– W wątpiących wstąpiła nadzieja. Ale przede wszystkim narodził się zespół. W meczach ze Szkocją, Gruzją czy nawet towarzyskim ze Szwajcarią piłkarze pokazywali charakter, nie pękali. To wciąż nie jest produkt skończony, kadra nie gra pięknie, nie od wszystkich można oczekiwać regularności, ale spodziewam się, że już zawsze będą próbowali grać o zwycięstwo. Jestem pewny, że tej reprezentacji byle frajerski zespół nie pokona. To efekt meczu z Niemcami – mówi dziś na łamach Przeglądu Sportowego Michał Żewłakow. To jeden z niewielu materiałów w dzisiejszych gazetach, który nie dotyczy sobotnich czy niedzielnych meczów, rozkładanych dziś na czynniki pierwsze. Poczytajcie.
FAKT
Zaczynamy od Faktu, który proponuje nam dziś szybki przegląd weekendowych wydarzeń. Wojciech Szczęsny nie dokończył meczu z Manchesterem United, bo nabawił się kontuzji pleców.
Szczęsnego zastąpił trzeci bramkarz Kanonierów Damian Martinez, bo pierwszy z rezerwowych David Ospina także jest kontuzjowany. Tuż po meczu francuski szkoleniowiec na temat stanu zdrowia Polaka powiedział tylko jedno zdanie: Z Wojtkiem nie jest źle. Prawdopodobnie Szczęsny będzie gotowy do występu już w środę w spotkaniu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund. Wiele wskazuje więc na to, że lekarze nie pozwolili mu kontynuować gry na wszelki wypadek. W tym sezonie w Premier League został wprowadzony przepis, mówiący o tym, że w przypadku urazu głowy piłkarza o tym, czy może on pozostać na boisku, decyduje sztab medyczny. Co prawda Szczęsny w głowę nie został uderzony, ale mogło się okazać, że doznał urazu kręgosłupa, a wtedy ryzyko dla jego zdrowia byłoby podobne.
W ramkach:
– Jędrzejczyk szaleje w Rosji
– Messi pobił rekord
Robben jednak widzi Polaka.
A czy on w ogóle komuś podaje? Na szczęście pracujemy nad tym – mówił kilkanaście dni temu pół żartem, pół serio Robert Lewandowski o współpracy na boisku z Arjenem Robbenem. Pytaliśmy kapitana reprezentacji Polski o holenderskiego skrzydłowego po spotkaniu Bayernu z Borussią, w którym Robben kilka razy zignorował będącego na dobrej pozycji Lewandowskiego. Rozmowy najwyraźniej przyniosły skutek, bo w meczu z Hoffenheim nasz napastnik najpierw strzelił gola po dograniu Robbena, a potem Holender zdobył bramkę po podaniu Lewandowskiego. Obaj zaliczyli więc po trafieniu i asyście…
Na kolejnej stronie dostajemy natomiast trzy relacje z ekstraklasy. Sarki i Guerrier testują nerwy Smudy, trener Wisły mówi, że kiedyś z ich powodu wyląduje w wariatkowie. Piast tymczasem pisze historię.
– Co wy robicie?! Kolejorz, co wy robicie – skandowała kilkusetosobowa grupa fanów Lecha. W końcu pomogły jednak zmiany dokonane przez trenera Macieja Skorżę (42 l.). Zaraz po wejściu na boisko asystę zaliczył Muhamed Keita (24 l.), a do siatki trafił Kamiński. W emocjonującej końcówce kapitalnego gola strzelił jednak rezerwowy Tomasz Podgórski (29 l.) i z trzech punktów mogli się cieszyć gliwiczanie! – Ważniejsze od mojej bramki jest to, że wygraliśmy, tym bardziej, że to przecież dla Piasta pierwsza wygrana z Lechem w lidze. Przed wejściem na boisko trener mówił mi, żebym wspomagał w defensywie Adriana Klepczyńskiego, ale starał się też pokazywać w kontratakach. Przy mojej bramce należy też wyróżnić Konstantina Vassiljeva, który zagrał mi świetną piłkę – podkreślał „Podgór”.
W ostatniej z ramek Kapo, ty gapo! Zwięzłe sprawozdanie z meczu Korony, z naciskiem na to, że Francuz, który trafił wprawdzie do siatki, zmarnował jeszcze dwie inne dogodne sytuacje.
