Może nie krzyczą rozdzierani przez agonię, lecz z pewnością mają łzy wzruszenia w swoich oczach. Wczorajszego wieczora kibice Manchesteru City dowiedzieli się, że Sergio Aguero opuści ich klub w maju. Był ostatnim pozostawionym na pokładzie zawodnikiem ze słynnego mistrzostwa w 2012. Jest też niekwestionowaną legendą. Nie tylko klubu z The Etihad.
Jednym z największych zarzutów, które konserwatywne środowisko kibicowskie stawiało Manchesterowi City, było to, że są klubem sztucznym. Klubem, który w nowej erze nie ma żadnych legend, żadnych wychowanków. To bzdura. Drugą lukę wypełniają tacy goście jak Phil Foden, zaś pierwszą zawodnicy pokroju Vincenta Kompany’ego, Davida Silvy, czy Sergio Aguero właśnie.
Chociaż żaden z nich nie ma jeszcze pomnika przed stadionem The Citizens, to wydaje się być to jedynie kwestią czasu. W wypadku Aguero relatywnie krótkiego, bo ciężko znaleźć piłkarza, który zrobiłby dla nich więcej w erze Premier League. Wśród fanów prawdopodobnego mistrza Anglii trwają spory o to, który z rzeczonych trzech muszkieterów miał większy wkład w to, jakim klubem stał się Manchester City.
A nie ulega wątpliwości, że stał się klubem wielkim. Jednym z europejskich gigantów, którzy nie tylko pompują przesadzoną gotówkę w rynek transferowy, ale zasymilowali się z piłkarskim ekosystemem na tyle, że trudno wyobrazić go sobie bez ich egzystencji.
Aguero dołożył do tego nogę chyba w sposób najbardziej bezpośredni. Chociaż David Silva jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym, pomocnikiem Manchesteru City w całej historii, zaś Vincent Kompany obrońcą, to właśnie gol Aguero przeszedł do historii i jest jednym z pierwszych obrazków przychodzących na myśl, gdy mowa o Premier League.
AGUEROOOOOOOOOO, rozdzierające serce fanów Manchesteru United, gaszące światła na Stadium of Light, wciąż brzęczy w uszach każdemu, kto jest za pan brat z angielską ekstraklasą. Wpisało się w jej historię na zawsze. Jest tak samo ikoniczne jak przewrotka Rooneya, gol Bergkampa z Newcastle United, wciąganie linii Fowlera i kołnierzyk Cantony.
Żadną przesadą nie będzie stwierdzenie, że Sergio Aguero należy do Premier League. Nie jest jej szeregowym przedstawicielem, jest jej żywym pomnikiem. Pomnikiem, z którym teraz trzeba się rozstać. I dobrze.
Sceny z życia Sergio Aguero
Kiedy do Manchesteru trafiał zawodnik Atletico Madryt, nikt nie popadał w przesadną ekscytację. Było to dekadę temu, a w tym samym okienku The Citizens wzmocnili Samir Nasri i Gael Clichy (obaj Arsenal). Niewykluczone, że to na nich liczono wtedy bardziej, wszak byli sprawdzeni na poziomie Premier League, a Aguero przychodził ze wzgardzanej Hiszpanii.
I chociaż oni też zapisali się na kartach historii przyszłych mistrzów Anglii, to żaden nawet nie orbituje dookoła statusu Aguero. Spędzili tam łącznie 12 lat, czyli więcej niż Argentyńczyk. Porównania nie wytrzymuje jednak nie tylko dorobek bramkowy (co oczywiste), ale przede wszystkim wkład w zdobywane trofea i sympatia, jaką zdołali sobie zaskarbić w środowisku kibicowskim. Nasriego ludzie po prostu nie lubią, uważa się go wręcz za szkodliwego idiotę, biegającego z bronią. Clichy jest zaskakująco często pomijany, ginie gdzieś między Sagną a Kolarovem. A Aguero? Aguero to niemalże Bóg.
Jakże jednak miałoby być inaczej? W końcu już w swoim pierwszym meczu ten wątły napastnik dał podstawę ku temu, by sądzić, że może być niezwykły. Pół godziny gry przeciwko Swansea – dwa gole i jedna asysta. Udział w trzech bramkach, ale wrażenie robią przede wszystkim ludzie, którzy pomogli Argentyńczykowi w wykręceniu tego wyniku. Asysta od Yayi Toure, Micaha Richardsa, ostatnie podanie do Davida Silvy.
