Co w latach osiemdziesiątych było ultra-liberalną fanaberią zbzikowanych postępowców, dla publiki z lat dwudziestych XXI wieku jest już przynajmniej centryzmem, a być może nawet postawą stricte konserwatywną. Prymitywne konsole na kartridże z wczesnych lat dziewięćdziesiątych, dzisiaj budzą u 30-latków nostalgiczne wspomnienia – a przecież wtedy były na osiedlach bezprecedensowym powiewem świeżości.
Jean-Michel Aulas zaczynał w futbolu jako nowatorski wizjoner. Potem stał się obiektem nienawiści połowy Francji, jako wieloletni dominator i symbol stopniowego zamierania egalitaryzmu w świecie futbolu. Szefował grupie G-14, snuł wraz z innymi plany utworzenia Superligi, próbował ugruntować podziały na bogatą elitę i biedne zaplecze, sprowadzone do roli dostarczyciela towaru, ewentualnie montowni dla molochów.
Dziś? Dziś Jean-Michel Aulas to niemalże reprezentant uciśnionego ludu, walczącego z uciskającą Francję katarską okupacją.
– Biorąc pod uwagę, że mistrzostwa Kataru są dość specyficzne i bierze w nich udział tylko jedna drużyna, możemy chyba powiedzieć, że nasz mecz z Monaco będzie starciem o mistrzostwo Francji – przekonywał sześć lat temu Jean-Michel Aulas, pogodzony z porażką swojego ukochanego Lyonu. Paris Saint Germain było wtedy w topowej formie, wydawało się, że ten projekt właśnie dojeżdża do momentu, w którym pozostanie im już tylko obserwowanie ze szczytu całej krajowej konkurencji. PSG zakończyło ligę o 31 punktów wyżej niż drugi w tabeli Lyon. Według słów Aulasa, PSG obroniło tytuł mistrza Kataru. Lyon ponownie zaś stał się najlepszą francuską drużyną. Najlepszą prawdziwe francuską drużyną.
Spis treści
Kim jest Jean-Michel Aulas?
“Prawdziwy Asterix” – napisało o nim Today 24 i trudno właściwie z tym określeniem dyskutować. Jest jasne, czytelne, instynktowne, a przede wszystkim – z miejsca daje nam ogląd na to, w jakim miejscu znalazła się dziś liga francuska. W porównaniu do legendarnego bohatera samotnej wioski Galów, w pojedynkę stawiającej opór całemu Imperium Rzymskiemu, chodzi właśnie o siłę oraz samotność.
Jean-Michel Aulas urodził się w 1949 roku w L’Arbresle, we wschodniej części Francji. Inteligencki dom, rodzice pracowali w edukacji jako wykładowcy, przez salon przewijał się kwiat lokalnej młodzieży. Solidny początek z nadziejami na szybki awans społeczny, ale żaden spadek od wuja z Ameryki. Aulas nie odziedziczył fortuny, nie przejął rodzinnego biznesu, ani nie wygrał na loterii. To typowa historia o garażowym wynalazcy, który po prostu widział trochę wcześniej niż inni, a jednocześnie miał dość determinacji, by swoim punktem widzenia skutecznie zarażać. Aulas mianowicie już na początku lat osiemdziesiątych wszedł w dziedzinę oprogramowania informatycznego. Pierwsze biznesy tworzył jeszcze jako 19-letni chłystek, ale to właśnie założony w 1983 roku CEGID przyniósł mu fortunę. Obiecujący szczypiornista i student przyszłościowych kierunków dekadę później zamienił się w multimilionera, który mógł sobie pozwolić na spełnienie dowolnej zachcianki. Jedną z nich, w 1987 roku, stał się Olympique Lyon.
OLYMPIQUE LYON POKONA PSG? KURS: 3,35 W FUKSIARZU!
Jeśli wierzyć francuskim źródłom – zadecydował mimo wszystko przypadek. Połowa lat osiemdziesiątych we francuskim futbolu była epoką zmian, które zdefiniowały tamtejszy futbol na następne kilkadziesiąt lat. To właśnie wtedy Bernard Tapie, biznesmen, celebryta i osobowość telewizyjna, zaczął tworzyć potęgę Olympique Marsylia. To właśnie wtedy powstał Canal+, a niedługo później swoją kuratelą objął Paris Saint Germain.
Jak w tej konstelacji odnaleźć gwiazdę Aulasa?
