Manchester City czeka na awans do półfinału Ligi Mistrzów od 2016 roku. Pep Guardiola – podobnie. Dlatego też dzisiejszy mecz nabiera dodatkowego wymiaru. Dla Hiszpana to sprawa osobista. Walczy on z europejskimi rozgrywkami od momentu opuszczenia Barcelony, choć złośliwi powiedzieliby, że tak naprawdę walczy sam ze sobą. Bo co z tego, że jesteś trenerskim geniuszem, skoro najprostszymi środkami nie potrafisz ogrywać takich ekip jak AS Monaco czy Olympique Lyon? To duże plamy na białej szacie. Rozsądek podpowiada, że kolejnej nie będzie.
To już piąte podejście Guardioli. Niektórzy pewnie zdążyli zapomnieć, że swego czasu pokonywał go w 1/8 finału Leonardo Jardim ze świetnym wówczas Monaco z Mbappe, Fabinho czy Bernardo Silvą. Od tamtego dwumeczu (6:6) minęło tyle, że ten niechlubny rekord hiszpańskiego szkoleniowca stał się trochę uciążliwy. Powiedzmy sobie szczerze: brak obecności Manchesteru City w czołowej czwórce najlepszych ekip w Europie choćby raz można uznawać za porażkę. Dzisiaj okaże się, czy wszystkie te niepowodzenia to klątwa sprowadzona przez trenera.
Trenera, który ma wiele do udowodnienia.
- 2016/2017: odpadnięcie z Monaco po 5:3 i 1:3, wypuszczenie awansu z rąk
- 2017/2018: pamiętny dwumecz z Liverpoolem, wynik 1:5, deklasacja
- 2018/2019: 0:1, a potem 4:3, cofnięcie gola przez VAR na wagę awansu w końcówce
- 2019/2020: mecz z Olympique Lyon 1:3 i, brzydko mówiąc, frajersko tracone bramki
Cel nadrzędny: nie powtórzyć błędów z przeszłości
Jak mówią, klasy nie kupisz. Okej, skład marzeń jak najbardziej można sklecić, ale dopiero w teście bojowym jesteś w stanie sprawdzić, czy piłkarze warci łącznie miliard posiadają mentalność zwycięzców. Czy są tak dobrzy, jak wskazuje metka. Czy potrafią wytrzymać presję w walce o najważniejsze trofeum.
Co do tego można było mieć w ostatnich sezonach pewne wątpliwości. To znaczy: w ekipie City nie wszyscy sprawiali wrażenie, że dojeżdżają mentalnie na wielkie mecze. Kasus PSG.
Okej, za porażki w decydujących fazach turnieju można w jakimś stopniu winić Pepa Guardiolę. Pamiętamy przecież jego kombinowanie ze składem, nagłe zmiany formacji, wystawianie fałszywej dziewiątki czy ogółem plan na spotkanie, które nijak miał się do wcześniejszych tygodni. Wiecie, tu wstawię sobie dodatkowego defensywnego pomocnika, tam zagram ustawieniem 3-1-4-2, bo rywal gra w podobny sposób, gdzie indziej rzucę Fabiana Delpha na pozycję lewego obrońcy. Tak, świat już dawno do tego przywykł. Guardiola potrafi zaskakiwać. Tylko że co za dużo, to niezdrowo. Hiszpan lubi chodzić drogą, która wiąże się z większym ryzykiem. Utrudnia sobie życie. Ma przecież szereg narzędzi, które pozwalają na konkurowanie z najlepszymi za pomocą nieco prostszych środków. Musi tylko wyzbyć się tendencji do robienia długopisu z ołówka, młotka z tłuczka do mięsa czy łyżeczki z widelca.
Jeśli Guardiola nie poszuka kwadratowych jaj, kibice mogą być spokojni.
Zastanówmy się. Rywale City z poprzednich lat dostawali swego rodzaju prezent, kiedy stawali przed ekipą wytrąconą z równowagi przez nagły wymysł swojego szkoleniowca. Jasne, chodzi tutaj o element zaskoczenia. Ale on przestaje być opłacalny, kiedy kosztem narzucenia własnego stylu gry trener usilnie stara się być szachistą. Gdy bardziej niż zwykle, i to od święta, podejście do meczu uzależnia od taktyki rywala. To nie zdawało egzaminu. “Obywatele” nie raz stawali się ofiarami nieudanych eksperymentów. A może lepiej powiedzieć: to Guardiola zjadał swój własny ogon. Zjadał, lecz istnieje duże prawdopodobieństwo, że w końcu wyciągnął wnioski.
To najważniejsze zadanie dla Guardioli. Nie przekombinować w rewanżu z BVB. Ale równie ważne będzie to, jak piłkarze City udźwigną presję i będą zarządzać meczem. Jeśli strzelą choć jedną bramkę, będą w domu. Pomni na słynny dwumecz z Monaco, kiedy City miało wynik 5-3 u siebie, muszą zdawać sobie sprawę, że przewaga jednego trafienia z pierwszego meczu to za mało. No i ekipa z Dortmundu z Haalandem na czele to nie rywal, którego można zlekceważyć.
Tak jak wczoraj w przypadku PSG, tak też przy Manchesterze City możemy postawić tezę, że to niezwykle ważny test dla samych zawodników. Część z nich zawodziła w Lidze Mistrzów niemiłosiernie, a nie musimy szukać daleko. Wystarczy wrócić pamięcią do wstydliwego pudła Sterlinga w zeszłorocznym starciu z Olympique. Albo błędu Edersona w bramce w spotkaniu rewanżowym z Tottenhamem, gdzie, swoją drogą, “Obywatelom” najzwyczajniej w świecie zabrakło szczęścia do awansu. Zaś z Monaco – skuteczności Aguero czy Sane.
No właśnie, zawsze czegoś brakuje. Słowo klucz.
Jedyny dwumecz, w którym trzeba było jednogłośnie uznać wyższość rywala, to ten z Liverpoolem. W każdym innym do przełamania złej passy brakowało niewiele i wiele wskazuje na to, że w końcu stanie się inaczej. City wskoczyło na poziom, który dla Borussii nie jest w tej chwili osiągalny pod każdym względem. To można tylko zepsuć. A żeby zepsuć coś pięć razy z rzędu, cóż, trzeba mieć pecha. Wtedy na Etihad trzeba będzie wzywać egzorcystę.
Fot. Newspix