GAZETA WYBORCZA
Dziś na łamach GW poniedziałkowy Sport.pl Extra, więc i kilka tekstów o piłce. „Kobieto, nie podnoś głosu” – to najobszerniejszy materiał o Jacqui Oatley, pierwszej komentatorce piłkarskiej na Wyspach.
Kiedy przed kilku tygodniami przyciskała w pomeczowym wywiadzie telewizyjnym – merytorycznie, dociekliwie, nieustępliwie – Arsene’a Wengera, trener Arsenalu wpadał w rosnącą irytację, aż zawyrokował, że takie pytania może zadawać tylko ktoś, kto w ogóle nie oglądał meczu. Jednak oburzeni jego zachowaniem zwracali uwagę nie tyle na treść odpowiedzi, ile na ton i mowę ciała. Gary Lineker – niegdyś wybitny napastnik, dziś gospodarz flagowego futbolowego programu BBC “Match of the Day” – stwierdził, że trener reagował arogancko i protekcjonalnie na pytania znakomite i uczciwe. Publicyści bronili reporterki, twierdząc, że rozmowę prowadziła w najlepiej pojętym interesie kibiców Arsenalu. I dodawali, że Wenger nie ośmieliłby się zachowywać tak lekceważąco, gdyby rozmawiał z przedstawicielem tej samej płci, bo jest znany raczej z cierpliwego znoszenia dziennikarskich przesłuchań. Słowem, mniej lub bardziej otwarcie oskarżali go o seksizm. Byli też adwokaci Francuza, którzy dyskryminację zarzucali z kolei jego krytykom – niepotrzebnie podkreślającym, że reporterka jest kobietą, i w swoim zaślepieniu niezdolnym dostrzec zwykłej frustracji trenera po kiepskim meczu. Nie wiemy na pewno, czy na przebieg incydentu wpłynęła płeć dziennikarki. Wenger faktycznie był rozdrażniony, jego gubiący punkt za punktem Arsenal faworyzowany w meczu z Hull ledwie wymęczył remis, i to u siebie. W każdym razie Jacqui Oatley zdążyła przywyknąć, że w jej związku z futbolem płeć jest najważniejsza. Najbardziej rzuca się w oczy. Czy raczej – w uszy. To m.in. wysoki ton jej głosu był nie do zniesienia dla męskich widzów, gdy odważyła się na więcej niż podsuwanie mikrofonu.
Robert Lewandowski rozumiał się w sobotę z Arjenem Robbenem, jak przed laty w Juventusie Boniek z Platinim. Jak jeden strzelił po asyście drugiego, to od razu wiadomo było, że rychło musi dojść do uprzejmego rewanżu – pisze dziś w swoim felietonie Wojciech Kuczok.
Dla mnie, reprezentanta pokolenia kibiców niemiłosiernie wyposzczonych, jest to fakt, nad którym nie można przejść do porządku dziennego. Lata całe, przeglądając protokoły meczowe wielkich lig europejskich, o Polakach mogłem wyczytać głównie dwie informacje: „poza składem” albo „na ławce”. Jeśli nasz rodak od święta załapał się do składu, kończyło się to mniej więcej tak jak w przypadku Ádáma Szalaia, gwiazdy piłki węgierskiej, naszych bratanków, a do niedawna nawet braci w piłkarskiej niedoli: w meczu przeciw Bawarczykom Szalai wszedł pod koniec meczu i zdążył zmarnować stuprocentową okazję, a wkrótce potem dostać czerwoną kartkę za barbarzyński atak na Dantego (faul na Dantem to jak gwałt na Petrarce, doprawdy, trzeba być wyjątkowym Hunem, żeby się tak zachować). Teraz takie klopsy nie są już polską specjalnością, ba, tak się błyskawicznie rozochociliśmy, że gola i asystę skłonniśmy uznać za wyczyn pośledniej atrakcyjności. „Ach, co to ma być za nius, że » Lewy «znowu trafił i asystował, zawracanie głowy, wszak Bayern wygrał 4:0, gdyby Robert ustrzelił hat tricka, byłoby o czym gadać ”. Kto inny dopowie: „Wedle statystyk » Lewy «strzela zaledwie co piątą bramkę Bayernu, cóż to za wynik?”.
Dariusz Wołowski pisze o wspaniałym rekordzie bramkowym Messiego, ale ten tekst akurat pomijamy. W Poligonie tekst o Adamie Mandziarze i jego związkach z Wisłą Kraków. Mało odkrywczy.