Ponoć wciągnął go na nieboskłon właśnie Tapie, wówczas już brylujący nie tylko na telewizyjnych ekranach, ale i w piłkarskich lożach. Na jednym z bankietów Tapie miał się zastanawiać ze znajomymi, kto mógłby wyciągnąć Lyon z niebytu. Aulas stał obok.
Aparycja? Mógłby z marszu zagrać w dowolnym filmie Louisa de Funesa. Pochodzenie? Francuska inteligencja. Sposób dojścia do statusu obrzydliwie bogatego? Pomysł, praca, wstawanie wcześnie rano i tak dalej. Dlaczego to wszystko takie istotne? Ano dlatego, że Aulas pozostał na szczycie właściwie ostatnim przedstawicielem swojego gatunku, bogatych Francuzów, biznesmenów w tradycyjnym ujęciu. Aulasa i jego Lyon ze wszystkich stron otacza gotówka, zwożona do Ligue 1 kontenerami z Rosji, Kataru orz USA. – W Lille fundusz, w PSG pieniądze z Kataru, w Monako rosyjska fortuna, w dodatku w zupełnie innych realiach podatkowych niż nasze – wymieniał Aulas. – Byłoby naprawdę zabawnie, gdyby te potęgi pokonał zwykły francuski lokalny przedsiębiorca.
Teraz Aulasowi wyjątkowo łatwo wskoczyć w buty uciskanego, spychanego na margines, pokonanego w nie do końca uczciwych, nie do końca rynkowych warunkach. Przed niedzielnym starciem Lyonu z PSG, Olympique traci do lidera 22 punkty. Pogrążony w największym kryzysie od lat, na trzynastym miejscu w tabeli, z karnie odjętym jednym ligowym punktem, wyrzucony z Pucharu Francji po zamieszkach na jednym z meczów. Tylko czy naprawdę za wszystko można winić wyłącznie Paris Saint Germain, Katar oraz rozwiązania podatkowe w Monako?
Aulas i Olympique Lyon – od nędzy do pieniędzy
Obecne, trzynaste miejsce w tabeli, obrazuje skalę kryzysu dopiero po nałożeniu na wyniki Lyonu z ostatnich trzydziestu lat. Oczywiście, do końca sezonu jeszcze bardzo daleko, Lyon pewnie wkrótce się odbije, zresztą strata punktowa nawet i do wicelidera wynosi zaledwie 9 punktów, tu jeszcze nic nie jest przesądzone, oczywiście poza losami tytułu mistrzowskiego. Natomiast nie ma też sensu deprecjonować kolejnych porażek. Lyon w XXI wieku ani razu nie kończył ligi poniżej siódmego miejsca. Ostatni raz poza dziesiątką? Sezon 1995/96. Niżej, na czternastej lokacie, skończył rozgrywki w 1993 roku.
A przecież kryzys sportowy to tak naprawdę skutek całej gamy problemów, z którymi zmaga się Olympique, z którymi zmaga się Lyon, z którymi zmaga się Ligue 1, a może nawet szerzej – cała Francja jako państwo.
Zacznijmy jednak od samego klubu. Kiedy ostatnio było aż tak źle? Cóż… Przed Aulasem. Dla nas, pokolenia lat osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, wielki Olympique Lyon był właściwie oczywistością. To klub, który na prawie dekadę absolutnie zdominował jedną z pięciu najmocniejszych europejskich lig, a jego boje w Lidze Mistrzów też robiły wrażenie na kibicach przyzwyczajonych do dominacji hiszpańsko-angielsko-włosko-niemieckiej. Jednak gdyby ktoś wywróżył siedem tytułów mistrzowskich z rzędu kibicom z południa Francji w roku 1987?
Lyon był wówczas na dnie, pod każdym względem. Po spadku w 1983 roku, dopiero drugim w historii klubu, pogłębiały się problemy sportowe, organizacyjne i co najważniejsze – finansowe. Jak już wspomnieliśmy – jeśli zaczyna się o ciebie troszczyć prezydent największego rywala, człowiek jednoznacznie związany z Marsylią – musi być już naprawdę fatalnie. Wówczas (w sumie – chyba tak jak i dzisiaj) świat francuskiego biznesu mocno przenikał się ze światem polityki i szeroko rozumianej rozrywki. Najlepiej było to widać na przykładzie Tapiego, który łączył rolę telewizyjnego magnata i jednocześnie showmana z rolą twórcy sukcesów Marsylii, zresztą z zachowaniem wpływów politycznych. Ale i Aulas tak zaczynał – przekonali go ostatecznie ludzie reprezentujący wszystkie elity Lyonu, od polityki po kulturę. Aulas postanowił – przejmuję władzę w klubie, ale robię to od razu na sto procent.
