Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

15 kwietnia 2021, 17:58 • 9 min czytania 17 komentarzy

Ktoś to musi powiedzieć, niech będzie, że ja. Naszykujmy szklanki z wodą i miejmy to z głowy: Maciej Skorża wraca do Ekstraklasy. Liga będzie ciekawsza.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Wraca trener nietuzinkowy, wraca trener utytułowany, wraca trener, który kształtował ligowy krajobraz przez ponad dekadę. Trener, który w różnych miejscach kojarzy się dobrze – jest Spartak, jest Barcelona, jest mistrz Polski z Lechem, jest nawet faza grupowa z Amicą Wronki.  Ale wraca też trener, który ostatnio jest pod kreską.

Jestem ciekaw ligi z trenerem Skorżą, jestem ciekaw tego Lecha. Nie przyjąłem tej kandydatury jako czegoś szokującego, czegoś, co nie może odpalić, bo ostatnio Skorży głowę zajmowały spotkania z Uzbekistanem. Nie. To może odpalić. Maciej Skorża w dostatecznie wielu miejscach pokazywał, że potrafi zespoły odpalić. Ma to osławione doświadczenie. Ma nie mniej osławiony głód sukcesu.

Ja mu, tak po ludzku, kibicuję. Zresztą, nie tylko jemu. Uważam, że kibice Lecha mogliby się upomnieć o niebieską kartę dla szefostwa Kolejorza. W związku z czym po prostu przewidywalnie niezły zespół, w jakimś rozsądnie długim terminem ważności, nie zdaje się myśleniem życzeniowym.

Natomiast przestrzegam przed jakąś grzałką na punkcie Skorży. Nie sądzę, by ktokolwiek uważał, że wjechał do Poznania jeździec na białym koniu, ale trzeba spojrzeć na tę kandydaturę realnie.

Reklama

Rozumiem, że w Poznaniu może być z tym u niektórych problem, bo Skorża kojarzy się jednak intensywnie z ostatnim mistrzostwem Polski. Mistrzostwem osiągniętym w naprawdę intrygujący sposób, to był sezon pod górkę, drużyna z charakterem, mająca swoje problemy, a jednak potrafiąca je ostatecznie pokonać. Nigdy nie wybaczę futbolowym bogom, że nie zostawili w polskim piłkarstwie Sadajewa. Lubiłem tego gracza. Miał w sobie wiele cech, które szanuję, jak i wad, które potrafię wybaczyć. Uważam, że mógł dać jeszcze wiele tak dobrego, jak złego, ale na pewno ciekawego.

Wracając do Skorży: wszyscy wiemy, że Skorża miał ostatnio w Polsce gorszy moment. Dlatego musiał wyjeżdżać z kraju. Ale nie wiem, czy wszyscy pamiętają, jak szokująco zły był ten moment.

Bo to jednak osiągnięcie być zwalnianym z dwóch niezłych klubów, zostawiając je na ostatnim miejscu w tabeli, z konkretną stratą punktową do jakichkolwiek przyzwoitych miejsc.

Lech w sezonie 15/16:

I Pogoń w sezonie 17/18:

Reklama

Pamiętam dobrze jedną i drugą z powyższych przygód Skorży. Pamiętam, że wyciąganie Skorży tylko tej tabeli za okres w Lechu, bez równoważenia jej mistrzostwem, byłoby równoważne z kłamstwem. Dlatego też pamiętam, że byłem zwolennikiem, aby to on wyprowadził Kolejorza z kryzysu. Wyniki ligowe były komicznie złe, ale przecież pamięć o tym, co przed chwilą zdobył, jeszcze nie zdążyła się zatrzeć. Dziś, po pięciu latach, można dyskutować, czy Lech jest w punkcie wstecznym do tego, gdzie zostawiał go Skorża. Na pewno, gdyby pięć lat temu, w momencie zwolnienia Skorży, powiedzieć szefom Lecha, ile przez najbliższe pięć lat uda się zrobić, a ile spieprzyć, to pewnie by nie uwierzyli. Czyli, w sumie, decyzja o tym, by wtedy został, wciąż ma mocne podstawy.

Ale pamiętam też, że w Pogoni Szczecin w pierwszej kolejności kibice nie dowierzali, że udało się sięgnąć po trenera z takiej półki. Za Skorżą krążyło trochę to, że zawsze prowadzi czołowe zespoły w Polsce. Nawet Amica jego czasów to niezła ferajna. W zasadzie nigdy nie prowadził nawet ligowego średniaka. To gdzieś zawsze krążyło nad nim:

A ile Maciej Skorża osiągnąłby z drużyną, która pracuje na swoją pozycję?

Nie chcę powiedzieć, że Pogoń Szczecin miała stanowić jakąś ostateczną weryfikację – to, że Skorża właśnie objął Lecha pokazuje, że ostateczną weryfikacją nie było – ale było trochę tak, że mówiło się: no, zobaczymy ile ten warsztat jest wart. Co, gdy opuści ciepły… dołek.

