Tym razem nie było niespodzianki. Uważany przez wielu za faworyta mistrzostw świata na dużej skoczni Stefan Kraft wywalczył tytuł. Zdobył go w identycznym stylu, jak Piotr Żyła na normalnym obiekcie – był liderem po pierwszej serii i to prowadzenie udało mu się utrzymać. Niestety, poza zawodnikiem z Wisły Biało-Czerwoni byli dziś dla rywali tłem. Żyła zajął czwarte miejsce. Do medalu zabrakło mu trzech punktów.
Najlepszy był Snopek
Czy Piotr Żyła pójdzie za ciosem i zmiażdży rywali także na dużej skoczni? A może tym razem w jego buty wejdzie Andrzej Stękała i sprawi medalową niespodziankę? Jeśli żaden z nich nie da rady, to przecież mamy w zespole mistrza Kamila Stocha i jego godnego ucznia Dawida Kubackiego.
Tak mogli kombinować przed piątkowym konkursem na dużej skoczni polscy kibice, dla których piątek, piąteczek, piątunio rozpoczął się tym razem wyjątkowo wcześnie – o godzinie 17. Ci, którzy szukali powodu, by na przykład wyrwać się na chwilę z domu od żony i dzieciaków, i umówić z kumplami na piwko, znaleźli idealny pretekst. Niestety, już pierwsza seria pokazała, że nie będzie to imprezowanie w szampańskich nastrojach. Podczas niej najlepsze, co spotkało polskiego kibica, to kojący głos sympatycznego Stanisława Snopka, kojarzącego się wielu głównie z nocnymi konkursami Pucharu Świata w Japonii. On trzymał naprawdę wysoki poziom, inaczej niż Biało-Czerwoni.
Owszem, nasi awansowali w komplecie do najlepszej trzydziestki, ale ciężko, żeby rozbestwionego sukcesami polskiego fana cieszyło 24. miejsce Stękały. Albo 22. Stocha. Kubacki i Żyła? OK, wypadli lepiej, ale ciągle wielkiego szału nie było. Dawid był ósmy, a nasz śmieszek piąty. Jego strata do pozycji medalowej – 3,3 pkt – pozwalała mieć jednak nadzieję, że w drugiej serii Piotrek przypuści, dosłownie, skok na podium. Liderem został złoty medalista z 2017 roku Stefan Kraft i ciężko tu mówić o sensacji – pod nieobecność zmagającego się z koronawirusem Halvora Egnera Graneruda to właśnie w Austriaku upatrywano głównego faworyta. No ale przecież przywykliśmy do tego, że Polacy ucierają takowym podczas mistrzostw świata nosa. Dwa lata temu zrobił to Kubacki, a w minioną sobotę Żyła.
Kraft utrzymał prowadzenie
No to co, wielka remontada w drugiej serii? Skok Stękały nastawił nas wobec takiej ewentualności sceptycznie, był równie miałki, jak próba numer 1 – dalszy zaledwie o metr. Chwilę później w ten śnieżny dzień na belce pojawił się mistrz Kamil. 129,5 m było znaczną poprawą w stosunku do tego, co pokazał kilkadziesiąt minut wcześnie, ale ciągle ciężko było mówić o spektakularnym, natchnionym wyczynie.
Kolejni skoczkowie zlali nam się w sumie w jedno, oczywiście poza Marcusem Eisenbichlerem. Obrońca tytułu na grząskiej, mało sympatycznej nawierzchni nie zdołał utrzymać równowagi, co spuentował zapewne przeciągłym Scheiße! wypowiedzianym pod nosem. Generalnie to chłop ewidentnie chciał się wkurzyć bardziej, ale przed atakiem szału powstrzymała go obecność telewizyjnych kamer. Szanujemy tę zdolność zachowania klasy w świetle reflektorów.
Kiedy wreszcie na skoczni pojawił się Kubacki, nam ciężko było zachować godność człowieka. Obgryzaliśmy paznokcie, wykrzykiwaliśmy niecenzuralne słowa otuchy, no generalnie robiliśmy siarę na całego licząc, że tymi neandertalskimi zachowaniami nakręcimy Dawida. Cóż, nie wyszło, delikatnie mówiąc. Kubacki jako jedyny z Polaków za drugim razem skoczył gorzej niż za pierwszym, wpływ na to miały zapewne też niekorzystne warunki atmosferyczne.
W tym momencie zostaliśmy więc tylko z Żyłą. Znowu.
W minioną sobotę po pierwszej serii Piotrek bronił pierwszego miejsca i mieliśmy wrażenie, że tuż przed skokiem numer 2 uśmiechał się pod nosem jakby chciał pokazać światu, że jest mocny. Dziś tego zabrakło, ale mimo to nasz skoczek nie pękł na robocie – 137 m to był zdecydowanie fajny rezultat. Po tej próbie Żyła był drugi (za Karlem Geigerem), na czterech zawodników przed końcem. Piotrek zacisnął pięść i krzyczał coś uśmiechnięty, licząc zapewne, że medal będzie w jego zasięgu.
Przez chwilę wierzyliśmy, że faktycznie uda się go zdobyć. Kolejni skoczkowie, a więc Yukiya Sato i Daniel Huber nawet nie zbliżyli się do mieszkańca Wisły. Niestety, Robert Johansson i Stefan Kraft wytrzymali presję. W efekcie Piotrek zajął najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce. Szkoda, ale szukajmy pozytywów – już jutro Żyła i pozostali Polacy mogą spróbować odbić sobie ten nieudany piątek spektakularnym występem w drużynówce.
Fot. Newspix.pl