Jedna z pierwszych decyzji – na koszulkach zagościł napis “Lyon – europejskie miasto”. Drugoligowiec miał aspiracje sięgające rozgrywek międzynarodowych, a ludzie, którzy znali Aulasa i przynajmniej domyślali się, jaki jest stan jego kont bankowych – od razu traktowali go poważnie. Choć jego pierwsze decyzje były niespecjalnie popularne – wyrzucił np. wieloletniego piłkarza, a później trenera klubu, Roberta Nouzareta, a kolejni dwaj szkoleniowcy pracowali bardzo krótko – szybko obronił się wynikami. Kluczowe było zresztą to, co “JMA” stosował też w biznesie. Rozsądne połączenie gry na sentymentach z nowoczesnością.
Kluczowym menedżerem w pierwszym okresie rządów Aulasa stał się Raymond Domenech. Późniejszy selekcjoner reprezentacji Francji do tej pory miał bardzo skromne CV – cztery sezony w niejakim Mulhouse i całkiem ładna karta zawodnicza. Pewnie ta ostatnia była zresztą decydująca – Domenech nastukał prawie 250 meczów w barwach Olympique, więc w naturalny sposób zadomowił się w Lyonie również jako trener. Współpracował z nim Bernard Lacombe, również były piłkarz, za Aulasa – dyrektor sportowy. Gdy dorzucimy do tego, że idolem trybun stał się Bruno Genesio, łącząc “stary” Lyon z tym nowym, już “aulasowskim” – widzimy klarownie, jaka wizja przyświecała rzutkiemu biznesmenowi.
Cała trójka urodzona w Lyonie, w Lyonie wychowana, debiutująca na dorosłych boiskach w barwach Olympique. Wówczas wsparta jeszcze nieograniczonym wsparciem finansowym Aulasa. Nie mogło skończyć się inaczej. Lyon już w pierwszym sezonie był krok od powrotu do Ligue 1 – przegrał dopiero w barażach, trwoniąc przewagę 2:1 z pierwszego meczu przeciw Caen. Ale sezon 1988/89? Tylko cztery porażki, zwycięstwo w swojej grupie, pewnie wygrany baraż z Mulhouse, czyli poprzednim klubem Domenecha. Furorę robił wyciągnięty z Belgii mistrz z Anderlechtem, Eugene Kabongo Ngoy, który strzelił 22 gole.
Czuć już było, że idzie nowa jakość.
Potwierdziły ją zresztą dwa pierwsze sezony po awansie. Jako beniaminek Lyon zajął ósme miejsce, do tego podwoił frekwencję w stosunku do czasów przed Aulasem. W drugim sezonie – pierwsza piątka. Awans do europejskich pucharów. Po trzech latach – od kompletnej nędzy, do Europy. Jeśli ktoś wyśmiewał pod nosem te europejskie aspiracje Lyonu w pierwszych dniach panowania Aulasa, dość szybko Olympique rozwiał wątpliwości.
Droga do bycia ulubieńcem trybun oczywiście nie skończyła się na szybkim awansie do Europy. Aulas imponował przed wszystkim bardzo cierpliwą budową swojego składu. W przeciwieństwie do Marsylii czy PSG – Aulas nie inwestował w gwiazdy na tu i teraz, zamiast tego skupiając się na fundamentach. Co prawda przypłacił to choćby walką o utrzymanie w sezonie, gdy debiutował w Europie, a odkręcał się po tym jeszcze i dwa sezony później, grając w środku ligi. Ale cierpliwość się opłaciła. W połowie lat dziewięćdziesiątych Lyon hulał już na wszystkich polach – wziął udział w rozebraniu Marsylii, ściągając do siebie Abediego Pelego czy Manuela Amorosa. Sportowo – zdobył pierwszy medal, w wicemistrzowskim sezonie 1994/95.
Ale przede wszystkim – zaczął już w pełni korzystać z owoców rozbudowanej przez Aulasa akademii.
Fabryka talentu
Z czasem zresztą to stanie się znak rozpoznawczy Lyonu. Olympique odnosił gigantyczne sukcesy, zdominował ligę francuską na siedem lat, ale to wszystko było możliwe również dzięki bardzo mocnym fundamentom. Gdy spojrzymy na listę najdroższych transferów do Lyonu i zestawimy z rubryczką “odejścia”, doskonale zobaczymy ogrom pracy Aulasa i jego ludzi.