Do pełnej dramaturgii brakowało tylko, żeby Aguero ten mecz musiał The Citizens ratować. Na swoje nieszczęście chwilę przed jego wejściem na boisko piłkę do siatki wepchnął Edin Dzeko.
To jeden z ważniejszych meczów w karierze argentyńskiego snajpera. Nie jest oczywiście tak istotny, jak starcie z QPR, które dało Manchesterowi City pierwszy tytuł w historii Premier League, ale dobrze oddaje to, kim w przyszłości miał stać się ten gość z Ameryki Południowej.
Poza seryjnym zdobywaniem bramek, Aguero zajmował się przede wszystkim zgarnianiem trofeów i biciem rekordów. No bo przecież nie nauką angielskiego, gdyż w tym względzie wciąż ma on olbrzymie braki. To chyba najlepszy dowód (wyjątek?), że naprawdę nie trzeba płynnie mówić w języku obowiązującym w kraju, do którego się przybywa.
Jakość piłkarska w tym wypadku wystarczyła.
Łowca rekordów
Roberto Mancini powiedział: Aguero jest fotokopią Romario. To jest ten sam piłkarz.
A w jaki sposób najłatwiej opowiedzieć o Romario? Ano za pomocą zdobywanych bramek. W wypadku Argentyńczyka nie jest inaczej.
Manchester City 6:1 Newcastle United
Sezon 2015/16, Sergio Aguero zapisuje się w historii Premier League po raz kolejny. Tym razem dołączył do elitarnego grona pięciu piłkarzy, którzy w jednym meczu strzelili pięć goli. Jego ofiarą było ukochane pod tym względem (nikomu nie strzelał częściej) Newcastle United. Wcześniej ta sztuka udawała się Andy’emu Cole’owi, Alanowi Shearerowi, Jermainowi Defoe oraz Dimitarowi Berbatowowi. Niezłe towarzystwo.
Napoli 2:4 Manchester City
Dla niektórych to po prostu bardzo dobre spotkanie w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jednak dla całego Manchesteru City była to zupełnie nowa epoka. Sergio Aguero tym razem zdobył tylko jedną bramkę, ale też jedną z najważniejszych w karierze. Stał się bowiem najskuteczniejszym strzelcem The Citizens w historii, wyprzedzając tym samym Erica Brooka, który grał dla nich w latach 20. i 30. XX wieku. Anglik strzelił 178 goli, Argentyńczyk w tym momencie ma ich 257.
Aston Villa 1:6 Manchester City
Dwa rekordy w jednym meczu? Bardzo proszę. Skompletowanie hattricka przeciwko Aston Villi oznaczało, że Sergio Aguero przeskoczył w hierarchii najskuteczniejszych obcokrajowców samego Thierry’ego Henry’ego. Co więcej, wbił wówczas swój dwunasty tryplet w trakcie występów w Premier League, co pozwoliło mu wyprzedzić Alana Shearera.
W tym kontekście warto przytoczyć ciekawostkę Duncana Alexandra: Cristiano Ronaldo, Eric Cantona, Dennis Bergkamp, Daniel Sturridge, Jurgen Klinsmann, Gianluca Vialli, Louis Saha, Gareth Bale, Roberto Firmino, Samuel Eto’o, Stan Collymore i Olivier Giroud łącznie mają mniej hattricków w angielskiej ekstraklasie niż Argentyńczyk z Manchesteru City.
To oczywiście tylko trzy mecze, tylko kilka zdobytych bramek z całego tumultu, który na swoim koncie ma Aguero. Oddają one jednak w pełni to, jak ważnym zawodnikiem stał się Argentyńczyk dla Manchesteru City. Bezpośrednio na wagę mistrzostwa strzelił tylko jednego gola, lecz ogólnie przyczynił się do zdobycia 13 tytułów. Prawdopodobnie 14, a być może – kto wie – piętnastu.
Jak dobry jest Aguero w kontekście całej Europy?