Obyty w świecie, ze znajomościami w piłce i cechami, które posiadają najskuteczniejsi menedżerowie. Wiedział, co i komu powiedzieć, by mieć go po swojej stronie. Mandziara wcześniej czy później musiał trafić do najlepszego polskiego klubu XXI w. A stało się to w 2001 r. W czasach, gdy trenerzy tylko mówili, kogo chcą, a właściciel wykładał pieniądze na stół. Wtedy też Bogusław Cupiał sprzedawał takich zawodników jak Maciej Żurawski czy Kamil Kosowski, a prowizja za te transfery miała należeć się właśnie Mandziarze, który w swojej stajni miał m.in. reprezentantów Polski, z którymi przyjaźni się do dziś. Klub próbował umniejszać jego rolę w tych transakcjach, ale agent twardo obstawał przy swoim. W końcu zaległości względem Mandziary sięgnęły ponad 3 mln zł, ale przy Reymonta nikt nie kwapił się z zamknięciem sprawy. Co prawda menedżer twierdzi, że w 2003 r. Wisła zobowiązała się spłacić go w 22 ratach, ale na tych ustaleniach się skończyło. Sprawy rozbijały się o sądy, a kolejni prezesi Wisły albo o Mandziarze nie słyszeli, albo słyszeć nie chcieli. Żaden nie chciał bowiem spłacać zobowiązań wobec agenta, bo wówczas nie dopiąłby budżetu, więc sprawę obchodzono jak śmierdzące jajo. Żaden prezes najwyraźniej nie dostał też jasnej dyspozycji od Cupiała “spłacaj Mandziarę”, bo właściciel Wisły zdanie o menedżerze miał jasne i w 2005 r. przekazał je dziennikarzowi “Wyborczej”. – Redaktorze, niech pan się, broń Boże, nie odkłoni Mandziarze, bo jak mu pan odpowie na “dzień dobry”, to wystawi panu rachunek na 700 tys. euro – mówił Cupiał. Pieniędzy nie chciała wypłacić Wisła, więc sprawą zajęła się UEFA i zablokowała klubowi wypłatę 3 mln zł za udział w eliminacjach Ligi Mistrzów i Lidze Europy.
Na koniec: Koszulkowy wielki biznes.
Bayern Monachium ogłosił w piątek, że sprzedał w ubiegłym sezonie 1,3 miliona koszulek. To historyczny rekord Bawarczyków. Choć nie ma twardych danych z innych klubów, myślę, że mistrzowie Niemiec plasują się w ścisłej czołówce klubów piłkarskich – za Manchesterem United, Realem Madryt, Barceloną. Ta trójka w sprzedaży koszulek przewodzi od lat i nie wydarzyło się nic, co zachwiałoby tą hierarchią. Bayern na koszulkach zarobił ok. 20 mln euro. Prawdopodobnie, bo klub nie ujawnił tej sumy.
SPORT
Na okładce: Piast ograł Lecha. Po prostu.
Kolejne cuda Hiszpana Pereza Garcii.
Przed meczem wydawało się, że Piast to idealna, wymarzona drużyna dla Lecha na wyjazdowe przełamanie. Poznański klub do tej pory na obcym stadionie wygrał tylko raz, w ostatnim meczu za kadencja Mariusza Rumaka. Ostatnie pięć spotkań Lecha z Piastem z kolei kończyło się zawsze tak samo – wysokimi zwycięstwami “Kolejorza”. Bilans bramkowy przed niedzielnym meczem dla śląskiej drużyny był dramatyczny i wynosił 0:17! Niedzielny mecz zaczął się zgodnie z planem. Świetna akcja zakończyła się golem. Lovrencsics podał do Hämäläinena, ten trafił co prawda w poprzeczkę, ale skuteczną dobitką popisał się Pawłowski. Zdawało się, że goście kontrolują to co dzieje się na murawie. Lech nie dopuszczał Piasta pod swoje pole karne, wyprowadzając groźne kontry. Prawa strona “Kolejorza” była postrachem dla piłkarzy z Gliwic. Co z tego, skoro znów drużyna z Poznania pokazała, że ewidentnie nie potrafi dobijać przeciwników. Mimo kilku dogodnych sytuacji, nie udało się podwyższyć wyniku.
Co mówią trener i piłkarze?