W połowie lat dziewięćdziesiątych symbolem stał się Florian Maurice, młody piłkarz roku w 1995, wychowanek i jeden z najlepszych zawodników ligi. Wspomagał go zresztą Florent Laville, kolejny zdolny młodzian, który stał się stałym elementem składu na długie dziesięć lat – od początkowej bryndzy, aż do czasów budowania francuskiego hegemona lat 2001-2007. – Nasz zespół od zawsze mocno wierzył w swoich młodych zawodników, to jest część DNA klubu – mówił dosłownie każdy dyrektor sportowy w dosłownie każdym kraju. Ale Jean-Francois Vulliez, szef akademii Lyonu, był blisko prawdy. W końcu to właśnie Olympique wśród wychowanków miał takich kozaków jak wspomniany Domenech czy Lacombe, ale też Jean Djorkaeff (ojcieci Youriego) czy Fleury Di Nallo. Olympique wypuszczał w świat wielkie talenty już w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, pod Aulasem zaś po prostu zoptymalizował cały proces.
Weźmy głęboki oddech i po prostu sprawdźmy listę wychowanków, których talent eksplodował właśnie w Lyonie. Benzema. Fekir. Martial. Lacazette. Ben Arfa. Umtiti. Plea. Tolisso. Cherki. Govou. Gonalons. Wymieniać można by było dłużej, bo tak naprawdę Olympique rokrocznie dostarczał do Ligue 1 talentów na każdą kieszeń – część odchodziła do topowych lig za ogromne kwoty, inni zostawali tworzyć potęgę Lyonu, jeszcze kolejni zasilali rywali i po prostu nabijali dalej liczniki występów we francuskiej elicie. Według CIES były sezony, gdy Olympique ustępował jedynie Realowi Madryt w kwestii “produktywności” akademii mierzonej liczbą piłkarzy występujących w pięciu najmocniejszych ligach.
OLYMPIQUE LYON POKONA PSG? KURS: 3,35 W FUKSIARZU!
– Jestem w klubie od 30 lat, zawsze koncentrowaliśmy się na szkoleniu. To tradycja w Lyonie, a prezydent nigdy nie pozwoli, by to zepsuć – przekonywał dla Bleacher Raport Garrido, ale wtórowali mu też ludzie niezwiązani z klubem. – OL zawsze szuka po lokalnych mniejszych klubach i to nie są jedynie testy dla najlepszych zawodników. Inne kluby raczej nie przyjeżdżają obserwować pracy w mniejszych ośrodkach, Lyon faktycznie się tym interesuje – komentował Christophe Laval, dyrektor sportowy amatorskiego Menival FC. Trudno nie odnieść wrażenia, że pod tym kątem Aulas i jego ludzie wyprzedzili epokę.
Co ciekawe – to niejako perpetuum mobile. W końcu przy niektórych nazwiskach trudno już dzisiaj osądzić, czy bardziej przydatni byli jako piłkarze-wychowankowie, czy jednak już po zakończeniu kariery, pracując w strukturach akademii. Maurice był szefem skautów. Lacombe dyrektorem sportowym. Genesio i kilku innych wychowanków prowadziło klub jako trener, bądź stanowiło istotne wzmocnienie sztabu.
Spełnienie marzeń. Cały klub oparty na swoich ludziach, na wychowankach, na tym DNA, które w tym wypadku nie jest żadną lipą – bo widać je już po sprawdzeniu miejsca urodzenia i pierwszego klubu poszczególnych pracowników. Sęk w tym, że historia Lyonu nie kończy się na pierwszych wielomilionowych sprzedażach utalentowanych wychowanków. Nie, plan Aulasa nigdy nie zakładał uwięzienia samego siebie w pułapce romantyzmu.
Koniec epoki romantyzmu
O tym, że Aulas przy całym swoim mozolnie budowanym wizerunku nie zawaha się wcale przy zmianie strategii – świadczyła już końcówka lat dziewięćdziesiątych. Dwa duże wydarzenia, bezpośrednio ze sobą powiązane, w pełni pokazywały, że etap romantycznej budowy to tylko rozbieg przed “właściwym” prowadzeniem klubu.
