Raków Częstochowa był rewelacją rundy jesiennej w Ekstraklasie. Podopieczni Marka Papszuna mają na swoim koncie 28 punktów i po przerwie zimowej przystępują do ligowych zmagań z pozycji wicelidera, z zaledwie jednym oczkiem straty do Legii Warszawa. Teoretyczne częstochowianie wciąż mają zatem wielkie szanse nawet na mistrzowski tytuł, a już z pewnością na miejsce na podium. Ale najnowsza historia naszej ligi uczy, że zespołom, które niespodziewanie – czy wręcz sensacyjnie – dołączają do walki o najwyższą stawkę trudno jest utrzymać równą formę na dystansie całego sezonu. Krótko mówiąc – jeżeli jesień była cudowna, wiosna zazwyczaj okazuje się być głęboko rozczarowująca.
Przypominamy kilka historii z ostatnich lat. Nie brakowało bowiem w Ekstraklasie ekip, którym wydawało się po rundzie jesiennej, że złapały pana Boga za nogi, tymczasem wiosna przynosiła im (głównie) szereg gorzkich rozczarowań.
sezon 2010/11
mistrzowski sen Jagiellonii
screen: 90minut.pl
Sezon 2009/10 był dla Jagiellonii Białystok bardzo trudny.
Drużyna przystąpiła do rozgrywek z dziesięcioma ujemnymi punktami. No nie jest to wielki bodziec do rywalizacji, jeśli z góry jesteś skazany na to, by bić się o utrzymanie. Ale Michał Probierz umiejętnie zmotywował swoich podopiecznych. Jaga suchą stopą przeszła przez naznaczone karą rozgrywki, a w rundzie jesiennej kolejnego sezonu zachwyciła. Po piętnastu kolejkach białostoczanie plasowali się na pierwszym miejscu w lidze. Jasne, z niewielką przewagą nad peletonem, no ale mieli wówczas pełne prawo, by celować wysoko. Nawet w mistrzowski tytuł, pierwszy w dziejach klubu. Tym bardziej że ekipa Probierza już udowodniła, że trofea zdobywać potrafi – w 2010 roku zatriumfowała przecież w Pucharze Polski.
ZAGŁĘBIE LUBIN WYGRA Z WISŁĄ PŁOCK? KURS: 2,17 W TOTOLOTKU!
Starcie z Arisem Saloniki w trzeciej rundzie eliminacji do Ligi Europy nie okazało się wcale dla Jagiellonii sławetnym “pocałunkiem śmierci”. Wręcz przeciwnie – klub jesienią 2010 roku był wyraźnie napędzony sukcesami. Jaga traciła mało goli – udało się jej zachować aż siedem czystych kont na półmetku sezonu. Nic dziwnego, że Grzegorz Sandomierski pojawiał się wówczas na zgrupowaniach reprezentacji Polski, a Rafał Gikiewicz musiał się zadowolić rolą zmiennika. Formą imponowali jednak również ofensywni piłkarze – Kamil Grosicki, Tomasz Kupisz i naturalnie Tomasz Frankowski.
Jak wspominał niejednokrotnie Piotr Wołosik, dziennikarz “Przeglądu Sportowego”, w tamtym czasie białostoccy kibice nie zadawali sobie pytania: “idziesz dzisiaj na mecz?”, tylko: “idziesz dzisiaj na koncert?”.
Jagiellonia Białystok 4:2 Cracovia (14. kolejka sezonu 2009/10)
Wiosną Jagiellonia zupełnie się jednak posypała. Odpadła w ćwierćfinale Pucharu Polski z Lechią Gdańsk, a w lidze po prostu przestała punktować. Z piętnastu meczów rozegranych po przerwie zimowej, białostoczanie zwyciężyli zaledwie pięć. Polegli nawet 0:3 w konfrontacji z Cracovią, którą – jak widać na powyższym filmiku – jesienią potrafili w pięknym stylu pokonać. Największą wpadką była jednak porażka 2:3 z Polonią Bytom, która w tamtym sezonie zajęła ostatnie miejsce w lidze i z kretesem spadła z Ekstraklasy.
Czy wiosna wyglądałaby w wykonaniu Jagi inaczej, gdyby w styczniu 2011 roku wspomniany Grosicki – niewątpliwie największa gwiazda i motor napędowy podlaskiej drużyny – nie podpisał kontraktu z tureckim Sivassporem?