Nie możemy wykluczyć, że Argentyńczykowi – jak i całemu Manchesterowi City – bardziej niż na kolejnym tytule Premier League zależy na Lidze Mistrzów. Ostatni z brakujących diamentów, europejskie trofeum. Nie sięgnął po niego ani David Silva, ani Vincent Kompany, ze starej gwardii szansę ma na to jedynie Sergio Aguero.
Byłaby to też szansa na odcięcie się od malkontenckich głosów, które deprecjonują snajpera Pepa Guardioli. Koronnym argumentem w dyskusji na temat poziomu Aguero jest bowiem to, że nie strzela w Europie. Oczywiście jest najskuteczniejszym zawodnikiem Manchesteru City w historii, ale to często ludziom po prostu nie wystarcza. W Lidze Mistrzów, a nawet w Lidze Europy, The Citizens nie szło, nie zdołali włożyć niczego do gablotki.
Nic więc dziwnego, że idealnym dopełnieniem kariery Argentyńczyka w Anglii byłoby nie kolejne trafienie w Premier League, nawet nie kolejny hattrick lub przeskoczenie Andy’ego Cole’a w klasyfikacji wszech czasów (brakuje mu siedmiu bramek), lecz gol w finale Ligi Mistrzów. Profil Aguero byłby wówczas uzupełniony, lecz warto zastanowić się, czy i teraz czegokolwiek mu brakuje.
Argentyńczyk jest jednym z ośmiu piłkarzy, którzy w minionej dekadzie strzelili przynajmniej 300 goli. Aguero ma ich na koncie 302. Więcej jedynie Neymar, Cavani, Suarez, Ibrahimović oraz półkosmici – Lewandowski, Messi i Cristiano Ronaldo. Chociaż dystans dzielący zawodnika Manchesteru City od czołowej trójki jest duży, to przewaga reszty stawki nie poraża aż tak bardzo.
A przecież bardzo łatwo wymienić nam ich wszystkich w gronie najlepszych napastników ostatnich lat. Z Aguero jest jednak jakaś dziwna trudność, co jest tylko podkreślone przez fakt, że zaledwie dwa razy został wybrany do jedenastki sezonu Premier League. Z czego to wynika? Trudno orzec, wszak – wbrew pozorom – 32-latek jest piłkarzem nie tylko efektywnym, ale i efektownym. Jasne – w jego repertuarze brakuje trafień w stylu Ibrahimovicia, ale w niczym nie ustępuje Cavaniemu czy Lewandowskiemu. Podobnie jak oni – nie odczuwa żadnej różnicy w strzelaniu lewą i prawą nogą, a także głową.
Pozostaje zatem zapytać was, czy postrzegacie Argentyńczyka jako jednego z, załóżmy, dziesięciu najlepszych napastników w tej dekadzie. Wcale nie jest to takie oczywiste, wszak ludzie regularnie dorzucają do tego zestawienia Romelu Lukaku czy Harry’ego Kane’a.
Najlepszy czas na rozstanie
Jednocześnie trudno sobie wyobrazić lepszy moment na rozstanie się z legendą. Nietrudno zauważyć, że Aguero coraz częściej imają się kontuzje oraz indolencja strzelecka. Gol przeciwko Southampton kończył nad wyraz długą przerwę w zdobywaniu bramek. Przerwę, której Aguero nie miał nigdy wcześniej.
Decyzja o odejściu nie jest oczywiście ratowaniem żywego pomnika przez zaśniedzeniem, wszak nie jest to w tym wypadku brane pod uwagę, ale chyba dogodnym wyborem na to, by zejść ze sceny niepokonanym. Dołoży do swojego dorobku kolejne mistrzostwo, być może uda się wywalczyć historyczny rezultat w Lidze Mistrzów. Opuści ten statek jako lider, osoba, którą bardzo trudno będzie zastąpić, przez co na pewno nikt nie stwierdzi, że Gabriel Jesus wygryzł go ze składu.
Manchester City będzie musiał iść na zakupy i będą to zakupy olbrzymie. Gdy sprowadzali Aguero z Atletico Madryt, bili swój rekord transferowy. Powtórka z historii jest jak najbardziej możliwa, wszak miliony wydane na Argentyńczyka spłaciły się co do ostatniego centa. W tej kwestii po prostu nie ma miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
Fot.Newspix