Zaczęło się od sprzedaży akcji, które wprawdzie nieco ograniczały władzę absolutną Aulasa, ale za to dawały potężny zastrzyk gotówki, którą można było praktycznie w całości wykorzystać na transfery. Lyon zainwestował prawie 20 baniek w 28-letniego Sonny’ego Andersona. Jak olbrzymia była to kwota – niechaj świadczy fakt, że Anderson nadal jest w TOP 10 najdroższych nabytków Lyonu. Przypomnijmy – to był wówczas klub bez ani jednego mistrzostwa Francji, a czasy zdecydowanie różniły się od dzisiejszych, gdy nawet polskie kluby sprzedają zawodników za 8-cyfrowe kwoty. Rok później Luis Figo za 60 baniek był traktowany jako dowód na postępującą zgniliznę komercyjnego futbolu, a kupiony za 26 milionów Rio Ferdinand – że nawet za obrońców płaci się już kosmiczne kwoty.
Ten Anderson był znamienny – głównie dlatego, że przyniósł wynik, tu i teraz, bez oczekiwania, aż przejdzie przez wszystkie szczeble juniorskich drużyn. Anderson sieknął 45 goli w 61 meczach w dwóch pierwszych sezonach. Genialny Brazylijczyk dwukrotnie został królem strzelców, dorzucił też do tego Puchar Ligi Francuskiej, nie licząc Interoto – pierwszy puchar od 1973 roku. Aulas uzyskał potwierdzenie – fabryka talentu hula na pełnych obrotach, to prawda, ale jeśli chce się wygrywać – do Sidneya Govou, czyli świetnego snajpera wychowanego w szkółce, trzeba dorzucać Andersona – czyli geniusza wartego miliony dolarów.
Od tej pory Lyon wkracza na ścieżkę, której ostatnim przystankiem jest G-14. Człowiek, który uchodził za lidera budowy, który sam biega w kasku po całym szkielecie konstrukcji – zaczął powoli przechodzić na stronę garniturowych zakulisowych gier.
Poszło gładko. Kolejny sezon i kolejne 30 baniek, na Edmilsona, Foe oraz Mullera, no i oczywiście osobna okrągła sumka na kontrakt Juninho Pernambucano, późniejszej legendy całej Ligue 1. Pierwsze mistrzostwo zbiegło się z zakupami opiewającymi na równowartość 35 milionów euro. Potem zakupy były już właściwie tradycją – i były to zakupy momentami naprawdę spektakularne, bo przecież trafiały się takie strzały jak Fred z Cruzeiro.
Mistrzostwa wpadały hurtem, podobnie jak puchary, dominacja na krajowym podwórku nie była zagrożona ani przez moment – zwłaszcza, że z kryzysu bardzo mozolnie wygrzebywała się Marsylia. W dodatku Lyon zrobił to, co każdy hegemon – zaczął bezlitośnie wyciskać konkurencję. Ktokolwiek wyrastał ponad ligę w barwach Rennes, Nantes czy innego Reims – momentalnie lądował u Aulasa, który zresztą często sprzedawał tych samych zawodników do lepszych klubów spoza Francji, ale już z odpowiednią marżą dla Lyonu.
To jednak wciąż było za mało dla biznesmena, który od zawsze boksował się w tych najwyższych kategoriach wagowych. Aulas nie przestał marzyć o Europie, którą zaakcentował na koszulkach drugoligowego klubu w latach osiemdziesiątych. I do podbicia tej Europy dążył wyjątkowo konsekwentnie.
Aulas i Lyon – niespełniony sen
Obsesja? To może za duże słowo, ale jednak – większość swoich działań w pierwszej dekadzie XXI wieku Jean-Michel Aulas poświęcił próbie wprowadzenia Lyonu do ścisłego grona najlepszych w Europie. W teorii – każdy dominator dowolnej ligi działa w ten sposób, nie wyłączając z tego grona Legii Warszawa czy Dinama Zagrzeb, które po regularnych mistrzostwach na własnym podwórku zaczęły celować w równie regularną grę w europejskich pucharach, w obu przypadkach z kiepskim skutkiem.