– Muszę odetchnąć, bo był to dla mnie męczący mecz. W przerwie moi zawodnicy byli trochę zdołowani, ale przekonałem ich, że są zdolni do odwrócenia rezultatu i to nam się udało. Lech mocno naciskał, ale byliśmy skoncentrowani i to my strzeliliśmy decydującego gola. Cieszę się z bramki Tomka Podgórskiego, bo zasłużył na to mimo, że obecnie przegrywa rywalizację z Bartkiem Szeligą – powiedział po meczu Angel Perez Garcia. Wywołany do tablicy Podgórski też nie posiadał się z radości. Strzelił w końcu pierwszego gola od 380 dni. – Radość jest ogromna, bo do tej pory Lech za każdym razem sprawiał nam lanie. W końcu udało nam się jednak przełamać. Sam długo czekałem na gola, ale najważniejsze, że mamy 3 punkty i gonimy czołową ósemkę – stwierdził.
Dalej kolejne relacje ligowe:
– Szczecin wzięty przez bielszczan
– Wisła wreszcie bez szaleństw
– Debiut Brzęczka bez pełni szczęścia
Dzisiejsze wydanie wybitnie nieciekawe. Od biedy zacytujemy tylko kawałek o tym, że Górnik wraca do ustawienia z czwórką obrońców, mimo że przez całą rundę grał wyłącznie trzema.
Czy sztab szkoleniowy Górnika zdecyduje się zmienić ustawienie na stałe, od poniedziałkowego meczu z Cracovią począwszy? – Nie wiem, czy zagramy ponownie trójką, czy jednak czwórką z tyłu. Jednym podoba się gra w takim ustawieniu, innym nie. Dla mnie nie ma to znaczenia, byle by blok obronny jako całość prezentował się dobrze – podkreśla defensor Górnika Ołeksandr Szeweluchin. W ostatnim sparingu z czwartoligową Przyszłością Ciochowice (4:0) Górnik jedną połowę zagrał trójką, a drugą czwórką zawodników w defensywie. – Zestawienie obrony na mecz z Cracovią już mam, ale go nie zdradzę – zastrzega dyrektor sportowy Górnika Robert Warzycha. W meczu z Pasami zabrzanie będą mieli jeden cel. – Jedziemy tam wygrać, w ostatnich tegorocznych meczach chcielibyśmy zdobyć jak najwięcej punktów. Choć zdajemy sobie sprawę, że będzie trudno, bo Cracovia prezentuje się nieźle.
SUPER EXPRESS
W Superaku kilka stron o piłce, ale głównie są to bardzo krótkie sprawozdania z wydarzeń weekendowych. Wniebowzięty Messi. Argentyńczyk najlepszym strzelcem w historii ligi.
Messi to nadczłowiek – ponownie bawił się z rywalem, strzelił hat-trick i dokonał historycznego wyczynu. Argentyńczyk w końcu pobił rekord Telmo Zarry i stał się najlepszym strzelcem w historii La Liga. Na koncie ma już 253 bramki, a końca nie widać! Wyczyny małego geniusza prosto z murawy oglądał Grzegorz Krychowiak, który rozegrał pełne 90 minut i był jednym z lepszych zawodników w swoim zespole. Biegał za trzech, miał sporo odbiorów. Zabrakło za to dobrej gry do przodu.
Dalej:
– Nie ma mocnych na Milika
– Lewandowski rozgromił „Wieśniaków”
– Bolesna porażka Szczęsnego.
Smuda przez Guerriera i Sarkiego wyląduje w psychiatryku.
Pochodzący z Nigerii reprezentant Haiti pojawił się na boisku po przerwie, zmieniając kontuzjowanego Semira Stilicia (opuchlizna i krwiak na prawej stopie) i znów dał pokaz tragicznej nieskuteczności. Kiedy powinien strzelać – nieudolnie podawał, gdy mógł podać – fatalnie pudłował. – Sarki mógł dziś strzelić trzy gole, ale jego mózg jest taki, że czasem podejmuje złe decyzje – stwierdził w swoim stylu trener Franciszek Smuda, który przez całą drugą połowę strasznie “ochrzaniał” biegającego przy linii Sarkiego po jego kolejnych partactwach. – On i Guerrier czasami doprowadzają mnie do takiego stanu, że myślę, że niedługo wyląduję w Kobierzynie (szpital psychiatryczny w Krakowie, red.) – dodał szkoleniowiec Wisły. Pierwszą bramkę strzelił najlepszy na boisku Rafał Boguski, uderzając mocno i precyzyjnie – w samo okienko. Potem goście próbowali wyrównać, ale atakowali nieporadnie. Po pięciu meczach bez zwycięstwa Górnik Łęczna znalazł się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
Podbeskidzie nie ma gdzie trenować, bo woda podmyła im boisko.
