się z nadgarstkiem. Dzięki niemu poszedłem do czwartoligowego Avezzano i zaliczyłem pełny sezon, zaczynając etap seniorskiego grania.

Żałowałeś kiedyś tego wyjazdu lub intensywnie myślałeś o powrocie?

Na pewno po tej pierwszej kontuzji. Leczyłem ją w Polsce, siedzenie i nicnierobienie we Włoszech nie miało sensu. Crotone pozwoliło na taki ruch. Byłem w kraju przez rok, a potem znów miałem wyjeżdżać daleko od rodziny i domu. Wahałem się. Przekonał mnie do tego trener Tortora i spróbowałem po raz drugi.

Później już zawsze byłeś nakierowany na parcie do przodu we Włoszech?

W Avezzano prezentowałem się na tyle dobrze, że latem 2017 wzięło mnie grające ligę wyżej Teramo. Trochę się ten transfer przeciągał, były jakieś rozbieżności z agentem, ale w końcu udało się. Pierwszy rok w Serie C miałem nieudany. Dla Teramo rozegrałem trzy mecze ligowe, a na wypożyczeniu w Monopoli dopadło mnie to zapalenie spojenia łonowego. Sezon 2018/19 wreszcie oznaczał dla mnie więcej grania w Serie C, ale drugą część rozgrywek spędziłem już na ławce. W sumie wyszło mi półtora roku w roli rezerwowego, dlatego przed tym sezonem myślałem o powrocie do Polski. Nie miałem żadnych ofert, szukałbym czegoś na miejscu. Przez cały ten czas żaden polski klub się mną nie interesował. Bardziej jestem kojarzony we Włoszech, choć to też ogranicza się do lokalnego rynku. Trochę mi się jednak poszczęściło, trochę temu szczęściu pomogłem i wskoczyłem do wyjściowego składu Teramo, a potem ugruntowałem swoją pozycję.

Szukałem polskich akcentów na twojej włoskiej drodze i znalazłem jeden: w Teramo przez pół roku grałeś z Janem Polakiem, który w latach 2012-2014 występował w Piaście Gliwice. Trzymaliście mocniej ze sobą?

Wtedy już bez problemu dogadywałem się ze wszystkimi w szatni, ale tak – z Janem często rozmawiałem o Polsce. Jak spotykasz kogoś, kto grał w naszym kraju, to masz z nim więcej tematów. Podobało mu się w Ekstraklasie, miał dobre wspomnienia.

Dziś po włosku rozmawiasz swobodnie. Widziałem kilka konferencji czy rozmówek, a ostatnio był o tobie większy materiał w Sky Sport.

Po jednym z niedawnych meczów. Czasami wydaje mi się, że ludzie ich nie oglądają (śmiech). Zapadnie im w pamięć jedna interwencja i na tej podstawie wystawiają laurki. Co do języka włoskiego, nie mam problemów z mówieniem, gorzej z gramatyką. Tutaj ciągle mam braki. Nigdy nie uczyłem się z nauczycielem czy w jakiejś szkole, jestem samoukiem.

Kiedy poczułeś językowy luz?

Dość szybko. Po pół roku wszystko rozumiałem. Z mówieniem szło gorzej, bo po sezonie w Crotone przez rok byłem w Polsce podczas leczenia nadgarstka i sporo pozapominałem. Pod tym kątem przełom nastąpił w Avezzano.

Otarłeś się o reprezentację U-17 i U-18. Jakie wspomnienia?

Wiadomo, pozytywne. W pewnym okresie nawet dobrze mi szło. Ale również wtedy miałem kontuzję, która oznaczała półroczną przerwę. Można powiedzieć, że nie łapię małych kontuzji. Na co dzień drobnostki mi nie dokuczają, ale jak już coś się stanie, to wypadam na długo. Co dwa lata przytrafiało się coś poważnego. Teraz, odpukać, od trzech lat mam spokój, a fizycznie czuję się bardzo dobrze.

Serie A jest twoim celem?

Super byłoby kiedyś w niej zagrać, ale nie grzeję się. Wiem, że jeszcze dużo pracy przede mną. Jest co poprawiać.

Mianowicie?

Na pewno mam trochę problemów z górnymi piłkami i – jak większość bramkarzy – z grą nogami, czasami się podpalę.

W Polsce jesteś postacią anonimową. Doskwiera ci to?

Wręcz przeciwnie. Wolę robić swoje po cichu, nie szukam rozgłosu. W mediach społecznościowych rzadko się udzielam. Nie muszę pokazywać innym swojego prywatnego życia. Taki mam charakter.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. YouTube/TVSEI

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

12 komentarzy

Loading...