I w tym kontekście wyjątkowo źle wygląda, że pierwsza praca poza dyrygowaniem szatnią, która jakościowo jest w danym sezonie jedną z najmocniejszych, to aż taka katastrofa.

Katastrofa wielopoziomowa, bo nie chodziło tylko o naprawdę szokujące wyniki, gdzie do ligi doszła jeszcze porażka z Bytovią w Pucharze Polski. To było brutalne zderzenie, brutalne. A jeszcze przecież sam prezes Mroczek, później, bez cienia jakiejś odwetowości, mówił, że choć miał bardzo dużo wiary w Skorżę, chciał mu dać czas, tak zdarzyło się coś, przez co Skorża stracił całkowicie szatnię. Między wierszami można wywnioskować… w zasadzie sam nie wiem co. Fragment wypowiedzi prezesa Mroczka z tekstu Michała Kołkowskiego:

Po czasie dowiedziałem się jednak o tym, że w szatni zdarzyła się historia, która być może doprowadziła do tego, że siła przekonywania trenera Skorży dość drastycznie spadła. Tak bym to delikatnie określił. A mówimy przecież o aspekcie kluczowym. Kwestia motywowania, wiara zawodników w to, czego oczekuje trener. To rzecz absolutnie podstawowa dla odpowiedniego funkcjonowania zespołu. Wydaje mi się, że na tym polu nastąpił jakiś rozdźwięk. Próbowaliśmy to jakoś uleczyć, ale bez skutku. (…) Chcę bardzo podkreślić, że nikt nie kwestionował merytorycznej wiedzy trenera Skorży”.

Można do tego dołożyć wiele wypowiedzi o trenerze Skorży, które przedstawiają go jako despotę. Egomaniaka. Człowieka, który przemawia do innych z ambony. Ale należy też pamiętać, że podobny był casus ze Stokowcem nie tak dawno temu, te głosy się zintensyfikowały, a dzisiaj – delikatnie mówiąc – większość zdroworozsądkowych osób weźmie stronę raczej Stokowca niż Peszki.

Trener to taka fucha, gdzie narobisz sobie wrogów, gdzie na pewno nie wszyscy będą uważać cię za sprawiedliwego, gdzie zawsze w drużynie będą niezadowoleni. To nieuniknione. Dwudziestu jednocześnie nie wpuścisz na boisko. Ktoś będzie odstawiony. Choć będzie uważał, że nie jest gorszy, bo gdyby tak uważał, pozostałoby mu rzucić ten sport. Względnie, gorszy być nie musi, ale z jakiejś przyczyny tamten akurat bardziej pasuje do taktyki.

Tak czy siak, z ostrożnością podchodzą do opinii – również, a może przede wszystkim z czasów Lecha – według których mówimy o megalomaniaku z wielkim ego. Nawet jeśli miał z tym problem – to był czas przemyśleć. Był czas się zreflektować. Niemniej sumując to wszystko, myślę:

Po pierwsze, że Lech jest o wiele większą szansą dla Skorży, niż Skorża dla Lecha.

Tuż po Pogoni Szczecin nie miałby najmniejszych szans na robotę w klubie o takich ambicjach. Wtedy, po Pogoni, niebezpiecznie zbliżał się do szlaku, jakim podążył Mariusz Rumak.

Ogromną rolę odegrała pamięć, zawodna pamięć. I to, że jednak Skorża ma wypchane CV. Gdy minęły te trzy lata, wracając wstecz, wciąż widzimy przede wszystkim ogólny obraz, a on jest zbudowany na większych tematach, niż klęska w Pogoni i tamto zwolnienie w Lechu. Ta galeria trofeów pracuje nawet dzisiaj, choć od nich już tak daleko.

***

Taki moment sezonu, że o zmianach trenerskich mogłyby powstawać sążniste eseje.

Jest grupa kibiców, która sądzi, że cokolwiek zrobi Leszek Ojrzyński, to Weszło będzie go bronić z uporem lepszej sprawy. Lubię teorie spiskowe, ale nawet fakt, czy prywatnie lubię Leszka Ojrzyńskieg0 – a lubię – nie musi mącić osądu.

Jesień była miesiącem miodowym, gdzie Ojrzyński, w zasadzie wbrew logice, przejął zespół i zaczął robić z nim OD RAZU dobre wyniki, podkreślone wygraną na Łazienkowskiej. Kto wie, może wtedy wytracili to momentum. Jakkolwiek wszyscy wypatrywali przerwy, tak Stal, po ograniu Legii, mogłaby siłą rozpędu jeszcze wskoczyć na falę. A tak, te skrzydła zostały podcięte.

Podcięte na dobre zostały jednak przez zmarnowane okazje napastników. Notorycznie. To był znak rozpoznawczy Stali w niejednym meczu wiosny: marnowanie nie dogodnych, ale stuprocentowych szans, które mogły zmienić oblicze meczu. Nikt nie miał w tym takiej regularności. I na wiele rzeczy trener ma wpływ, no ale akcji nie skończy za napastnika. Naprawdę, nie jest tak, że zrobi przecież pięć dodatkowych strzeleckich i będzie dobrze. Może podjąć złą decyzję co do napastnika – ale Stal dobrego napastnika nie posiada.