Wydaje się, że tak. Zwłaszcza, że “Grosik” wcale nie spieszył się do transferu. Miał wielką chrapkę, by wywalczyć mistrzowski tytuł, a Sivasspor nie był przecież aż tak kuszącym kierunkiem transferowym, by porzucać dlań marzenia. No ale klub postawił na zarobek. Odpowiadał o tym Tomasz Frankowski w książce: “Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek”: – To był trudny moment. Zostaliśmy mistrzami jesieni, ale “Grosik” wywinął kilka numerów. gdzieś tam ruszył w miasto. Restauracja, kasyno. A Probierz chciał w stu procentach podporządkować drużynę, bo wiedział, że zmierzamy w dobrym kierunku. Mimo że luz pomeczowy był niezbędny, wiedział, że musi ukrócić wybryki Kamila.
Grosicki odszedł. Jagiellonia zaś spadła poza podium.
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 4. miejsce w lidze, osiem punktów straty do mistrza
sezon 2012/13
Nawałka w grze o tytuł
Konia z rzędem temu, kto spodziewał się jesienią 2012 roku, że już niebawem ten nerwus z ławki trenerskiej Górnika Zabrze zostanie selekcjonerem reprezentacji Polski i na dodatek osiągnie z nią bardzo dobre wyniki. Aż tak wysoko Adama Nawałki jeszcze wówczas nie oceniano. Choć jego akcje na trenerskiej giełdzie akurat w tamtym okresie mocno wzrosły, ponieważ zabrzanie jesienią spisywali się naprawdę solidnie. Przez całą rundę przegrali zaledwie jedno spotkanie i wydawało się, że jeżeli uda im się podtrzymać regularność, to mogą się nawet włączyć do gry o najwyższe cele.
Jeśli nawet nie o mistrzostwo, to przynajmniej o prawo do gry w eliminacjach do Ligi Europy.
Podstawą sukcesu było zatrzymanie w Górniku najważniejszych zawodników z poprzednich rozgrywek. Nawałka dysponował zatem całkiem solidnym składem pełnym ligowych wyjadaczy. W Zabrzu występowali w sezonie 2012/13 tacy gracze jak Aleksander Kwiek, Seweryn Gancarczyk czy Mariusz Przybylski. Gwiazdą drużyny był Prejuce Nakoulma. Do tego rozwijający się w szybkim tempie Krzysztof Mączyński, Paweł Olkowski, Łukasz Skorupski, no i naturalnie młodziutki Arkadiusz Milik, po którego już w grudniu 2012 roku sięgnął Bayer Leverkusen.
Górnik Zabrze 4:1 Śląsk Wrocław (6. kolejka Ekstraklasy 2012/13)
– Jak trener Nawałka wchodził do szatni, to wszyscy stawali na baczność. Było dwadzieścia osób, to zaraz robiło się dwanaście, bo każdy się gdzieś chował. Autorytet. Zawodnicy go szanowali. Wszystkie drobnostki potrzebne dla drużyny załatwiał on. Tak, żebyśmy my mieli jak najlepsze warunki, jak najlepsze przygotowania do sezonu. On o to wszystko walczył – opowiadał Adam Danch.
Nawałka wprowadził w Górniku mnóstwo z pozoru dziwacznych obyczajów, które potem stały się wręcz jego znakiem rozpoznawczym. Pisaliśmy na Weszło: “Oczywiście były rozruchy na stacjach benzynowych, podobnie jak i w Katowicach obowiązkowo w diecie musiała zawierać się pietruszka, regułą były pomiary treningów nadajnikami GPS, obowiązkowo raz w tygodniu piłkarze spędzali w klubie ponad dziesięć godzin. Zabrzanie wyróżniali się też w szkiełku kamery. Jako jedyni w lidze po gwizdku na przerwę… zbiegali sprintem do szatni. Tam czekały na zawodników miski z lodowatą wodą, które miały wspomóc błyskawiczną regenerację organizmu. Nawałka wymagał od piłkarzy tego, czego wymagał od siebie jako zawodnik – dieta dopięta na ostatni guzik, perfekcyjne przygotowanie fizyczne, permanentna gotowość psychologiczna”.
