Czy można złapać wytchnienie i odpuścić sobie dzisiejsze mecze Ligi Mistrzów? Jasne, że można, ale nie warto. Już wczoraj było całkiem nieźle – starcie Atletico Madryt z Chelsea było co prawda średnio emocjonujące, ale strzelaninę Lazio z Bayernem oglądało się przednio. A wiecie co? Dzisiaj będzie jeszcze lepiej. Wszystkie grające dzisiaj drużyny mają coś do udowodnienia.
Przemóc kryptonit
Jeśli spojrzymy na ostatnie mecze Manchesteru City, możemy złapać się za głowę. I to nie na jakieś marne pięć lub dziesięć spotkań, tylko – jasna cholera – osiemnaście. Tyle bowiem trwa już zwycięska seria podopiecznych Pepa Guardioli. Gdyby klub z Anglii był maszyną do zbierania ziemniaków, w pół godziny zebrałby jakieś dwie tony i to ze średnio urodzajnych terenów.
Wiele mówi już sam bilans bramkowym w tym okresie – 47:6.
Tak, tak, nie dość, że mają grubo ponad 2,5 gola strzelonego na mecz, to jeszcze sami tylko sześć razy pozwolili rywalom przedrzeć się przez ich obronę. Żadnemu więcej niż raz. Prowadzi nas to do prostych obliczeń – w ostatnich 18 meczach, bramkarze Manchesteru City zachowali czyste konto w 67% przypadków. Wariactwo.
Najlepsza jedenastka w historii Ligi Mistrzów
The Citizens nie był w stanie zatrzymać żaden zespół na angielskich boiskach. Wygrywali z ekipami z Premier League, Championship i League Two. Każdy koniec końców dostawał po głowie. Tyczy się to tak samo Cheltenham Town i Swansea City, jak i Liverpoolu z Arsenalem, w których pokładano największe nadzieje. Jednak nawet Kanonierzy nie byli w stanie im sprostać. “Jednak” nie jest użyte tutaj przypadkowo – to właśnie klub z Londynu zatrzymywał zwycięski pochód Bayernu Monachium, gdy za jego sterami siedział Pep Guardiola. W minioną niedzielę Arsenal nie przedstawił żadnych argumentów, podobnie jak wcześniej Liverpool.
Skoro zatem Manchester City wygląda na bezkonkurencyjnego w Anglii, postanowił skupić się na swoim nemezis. Na swoim kryptonicie. Na Lidze Mistrzów. W niedzielnym starciu gracze lidera Premier League wyraźnie się oszczędzali, nie forsowali nóg, by wygrać to spotkanie. Nic dziwnego – chcą w końcu pokazać, że są mocni także na europejskim rynku, a nie ma co ukrywać, że mają z tym problemy.
Z jednej strony od sezonu 2016/17 zawsze awansowali do ćwierćfinału. Z drugiej zaś, żeby przypomnieć sobie ich potyczkę w półfinale, trzeba cofnąć się hen do 2016 roku, gdzie odpadli z Realem Madryt. Nie ma co ukrywać – słabiutko jak na takiego molocha.
W tej kampanii musi nadejść zmiana, a dzisiejsze starcie z Borussią Monchengladbach jest traktowane na Wyspach jako rozgrzewka.
Wyczyścić głowę
Patrząc na ostatnią formę Niemców – nic dziwnego. Pal licho, że zabraknie Marcusa Thurama. Głównym problemem gospodarzy jest ich ogólna forma. Od bardzo przekonującego, atrakcyjnego zwycięstwa nad Borussią Dortmund, Źrebaki nie były w stanie wygrać choćby raz w Bundeslidze. Dwa remisy i dwie porażki. Wynik fatalny, tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę rangę rywala – Union Berlin, FC Koeln, Wolfsburg i Mainz. No gdzie Koeln, a gdzie Manchester City?
Jakby tego było mało, Borussia jest rozbita wewnętrznie. Marco Rose poinformował, że zostanie nowym trenerem Borussii Dortmund – tej samej, którą jego klub tak boleśnie sprał (4:2) i tej samej, przed którą niedawno byli w ligowej tabeli. Teraz jednak wszystko się spieprzyło – od decyzji Rose Die Fohlen nie tylko nie potrafią wrócić z meczu z tarczą. Oni po prostu grają beznadziejnie, nieprzekonująco i źle. Nie pozostało tym momencie nic z ekipy, która nie tak dawno swoim pressingiem otwierała bramy większości klubów w Niemczech.
Ekipa z Monchengladbach miała serię ośmiu meczów bez porażki we wszystkich rozgrywkach. Potrafiła pokonać w tym czasie Bayern, wspomniane BVB, rozbić Elversberg 5:0. A teraz? Teraz wygląda na kogoś, kto boi się petard. Przy najmniejszym wystrzale rywala chowa się w kąt i liczy na to, że jakoś uda się przetrwać do ostatniego gwizdka.
Jeśli nie obudzi ich hymn Ligi Mistrzów, jeśli za jego pomocą nie wyczyszczą głowy, to wątpliwe, by cokolwiek innego mogło. Tym bardziej, że paradoksalnie mają idealnego rywala – klub, który na dźwięk The Champiooooons traci grunt pod nogami. Remis na (nie)swoim terenie będzie naprawdę dobrym wynikiem.
