Legia Warszawa na ostatniej prostej w drodze po mistrzostwo trochę zwolniła i drugi raz z rzędu zremisowała w lidze 0:0. Tydzień temu punkty zabrał jej Lech Poznań, a teraz to samo uczyniła Cracovia. Ba, gdyby nie Artur Boruc, “Pasy” prawdopodobnie wywiozłoby z Łazienkowskiej pełną pulę!
Taktyka gości była wyjątkowo jasna i klarowna: przede wszystkim nie stracić, a z przodu niech się Marcos Alvarez rozbija z obrońcami. I tenże Alvarez, który często biegał bardzo osamotniony, dobrze sobie radził w tym elemencie. Potrafił utrzymać piłkę, wywalczyć faul, dać drużynie trochę czasu. Czasami nawet udawało mu się oddać strzał z dalszej odległości, ale w najlepszym razie wychodziło coś średniego, z czym Artur Boruc nie miał prawa mieć problemów. Chwilami Niemiec mógł kierować pretensje do kolegów, bo dobrze im się pokazywał, a ci wahali się z dograniem i element zaskoczenia przepadał. Tak było na przykład wtedy, gdy biegnący prawą stroną Sergiu Hanca powinien próbować podawać wzdłuż bramki, lecz zamiast tego zakiwał się i stracił piłkę.
Koniec końców jednak Alvarez największe pretensje może zgłaszać do siebie. W drugiej połowie, po dalekim zagraniu Milana Dimuna z własnej połowy, uciekł wywracającemu się Wietesce i wyszedł sam na sam. Klasę pokazał wtedy Boruc, odbijając piłkę po próbie podcinki napastnika krakowian.
Już zupełnie w końcówce poprzeczkę zaliczył Pelle van Amersfoort, uderzający z dość trudnej pozycji, ale Boruc raczej kontrolował sytuację. Były reprezentant Polski musiał też wyłapać ładnie wyglądającego woleja Sylwestra Lusiusza z linii pola karnego. To już jednak należało do jego obowiązków, strzał młodzieżowca “Pasów” tylko sprawiał wrażenie mocno groźnego. W rzeczywistości był dość lekki, a piłka leciała bliżej środka bramki niż słupka.
Michał Probierz na potrzeby tego meczu zdecydował się na ustawienie z trójką stoperów. Dokonał także kilku zmian personalnych. Do bramki wszedł Lukas Hrosso, a Karol Niemczycki po raz pierwszy w tym sezonie ligowym usiadł na ławce. W efekcie wystawiony musiał zostać Lusiusz, żeby nie naruszyć przepisu o młodzieżowcu. Był to jedyny Polak, którego dziś obejrzeliśmy w zespole przyjezdnych. Na rezerwę powędrował także Dawid Szymonowicz, a szansę otrzymał Ivan Marquez. Razem z Rapą i Rodinem wypadł bardzo solidnie, na niewiele dziś pozwolili ofensywie Legii. Będąc głęboko cofnięci zadanie po części mieli ułatwione, ale trzeba im oddać, że poważniejszych błędów unikali, w powietrzu grali dobrze i nieraz zażegnywali niebezpieczeństwo.
Marquez na przykład w krótkim odstępie zanotował dwa bardzo ważne bloki. Jeden z nich przerodził się w rykoszet po strzale Muciego, który zakończył się odbiciem piłki od górnej części poprzeczki. W tym wypadku Lukas Hrosso miał nieco szczęścia, w innych najczęściej sam sobie radził. Świetnie odbił kąśliwe uderzenie Filipa Mladenovicia (chwilami trochę dziś irytował), a przed przerwą odbił też mocny strzał Serba z rzutu wolnego. Oprócz tego zachowywał czujność po próbach Luquinhasa i Kapustki z dalszej odległości. Doświadczony Słowak szansy nie zmarnował, ma prawo oczekiwać, że w następnej kolejce także znajdzie się dla niego miejsce w składzie.
Poza tymi strzałami w przypadku Legii warto jeszcze wspomnieć o zepsutym przez Pekharta dośrodkowaniu Wszołka. Było ono naprawdę dobre, czeski snajper wyjątkowo miał sporo miejsca, a mimo to jak na siebie słabiutko przymierzył głową. Gdyby wówczas zrobił swoje, być może obejrzelibyśmy bardziej otwarty mecz w drugiej odsłonie. Stało się inaczej i wolno rozgrywająca Legia niewiele potrafiła wykreować.
Czesław Michniewicz, którego sędzia dość szybko wyrzucił na trybuny, z pewnością będzie miał wiele uwag do swoich zawodników. Przed nimi kluczowe mecze z Piastem i Lechią, a tu forma pikuje. Przewaga w tabeli nadal jest bezpieczna, ale gdyby “Wojskowi” potknęli się również w dwóch następnych kolejkach, to w ich szeregi może się wkraść nutka niepewności i formalność przestanie być formalnością. Na razie to nadal tylko ostrzeżenie bez poważnych konsekwencji.
Cracovia zagrała dziś w stylu Warty Poznań, tyle że na koniec nie postawiła takiego stempla jak poznański beniaminek. Cóż, Marcos Alvarez to nie Mateusz Kuzimski (tu powinien być emotikon z przymrużonym okiem), ale jakoś trzeba żyć dalej.
Fot. FotoPyK