– Cieszę się ze zwycięstwa, ale mamy inne problemy niż myślenie o pierwszej ósemce – powiedział trener Leszek Ojrzyński. – Nie mamy gdzie trenować, bo nasza główna płyta jest w fatalnym stanie. Już trzy razy po opadach deszczu musieliśmy zejść z boiska, bo było za grząsko. Przed meczem z Pogonią musiałem skrócić zajęcia. Można się pompować mentalnie, ale trzeba też mieć bazę do codziennej pracy. Jeśli jej stan się nie poprawi, będziemy co roku trząść się przed spadkiem – mówi Ojrzyński.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Skoki na okładce PS.
Ale wita nas Michał Żewłakow. Byle frajer już nie ogra Polski.
Rozegrał pan w reprezentacji Polski 102 mecze, najwięcej ze wszystkich piłkarzy. Wystąpił w dwóch mundialach i w mistrzostwach Europy. Ale Niemców nigdy nie pokonał.
– Dwa razy próbowałem, kończyło się porażkami. Przeżyłem jednak też fajne chwile w kadrze: powrót na mistrzostwa świata po 16 latach w 2002 roku albo historyczny, pierwszy awans na EURO w 2008. Dziękowałem wtedy rodzicom, że o mnie i brata Marcina, z którym graliśmy w reprezentacji, postarali się w dobrym momencie. Trafiliśmy na lepszy okres polskiej drużyny narodowej. Cieszyliśmy się z awansów i pojedynczych meczów. Dziś patrzę na kadrę z innej perspektywy. Październikowa wygrana z Niemcami w Warszawie rozpoczęła etap trwania zespołu Adama Nawałki. Z mistrzami świata spotkania o punkty nie wygrywa się przypadkowo. Przypadkiem, to z Niemcami można zagrać dobre spotkanie i przegrać 0:1 w ostatniej minucie. Im nie zdarzają się wpadki, są jak walec. Dlatego 2:0 to naprawdę wyczyn.
Co to znaczy etap trwania drużyny?
– Po wielu meczach i tygodniach pracy wreszcie przyszło ukojenie i nadzieja, że drużyna będzie grała w piłkę i nie przegrywała. Wcześniej ciągle czegoś brakowało, coś nie pasowało. Aż przyszedł mecz z Niemcami, w którym niczego nie musieliśmy, tylko mogliśmy, przed którym staliśmy pod murem i mało kto wierzył w jakikolwiek sukces. Te punkty dadzą drużynie świadomość i dojrzałość. Podobną historię przeżyłem w kadrze Jerzego Engela. W 2000 roku liczono nam minuty bez strzelonego gola i dni bez wygranej. Było wybrzydzanie na napastników i wyśmiewanie obrońców. Dziennikarze i kibice wyciągali wnioski tylko na podstawie meczów, nie widzieli, co się dzieje w środku, nie mieli pełnego obrazu tworzenia drużyny, która w końcu się przełamała. My na Ukrainie, a zespół Nawałki z mistrzami świata. W wątpiących wstąpiła nadzieja. Ale przede wszystkim narodził się zespół. W meczach ze Szkocją, Gruzją czy nawet towarzyskim ze Szwajcarią piłkarze pokazywali charakter, nie pękali. To wciąż nie jest produkt skończony, kadra nie gra pięknie, nie od wszystkich można oczekiwać regularności, ale spodziewam się, że już zawsze będą próbowali grać o zwycięstwo. Jestem pewny, że tej reprezentacji byle frajerski zespół nie pokona. To efekt meczu z Niemcami.
A potem znowu liga. Zmiana trenera nie odmieniła gry Lechii, która na potęgę marnowała sytuacje strzeleckie. Piast zmienił bieg dziejów i wreszcie przerwał fatalną serię meczów z Lechem. Zawisza z kolei wreszcie nie wrócił z niczym. Co zacytujemy? Może Bartłomieja Pawłowskiego…
Brzęczek powiedział, że zdążył z panem porozmawiać już kilka razy odkąd przyszedł do klubu.