KURSY NA MECZ BORUSSIA – MANCHESTER W TOTALBET: BORUSSIA 9.60 – REMIS 5.80 – MANCHESTER 1.35
Dosięgnąć marzeń
W innej sytuacji znajduje się drugi z maluczkich, który dzisiejszego wieczora przyjmie giganta światowego futbolu. Atalanta z Realem Madryt ma wiele do udowodnienia i pokazania. Ostanie starcie z Napoli było rozgrzewką, sygnałem puszczonym w świat. Wbrew obiegowej opinii i przeciętnemu startowi rozgrywek, ekipa dowodzona przez Gasperiniego jeszcze się nie wypaliła i ma ochotę na powtórkę z poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Co najmniej.
Rok temu też mało kto na nich stawiał. A oni nie dość, że zdołali wyjść z trudnej grupy, to jeszcze rozprawili się z Valencią. Sprawa była załatwiona właściwie po pierwszym meczu, gdzie Włosi wygrali 4:1. Później tylko postawili kropkę nad “i”. Najważniejsze było zatem ćwierćfinałowe starcie z PSG. Atalanta przegrała i koniec końców – z racji zmienionej formuły – odpadła, ale pozostawiła po sobie co najmniej dobre wrażenie.
Wrażenie zupełnie inne od tego, które kiełkowało w Atalancie przez lata, gdy klub rozpaczliwie bronił się przed spadkiem z Serie A lub balansował na granicy przeciętniactwa. Ten gość zmienił wszystko. To pod jego wodzą La Dea doczekała się miana jednego z najciekawiej grających klubów w Europie.
Bieżący sezon ma pokazać, że ostatnia przygoda w Lidze Mistrzów to nie jest przypadkowy wynik, efekt koronawirusa i zmęczenia w wielu klubach. Atalanta chce być w końcu zaliczana do europejskiej czołówki i wyeliminowanie Realu Madryt niewątpliwie otworzy przed nimi taką drogę. Tym bardziej, że dla całego Bergamo będzie to coś więcej, niż zwykłe spotkanie.
To hołd dla wszystkich ofiar pandemii, która we Włoszech i Hiszpanii zebrała straszne żniwo. Przekonuje o tym sam Burmistrz prowincjonalnego miasteczka z Półwyspu Apenińskiego: Mecz z Realem jest dla naszego miasta świętem szczególnym. Podczas pandemii chorowało tutaj 30 tysięcy osób, każdy stracił kogoś bliskiego. Dzisiejszy wieczór jest hołdem dla wszystkich, którzy przeżywają tragedię pandemii w Madrycie i Bergamo.
Nie da się zatem ukryć, że zwycięstwo nad Królewskimi będzie stanowiło spełnienie marzeń tysięcy mieszkańców. Sport ma wielką siłę i jego oddziaływanie pomaga przezwyciężyć trudne momenty. Atalanta spróbuje sięgnąć gwiazd i wcale nie jest skazana na porażkę – nieboskłon będzie osadzony wyjątkowo nisko.
Wypadł ci Van Dijk? Dobry żart, panie Jurgen
Zinedine Zidane przyjedzie do Włoch w składzie nie tyle osłabionym, co zdziesiątkowanym. Zabraknie dziewięciu piłkarzy, w tym takich kluczowych jak Karim Benzema i Sergio Ramos. Wybierać, który z nich jest dla Realu Madryt ważniejszy, to jak wybierać, które dziecko kocha się bardziej. W końcu jeden był pewniakiem w naszej jedenastce wszech czasów Ligi Mistrzów, zaś drugi dryfował bardzo blisko.
Francuza Toni Kroos postawił wyżej niż Mbappe i Haalanda, Hiszpan zaś sprawia, że Raphael Varane potrafi grać w piłkę. Bez niego Francuz jest osamotniony, nie umie dźwignąć roli lidera defensywy, co może skończyć się katastrofą, jaką było odpadnięcie z Manchesterem City w 1/16 ubiegłej edycji Ligi Mistrzów. Ewentualna eliminacja przez Atalantę byłaby jeszcze większym policzkiem prosto w twarz.
Nie da się jej jednak wykluczyć – koniec końców Zidane będzie dysponował kadrą, która łącznie (!) zdobyła w tym sezonie 23 bramki. Perspektywa zatrważająca, nie ma co się z tym specjalnie kryć. Poza Ramosem i Benzemą, starcie opuści bowiem Rodrygo, Cravajal, Hazard, Marcelo, Miliato, Odriozola i Valverde. Okej, może nie są oni absolutnie kluczowi, lecz zapewniają komfort pracy. Dzisiaj tego komfortu zabraknie.
Defensywa Królewskich zostanie wystawiona na ciężką próbę, znacznie cięższą niż ta, której poddał ją Real Valladolid. Atalanta w ostatnim meczu z Napoli zapakowała podopiecznym Gennaro Gattuso cztery gole. W ostatnich pięciu meczach zdobyła ich 11, z czego trzy były autorstwa Luisa Muriela – gościa, który w Lidze Mistrzów strzela częściej niż Robert Lewandowski. Napastnik Atalanty średnio co 53 minuty, Polak co 68.
Jeśli mimo takich dysproporcji kadrowych, łatwo grzejącego się Gasperiniego (znowu obejrzał czerwoną kartkę) i rozpędzonej Atalanty, uda się Realowi Madryt wyjść z dzisiejszego starcia z obronną ręką, naprawdę trzeba będzie rozważyć, czy Francuz nie podpisał umowy z diabłem.
Póki co jednak pozostaje mu jedynie śmianie się z problemów kadrowych Jurgena Kloppa. W Liverpoolu co prawda płonie stodoła, ale w Madrycie w ostatnim czasie ogniem zajęła się cała wieś.
KURSY NA ATALANTA – REAL W EWINNER: ATALANTA 2.36 – REMIS 3.51 – REAL 3.00
Fot.Newspix