Ale tutaj chodziło o coś więcej. Aulas oczywiście nadal dążył do tego, by czysto sportowo namieszać w Lidze Mistrzów. Zresztą – przez pewien czas wydawało się, że Lyon naprawdę miałby taką szansę, gdyby nie fakt, że co chwila trafiał na Real Madryt. Natomiast odsiewając żarty o tym, że oba kluby wyjątkowo często miały szczęście krzyżować miecze (10 razy w 6 lat!), Lyon faktycznie miał nieco pecha. W sezonie “przejściowym”, gdy były największe szanse dziabnąć europejskich mocarzy, odpadł w ćwierćfinale z późniejszym triumfatorem, FC Porto. Sezon później – znów ćwierćfinał, tym razem przegrany dopiero po rzutach karnych z PSV Eindhoven. Dalej Lyon przegrywał albo z tymi, którzy następnie wygrywali całe rozgrywki (Manchester United, Barcelona), albo chociaż z finalistami (Bayern, Milan).
Największym osiągnięciem pozostawał półfinał, przegrany 0:4 dwumeczu z Bayernem w sezonie 2009/10. Aulas jednak wówczas był już w samym środku gry dalekiej od boiska.
W 2002 roku, francuski biznesmen dopiął swego i wraz z trzema innymi klubami jako pierwszy i jedyny w historii zdołał przełamać sztywno zamknięte bramy G-14. Grupa czternastu najmocniejszych, która powstała kilka lat wstecz, by bronić interesów najpotężniejszych klubów Europy tylko raz w trakcie swojego istnienia pozwoliła sobie na rozszerzenie grona. Choć “G-14” nie zmieniła nazwy, to m.in. dzięki Aulasowi poszerzyła się do osiemnastu klubów. Założenia były proste – to my, osiemnaście najmocniejszych klubów kontynentu, zapewniamy rozrywkę na tym najwyższym, mistrzowskim poziomie. Więc i to my musimy czerpać z tego największe profity.
Aulas, który zaczynał jako przedstawiciel klubu z trzeciego szeregu, daleko za Marsylią czy PSG, teraz stawał się prominentnym przedstawicielem establishmentu zainteresowanego jak najmocniejszym zabetonowaniem Ligi Mistrzów, a być może w przyszłości – również zamiany jej w elitarne rozgrywki Superligi. Jak ujęli to dziennikarze Science Business – syn matematyków doskonale wiedział, że najważniejsze jest minimalizowanie ryzyka. A minimalizowaniem ryzyka, że francuski klub nagle przestanie grać w elicie, jest właśnie usztywnienie elity.
Czy to był moment największej porażki Aulasa? Na pewno to był moment, w którym musiał drastycznie zmodyfikować swoje plany, zwłaszcza, że zbiegły się w czasie porażki na obu frontach. Sportowo – wspomniane 0:4 z Bayernem, które udowodniło francuskiemu geniuszowi, że pewnych barier zwyczajnie nie zdoła pokonać. Organizacyjnie? Batalia z Michelem Platinim, ostatecznie przegrana przez G-14 i jej ostatniego prezydenta, Jeana-Michela Aulasa. Aulas próbował ratować projekt poszerzeniem elity o kolejne 16 klubów, ale wówczas Michel Platini zareagował – musicie po prostu się rozwiązać. Musicie zakończyć snucie strategii o odłączeniu całej tej niewygodnej narośli złożonej ze słabszych klubów, ze słabszych lig. Słynna reforma rozgrywek Platiniego otworzyła drzwi szerzej dla klubów takich jak polskie, czeskie czy węgierskie. Nie byłaby jednak możliwa, bez wcześniejszej pacyfikacji G-14. Aż do czasów wolty Pereza z Superligą – UEFA uporała się ze “spiskowcami”.
Co imponuje? Znów – Aulas. Który jak zawsze miał plan B, plan C i D.
Jean-Michel Aulas. Wolność, równość, braterstwo
Najkrócej rzecz ujmując – Aulas wrócił do pozytywistycznych korzeni. Stwierdził, że skoro nie da się boksować w ramach G-14, to czas wypracować sobie pewną stałą przewagę. Na przykład – w postaci własnego stadionu, i to takiego naprawdę własnego, bez jakichkolwiek udziałów lokalnego samorządu. Jeśli spojrzymy wyłącznie na tabele, wyniki, rozpiski transferowe – można ująć, że ostatnią dekadę Lyon rozpoczął dość średnio. Ale to było wynikiem długofalowej strategii, której najważniejszym punktem była przeprowadzka na 60-tysięcznik w całości należący do klubu.