Wszystko to brzmi bardzo ciekawie, no ale summa summarum Górnik sezon 2012/13 skończył na piątym miejscu w lidze. Tylko niezłym, biorąc pod uwagę, że w klubie całkiem sporo się wówczas płaciło piłkarzom. Wiosną podopieczni Nawałki przegrali właściwie wszystkie mecze z ligową czołówką, w tym 0:4 z Polonią Warszawa u siebie. Na koniec wyprzedził ich nawet lokalny rywal, Piast Gliwice.
konferencja prasowa po meczu Górnik Zabrze 0:4 Polonia Warszawa (26. kolejka Ekstraklasy 2012/13)
– Nawałka ma dwie osobowości. Pierwsza to kulturalny facet, który w mediach gada ogólniki, bo boi się być złapanym za słówka. Druga to totalny dyktator, który najpierw zjebie przy kamerach Małkowskiego, a potem będzie chodził za nim i nalegał, żeby w gazetach mówić, że wszystko jest już wyjaśnione. Robi dobre pierwsze wrażenie, ale im dłużej z nim się współpracuje, tym częściej wychodzi jego niekonsekwencja – opowiadał nam przed laty jeden z byłych zawodników Górnika. Dość celnie, trzeba przyznać.
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 5. miejsce w lidze, 24 punkty straty do mistrza
sezon 2013/14
Franz dokazuje jak za najlepszych lat
W kolejnym sezonie ligowym Górnik Zabrze ponownie kapitalnie zaczął, ale – jak mawia klasyk, co z tego, że zaczął, skoro raz jeszcze nie zdołał utrzymać się w topie tabeli wiosną. Summa summarum zabrzanie uplasowali się na szóstej pozycji. Na nich nie będziemy się jednak znowu skupiać. Teraz chcemy odnotować świetną rundę jesienną Wisły Kraków, gdzie swoją trenerską karierę po fiasku na Euro 2012 i nieudanej przygodzie w Niemczech próbował naprowadzić na właściwe tory nie kto inny, tylko Franciszek Smuda. I w sumie nie poszło mu źle. Ba, pierwsza część sezonu 2013/14 mogła sugerować, że Wisła Kraków pod wodzą Franza włączy się ponownie do gry o najwyższe cele.
“Biała Gwiazda” pierwsze porażki doznała dopiero w dwunastym meczu ligowym. Pod okiem Smudy drugą albo trzecią młodość przeżywali Arkadiusz Głowacki, Paweł Brożek czy Łukasz Garguła. Element szaleństwa zapewniali Emmanuel Sarki i Wilde-Donald Guerrier, na talenciaka wyglądał Paweł Stolarski, a i Michał Chrapek notował co najmniej solidne liczby. Nieźle się tę Wisłę oglądało.
Były wyniki, ale był i styl. Przekładało się to niekiedy na wpadki po strzelaninach (2:3 z Górnikiem, 2:5 z Jagiellonią), ale częściej zapewniało efektowne zwycięstwa. Wisła jesienią 2013 roku pokonała 3:0 kolejno Piasta, Lechię, Widzew i Śląsk.
Wisła Kraków 3:0 Widzew Łódź (14. kolejka Ekstraklasy 2013/14)
Zawodnicy “Białej Gwiazdy” po rundzie jesiennej tonowali jednak nastroje. Przykładem Łukasz Garguła: – Mam nadzieję, że święta upłyną spokojnie i w zdrowiu, każdy oczyści umysł, a później zimą będziemy chcieli solidnie się przygotować, żeby na wiosnę powalczyć o coś więcej. Cele się nie zmieniają, jest nim pierwsza ósemka. (…) Pewne jest to, że w tej lidze jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Wiele rzeczy musi się jednak złożyć, drużyna musi podejść odpowiednio do meczu. Musimy grać bezbłędnie, agresywnie, tak jak zakładamy. Na wyjazdach tak nie jest, jesteśmy tam zupełnie inną drużyną i w tym elemencie musimy to poprawić. U siebie jesteśmy mocni, ale trzeba wygrywać na wyjazdach.
Wiosnę Wisła zaczęła od wyjazdowego zwycięstwa nad Piastem Gliwice. Potem wygrała u siebie w derbach z Cracovią. Atmosfera robiła się naprawdę entuzjastyczna. Na tym jednak powody do optymizmu się zakończyły. Do końca sezonu wiślacy odnieśli już tylko dwa zwycięstwa. Choć do zespołu dołączył zimą Semir Stilić, który szybko zasygnalizował niezłą formę i zaliczył bardzo udaną końcówkę rundy.