– Tak, głównie na temat mojej gry defensywnej. Trener Brzęczek jest bardzo merytoryczną osobą. Ma kilka fajnych pomysłów. Na początku meczu widać było, że prezentujemy pewną jakość, która w ostatnich spotkaniach raczej nam uciekała. W drugiej połowie było słabo, ale obecność szkoleniowca dużo wniosła.
Na przykład?
– Trener szczególny naciski kładzie na grę taktyczną. I w ofensywie i defensywie. Mamy bardzo długie odprawy. Niektórzy mówią, że zbyt długie, ale myślę, że my tego potrzebujemy. Żeby każdy zrozumiał…
Jak zagraniczni zawodnicy zareagowali, że muszą uczyć się języka polskiego?
– Widziałem małe przerażenie w ich oczach. Wcześniej to zaniedbali, oprócz Antonio Colaka, u którego widziałem dużą chęć pracy. Inni zawodnicy nie do końca chcieli się zasymilować z szatnią. Utworzyła się grupka obcokrajowców. Teraz szatnia wyciągnęła do nich rękę. Nikt nam nie powiedział, że mamy ich uczyć polskiego, ale jak któryś będzie potrzebował pomocy, na pewno ją otrzyma. Tego właśnie potrzebowaliśmy – żeby oni dali też coś od siebie. Żeby było widać że im zależy.
Maciej Iwański mówi: Chciało nam się bardziej niż Pogoni.
Dzięki zwycięstwu w Szczecinie oddaliliście się trochę od dołu tabeli i złapaliście kontakt z kandydatami do grupy mistrzowskiej. Odetchnęliście z ulgą?
– Na początku sezony mieliśmy dobry kontakt z czołówką. Potem to wszystko zostało jednak zaprzepaszczone. Nie zdobywaliśmy tylu punktów, ile byśmy chcieli i zamiast trzymać się w górze tabeli, stopniowo przesuwaliśmy się w dół. Dlatego to spotkanie było bardzo ważne, żeby powrócić na właściwe tory. Po końcowym gwizdku na pewno odetchnęliśmy z ulgą.
Przed sezonem w Bielsku – Białej mówiło się o tym, że Podbeskidzie może powalczyć o puchary. Czy te szesnaście spotkań w jakiś sposób zweryfikowało Wasze plany?
– Nie można powiedzieć, że europejskie puchary były w tym sezonie naszym celem. Ambicja każe nam myśleć o jak najwyższych celach, ale jesteśmy racjonalistami. Przez ostatnie trzy sezony walczyliśmy o utrzymanie, więc z dnia na dzień nie staniemy się potentatami. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc chcielibyśmy w tym sezonie osiągnąć coś więcej.
Dalej:
– W Śląsku wróci zimą temat wzmocnienia linii ataku
– Zawisza pyta o Bartłomieja Babiarza
– Jakub Kosecki nie strzela fochów
Po meczu w Bełchatowie powiedział pan, że nikomu nie musi niczego udowadniać. A sobie?
– Codziennie udowadniam. Wstaję rano, chcę być lepszym człowiekiem. W tym dzisiejszym świecie dzieje się coraz więcej złego, coraz więcej negatywnych przykładów w życiu codziennym, ja chcę być inny. Nikomu nie muszę udowadniać, bo z takim podejściem łatwiej się gra i żyje. Jak chce się coś robić na siłę, za dużo na raz, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
A na boisku?
– Na boisku, tak. Przede wszystkim muszę zacząć grać regularnie. Nie będzie tak, że zdobyłem bramkę w meczu z GKS-em Bełchatów i zacznę wygadywać nie wiadomo co. Nie, nie, nie, kubeł zimnej wody z lodem na głowę i więcej pracy. Jest coraz lepiej, potrzebuję tylko więcej minut na boisku i zaufania.
Jaką dziś pozycję ma w Legii Jakub Kosecki?
– Lewa pompa albo prawa pompa, to moje aktualne pozycje. Poważnie mówiąc, to oczywiście, jestem niezadowolony i rozczarowany. Moja sytuacja nie jest taka, jak bym chciał. Nie obrażam się jednak, nie strzelam fochów, pracuję podwójnie, pozostaję tym samym człowiekiem: pewnym siebie i otwartym. To, że nie zadowalam się moją obecną pozycją? Chyba trudno się dziwić. Piłkarz musi być ambitny.
Oczywiście możecie poczytać również o kontuzji Szczęsnego, rekordzie Messiego czy Miliku, który trafia w każdym meczu, ale te tematy już nam się dziś przewijały i nie będziemy ponownie ich cytować.