Już wcześniej Aulas maksymalnie komercjalizował markę OL, często zresztą stając się obiektem zmasowanej krytyki. Sklepy, gastronomia, nawet biuro podróży, do tego iście pionierskie podejście do futbolu kobiecego, gdzie Lyon stał się niemalże monopolistą – w ostatniej dekadzie klub zaliczył siedem triumfów w Lidze Mistrzyń. To wszystko jednocześnie imponowało, zwłaszcza w środowisku biznesowym, ale i budziło kontrowersje. Szczególnie, że Aulas nie gryzł się w język, krytykował sędziów (nawet w obecnym sezonie dostał 5 meczów zawieszenia za swoje wypowiedzi), władze poszczególnych federacji, prezydentów innych klubów. Być może całość byłaby bardziej autentyczna, gdyby nie fakt, że Aulas w jednym czasie walczył z nierównościami w sporcie czy stawianiem rachunku ekonomicznego na pierwszym miejscu (gdy awanturował się o pozycję futbolu kobiecego, zdominowanego przez jego OL), oraz… próbował te nierówności utrwalić, czy wręcz prawnie zacementować (jako członek G-14 czy 7-krotny mistrz Francji).
Natomiast najważniejsze są przecież i tak wyniki, efekty, czyny, które idą za słowami. A tu bilans jest prosty – gdy niektóre angielskie czy włoskie kluby zaczynały myśleć o przeprowadzce na nowe, w pełni własne obiekty, Aulas już finiszował z budową.
Nie przewidział tylko jednej rzeczy. Że po okresie kapitalizmu, który wyniósł na szczyt ludzi takich jak on, przyjdą nowe czasy – gdy piłkarscy giganci będą korzystali z fortun bliskowschodnich mocarstw finansowych. Na starość ten, który pół życia szedł w awangardzie postępu, ten, który szefował G-14 i który na siedem lat zakończył rywalizację w Ligue 1, stał się bojownikiem o równość i braterstwo.
Kłody pod nogami
Choć trzeba wprost przyznać – Aulas miał prawo się wściec. Jego wszystkie projekty to długofalowe budowanie, często bardzo mozolna praca u podstaw, tak jak stało się to z budową nowego stadionu OL czy kreowaniem marki akademii Lyonu. Fortunę zdobywał krok po kroku, giganta budował cegiełka po cegiełce. Po czym w Paryżu zameldowali się katarscy szejkowie i zwyczajnie złupili Ligue 1.
– We Francji mamy pewien problem kulturowy, zwycięzcy nie są specjalnie popularni – komentował “stary” Aulas. Ten nowy?
– Jeśli Financial Fair Play nie spełnia swojej roli na poziomie europejskim, być może Francja powinna zareagować. Ten typ transferów, jak te do PSG, musi być uregulowany. Odkąd Platini opuścił UEFA, FFP straciło jednego z największych obrońców. Musimy weryfikować i kontrolować, skąd pochodząc finanse klubów. Gdy mierzymy się z inwestorami z Kataru, gdzie ogromne kwoty generuje produkcja paliw, nie możemy się temu przeciwstawić. To kompletnie nieproporcjonalne zyski. Klub nie może wygenerować zysków, które równoważyłyby te wydatki! – przemawiał Aulas po transferze Neymara za 222 miliony euro.
Science Business we wspomnianym reportażu z 2007 roku nazywało Aulasa ultra-liberalnym, zwłaszcza w kwestiach gospodarczych. Co oczywiście – jak się okazało parę lat później – nie wyklucza daleko posuniętego patriotyzmu gospodarczego. Jednocześnie przyznajmy – tak jak Aulasowi momentami chciałoby się wypalić w twarz transakcją zakupu Sonny’ego Andersona, swoistym Neymarem końcówki XX wieku w Ligue 1, tak i trudno nie przyznać mu racji.
Zwłaszcza, że akurat Lyon ma pełne prawo zżymać się na pecha. Gdy Francja w irracjonalny sposób zadecydowała o przedwczesnym zakończeniu rozgrywek z uwagi na COVID – Lyon zajmował pierwsze miejsce poza pucharami. Bolesne zwłaszcza z uwagi na ówczesną formę Lyonu, który doszedł do półfinału Ligi Mistrzów, po drodze eliminując Juventus czy Manchester City. Trudno nie odnieść wrażenia, że ilekroć szczegółowy, dopracowany w najmniejszych detalach plan zaczyna przynosić efekty, Lyon spotyka coś absolutnie niespotykanego. A to reforma Platiniego. A to nadejście ery katarskich pieniędzy. Wreszcie koronawirus.