Stal ma jeden z najsłabszych składów w lidze, jeśli nie najsłabszy. Niech każdy zerknie sobie na ich skład i zastanowi się: kogo z tej drużyny chciałby zobaczyć w swojej pierwszej jedenastce. A kogo, jak mnie kiedyś Sadajewa, byłoby żal tracić z ekstraklasowego horyzontu. To jest zespół, który jeśli się utrzyma, nawet w tym sezonie, to zrobi to boksując powyżej swojej wagi. Porównajmy nawet najbliższe im Podbeskidzie – jakie transfery zrobiono w Bielsku z myślą o walce o utrzymanie, jakie w Mielcu. Nie wspominając o zapleczu – tam współpraca z Janem Nezmarem, Stal nie ma nawet jakiegokolwiek działu skautingowego.

Nie zamierzam wyśmiewać kandydatury Włodzimierza Gąsiora. To nazwisko, z punktu widzenia dzisiejszych realiów ekstraklasowych, egzotyczne. Ale nie mniej niż Kasperczyk w Podbeskidziu. A po drugie, prowadził jednak nie tak dawno temu Siarkę i to dosyć długo, a to był szczebel centralny. Oczywiście, to niewiele znaczy w kontekście ESA, ale jednak – nie jest spadochroniarzem z lat 80-tych. Nie twierdzę, że to jakikolwiek logiczny ruch – niemniej nauczony Kasperczykiem, dam najpierw temu warsztatowi się wykazać.

Ale tak, po tej decyzji, jeśli mam wskazać klub, który miałby spaść, byłaby to Stal Mielec.

Mielczanom życzę, by zaczęli układać swoją organizację wewnątrzną. Tam potrzeba skautingu, struktur, ogółem wszystkiego, czego dziś wymaga się na tym poziomie. Spójrzmy na Wartę, najbiedniejszy klub w stawce: świetnie działa dyrektor Robert Graf, właśnie poszerzony został dział skautingu. POSZERZONY, nie zbudowany od zera. To zaplecze w Warcie istnieje.

W Stali?

W Stali istnieje strategia: synek, żegnaj się z kim tam masz się pożegnać, ojciec chce poprzeglądać darmowych zawodników na Transfermarkcie.

Stal zrobiła awans kolanem, z pominięciem budowy klubu na miarę elity. Może, po prostu, zapłacić za to cenę.

***

Krótko jeszcze na temat następnej zmiany trenera, w Widzewie Łódź.

Trener Dobi nie jest szkoleniowcem z mojej bajki. Gdy wczoraj słuchałem go w Radiu Widzew, tym bardziej uznałem, że to nie szkoleniowiec z mojej bajki. Szanuję go za to, że w tym co robi jest szczery, spójny, autentyczny. Na pewno dawał serducho. Ale to bajki nie zmienia.

Niemniej uważam, że został zwolniony przy pierwszym wiosennym kryzysie Widzewa. Mogę się zgodzić z prezesem Szorem w pewnych kwestiach, to zarządzanie szatnią – sądząc po pogłoskach – mogło wyglądać lepiej, choć to kwestia dwustronna. Ale uważam, że Widzew nie ma aż takiej kadry, by traktować rywali z góry. Walka o baraże to na ten moment jego poziom.

Widzew zaczynał sezon jako beniaminek, który awansował psim swędem – czyli beniaminek słaby. Beniaminek, który miał nowego trenera, nieopierzonego na tym poziomie, a więc skoro takiego zatrudniasz, to zakładasz, że on też potrzebuje czasu na adaptację. Widzew miał przeciętny, przepłacony skład, uzupełniany co prawda, ale uzupełnienia potrzebują czasu, by się wpasować.

Dlatego fatalne wejście w sezon w ogóle mnie nie zdziwiło. W zasadzie zaskoczyłoby mnie, gdyby było inaczej.

Ale gdy odsiejemy te trzy kolejki, które może nie musiały się skończyć taką katastrofą, ale nic z punktu widzenia zimnego rozsądku nie wskazywało, że będzie dobrze, to tabela wygląda tak:

Szału nie ma, ale ta szóstka jest. Nie twierdzę, że jest jakoś rewelacyjnie, ale można się pokłócić na temat tego, czy cele są realizowane czy też nie. Coś ten Dobi jednak zbudował – defensywa działa. A to już jest jakiś konkret.

Ja bym dał mu jednak pracować do końca sezonu, Widzew cierpi w ostatnim czasie przez brak stabilności na różnych stanowiskach. Już raz zresztą w ostatnich latach próbował zmiany trenera na finiszu i dobrze na tym nie wyszedł.

Cóż, mogę sobie jednak tylko życzyć, że będę się mylił, bo oczywiście jestem za tym, aby Widzew był w ESA.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

17 komentarzy

Loading...