Ostatecznie “Biała Gwiazda” uplasowała się na piątym miejscu.
– Myślę, że każdy przed sezonem wziąłby to piąte miejsce, ale później przyszła ta fenomenalna jesień, po której wydawało się, że możemy powalczyć o coś więcej… – mówił refleksyjnie Michał Miśkiewicz. Wtórował mu Dariusz Dudka: – Nikogo nie cieszy piąte miejsce. Może cieszy tylko kasę klubu, bo wiadomo że za nie jest trochę więcej pieniędzy, niż za szóste miejsce. Tego samego zdania był Paweł Brożek: – Uważam, że stać nas było na trzecie miejsce. Legia i Lech były w tym sezonie poza naszym zasięgiem, ale reszta zespołów już nie i w niektórych meczach zawiedliśmy
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 5. miejsce, 18 punktów straty do mistrza (po podziale)
sezon 2015/16
polskie prawie-Leicester
O ile Wisła Kraków i Górnik Zabrze szwendały się w ligowej czołówce, ale realnie mogły celować raczej tylko w najniższy stopień podium, tak Piast Gliwice po rundzie jesiennej sezonu 2015/16 naprawdę wyglądał na zespół, który może dokończyć ekstraklasowe zmagania na pozycji lidera.
Oczywiście w czasach podziału punktów po sezonie zasadniczym nie wypadało niczego przedwcześnie przesądzać, lecz gliwiczanie grali wtedy świetnie. Jakub Szmatuła mówił na naszych łamach po zakończeniu rundy jesiennej: – W piątej kolejce wskoczyliśmy na fotel lidera, nie oddaliśmy go do dziś. Aż chciałoby się zakrzyknąć: chwilo, trwaj! Jesteśmy świadomi swoich umiejętności, wierzymy w sukces. Mam nadzieję, że ta sytuacja utrzyma się jak najdłużej. (…) Trener Radoslav Latal mocno tonuje nastroje, czuwa nad tym. Wiemy, które zajmujemy miejsce, ale przed nami ważna zima. Pierwsze mecze po nowym roku pokażą, o co będziemy grać. Pewnie, w prasie można przeczytać, że Piast walczy o mistrzostwo, ale my się nie podpalamy. Najpierw chcemy zapewnić sobie miejsce w pierwszej ósemce, już prawie to mamy.
– Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a każdy uczestnik ligi chciałby zagrać o tytuł – dodał bramkarz.
Piast Gliwice 2:1 Legia Warszawa (5. kolejka Ekstraklasy 2015/16)
Wspomniany Latal nie dał się poznać jako przesadnie serdeczny człowiek. Był też wyjątkowo upierdliwy w kontaktach z działaczami. Ale efekty jego pracy widać było gołym okiem. Po prostu robił robotę. Zdarzało mu się mocno przesadzać, lecz zasadniczo tępił po prostu bylejakość. – Postawiono na dyscyplinę – uważa Tomasz Mokwa. – Paradoks w piłce jest często taki, że jeśli wszystko jest super, super treningi, super atmosfera, super relacje z trenerem, to często nie ma wyników. Spotkałem się w swoim życiu z takimi przypadkami i tak samo słyszałem to od chłopaków. Trener nie jest od tego, żeby wszyscy go lubili. Ma do czynienia z prawie trzydziestoma zawodnikami i nie sposób zadowolić każdego. On ma z tego sklecić zespół, który zagra ponad stan. I Latalowi to się udało. Dobrzy ludzie z ambicją. Rośliśmy z tygodnia na tydzień.
Daniel Ciechański w rozmowie z Leszkiem Milewskim ostrzej recenzował Latala: – To nie on zdobył wicemistrzostwo, tylko drużyna zdobyła wicemistrzostwo. O wielu rzeczach się nie mówiło i pewnie się nie powie. Nie miał ludzkiego podejścia do zespołu. Wygrywasz kilka meczów, wchodzisz do szatni – klepie cię po plecach, jest zajebiście. Przegrywasz jeden mecz, chłop nie wchodzi do szatni, tylko wysyła asystenta, który pisze na tablicy, że trening za dwa dni, koniec gadki. To jak to jest? Wygrany mecz to i wygrany Latal, jak przegrana to jesteśmy sami, nasza wina? Co taka szatnia ma czuć? Ludzie o tym nie wiedzą i zachwycają się – ooo, Latal.