Dziedzictwo Jean-Michela Aulasa
Jean-Michel Aulas raczej nie spełni już swojego snu o triumfie w Lidze Mistrzów, pozostanie mu zadowolić się trofeami w kobiecym futbolu. Będzie też diabelnie ciężko wygrać Ligue 1 – tutaj francuskiemu biznesmenowi pozostaje pocieszanie się mianem najlepszej francuskiej, czyli nie-katarskiej drużyny we Francji. Ale czy w ogóle możemy rozpatrywać to w kategorii porażek, niepowodzeń, fiaska pewnych zamiarów?
Aulasowi za moment stuknie 35 lat za kierownicą Olympique Lyon. W 2024 roku skończy 75 lat. Od dłuższego czasu tę drugą datę podawał jako “niezły moment” na emeryturę. Gdy spojrzymy na to, co Aulas zostawia… Trudno nie uznać go za najlepszego prezesa i właściciela klubu w historii francuskiej piłki. Doskonała akademia. Poukładane finanse. Infrastruktura, która pozwala na zarabianie – nie tylko podczas dnia meczowego, ale i codziennego korzystania z boisk oraz zaplecza. Hegemon kobiecej piłki. Wciąż bardzo groźny zespół męskiego futbolu – bo przecież mimo trzynastego miejsca, Lyon to obecnie silny skład, pełen zawodników, których można solidnie spieniężyć. Cherki. Paqueta. Guimaraes. Aouar. A przecież dopiero co sprzedano Corneta, Lucasa, Traore, Terriera i Andersena za łącznie ponad 70 baniek.
– Jesteśmy domem, który został zbudowany na bardzo mocnych filarach – ocenia Jean Francois Vulliez dla Bleacher’s Report. – Mamy świetne fundamenty, klub jest zdrowy, mamy prezydenta, który dalej inwestuje w szkolenie młodzieży. Mamy ogromne doświadczenie w skautingu, co pozwala nam znajdować wybitnych piłkarzy. I cały czas chcemy się rozwijać.
OLYMPIQUE LYON POKONA PSG? KURS: 3,35 W FUKSIARZU!
Trudno sobie to właściwie wyobrazić z polskiej perspektywy, ale naprawdę – stadion OL, zbudowany za sprawą OL, zarządzany przez OL i przynoszący zyski operatorowi stadionu, którym jest OL Group, był areną Euro 2016, gościł najważniejsze mecze europejskiej piłki z finałem Ligi Europy na czele, a w 2024 będzie gościł futbolistów z całego świata podczas paryskich Igrzysk Olimpijskich. To zresztą właściwie całe miasteczko, bo przecież do tego dochodzą hotele, boiska, nawet hala, na którą ma się przeprowadzić lyoński klub koszykarski – zarządzany przez kibica OL i legendę NBA, Tony’ego Parkera. Parkera, który skądinąd jest faworytem do przejęcia sterów w całej OL Group, gdy Aulas uda się na emeryturę.
– Tony ma wszystko, by zarządzać klubem na najwyższym poziomie – przyznawał Aulas dla L’Equipe. A Parker odwdzięczał się komplementami – to dla mnie wielki honor, że ktoś taki jak JMA w ogóle rozpatruje mnie w tym kontekście. Na razie jednak trudno wyobrazić sobie zmianę – nie teraz, gdy Aulas znów musi układać od nowa klocki po tym, jak pandemiczna przerwa dała mu podwójnie po kieszeni, zostawiając Lyon na okrągły sezon bez możliwości zarobkowania w europejskich pucharach. Jednego można być pewnym – Aulas już ma plan, jak się z tym zmierzyć, a jeśli nawet na ten moment Lyon jest dopiero trzynasty w tabeli – kwestią czasu pozostaje powrót jeśli nie na szczyt, to w jego bezpośrednie sąsiedztwo.
Bruno Genesio, który współpracował z Aulasem jako piłkarz i trener, mówił w OLTV: – Ten człowiek stał się instytucją. To więcej niż klub, to byt, kultura, pewien znak jakości. I ten znak jakości Aulasa widać na każdej ścianie w “miasteczku”, jakie zbudowano wokół stadionu. Stadionu, który dziś ugości Paris Saint Germain w starciu “największego francuskiego i największego katarskiego klubu”.
CZYTAJ TAKŻE:
- Podsumowanie 2021 roku w wykonaniu reprezentacji Polski
- Zrozumieć Paulo Sousę. Skąd wziął się fenomen Flamengo?
- Nagrody Weszło – Lewandowski najlepszy w 2021 roku
Fot. Newspix