Piast Gliwice 3:2 Górnik Zabrze (3. kolejka Ekstraklasy 2015/16)
W drużynie Piasta świetnie sobie w tamtym sezonie radzili tacy gracze jak wspomniany Szmatuła, a także Radosław Murawski, Patrik Mraz, Gerard Badia, Kamil Vacek, Josip Barisic, Martin Nespor czy Marcin Pietrowski. Nie była to zatem ekipa poskładana z dawnych czy późniejszych wielkich gwiazd ligi. Ot, dobrze zgrana paczka rzetelnych ligowców. Kto wie, czy nie zgarnęliby oni jednak finalnie tytułu, gdyby nie napinka Legii Warszawa w związku ze stuleciem klubu. “Wojskowi” w ostatniej chwili pozbyli się Henninga Berga i zatrudnili Stanisława Czerczesowa, a charyzmatyczny rosyjski szkoleniowiec podźwignął drużynę z marazmu i poprowadził ją do mistrzostwa Polski. W grupie mistrzowskiej Legia w bezpośredniej konfrontacji zmiażdżyła Piasta. Zademonstrowała swoją siłę na tle ambitnych, lecz mimo wszystko znacznie słabszych kadrowo oponentów.
RAKÓW ZWYCIĘŻY Z POGONIĄ? KURS: 1,98 W TOTOLOTKU!
Pojawiły się porównania między Piastem Gliwice a Leicester City, które sensacyjnie wygrało mistrzostwo Anglii w 2016 roku. Historia “polskiego Leicester” happy-endu doczekała się dopiero w sequelu. – Za trenera Latala, podobnie jak było w przypadku Leicester, dość szybko wypracowaliśmy sobie przewagę punktową, która w pewnym momencie sezonu była dość duża – dowodzi Marcin Pietrowski. – W mistrzowskim sezonie wyglądało to inaczej. Prawie do końca nikt nie traktował nas jako kandydata do tytułu. Być może z tego powodu było nam łatwiej.
– W Gliwicach jest rodzinny klimat, który przekłada się na zespół – sądzi Ciechański. – Kibice, działacze, pracownicy… My po treningu chodziliśmy razem na obiady, nie było nigdy grupek, trzymaliśmy się razem. Mecz Ligi Mistrzów? Pół drużyny oglądało wspólnie.
Jak się ostatecznie okazało, na rodzinnym klimacie można w Ekstraklasie ugrać nawet więcej niż srebrne medale.
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 2. miejsce, 3 punkty straty do mistrza (po podziale)
sezon 2017/18
beniaminek-rozrabiaka
Górnik Zabrze w 2017 roku wjechał do Ekstraklasy razem z drzwiami. I futryną. I w ogóle z całą ścianą.
Po dziewiętnastu kolejkach beniaminkowie z Zabrze prowadzili w ligowej stawce. Ostatecznie przezimowali na drugiej lokacie, za plecami Legii, ale i tak było się czym zachwycać. W zespole Marcina Brosza niesamowitą regularność strzelecką osiągnął Igor Angulo i to on skupiał na sobie najwięcej uwagi, lecz obok Baska kapitalnie prezentowali się także inni gracze: Rafał Kurzawa, Damian Kądzior, Szymon Żurkowski, Tomasz Loska, Mateusz Wieteska. Wielu chłopaków będących dopiero na dorobku, którzy udanym sezonem 2017/18 z lepszym i gorszym skutkiem, ale rozpędzili swoje kariery. Klasę pokazywali również obcokrajowcy, poza wspomnianym Angulo na przykład Dani Suarez
– Trener mocno pilnuje, byśmy się tym nie zachłysnęli, bo za chwilę ci, którzy nas chwalą, będą mówić, że jesteśmy tylko kolejnym beniaminkiem, który dobrze zaczął – opowiadał Kądzior. – Dlatego codziennie na treningach pracujemy. A tu każdy trening jest po coś. Chyba to jest klucz. Nie ma klepania czy dziadka. byle coś robić. Wszystko ma swój cel, mecz jest tego zwieńczeniem. Dlatego odprawy trenera Brosza nie trwają 40 minut jak u innych. Trwają po dwie minuty, bo trener mówi, że wszystko zrobiliśmy w tygodniu. Jeśli zaczynamy grać coś innego, to przestaje wychodzić. Kolejna sprawa – wszyscy są w stu procentach poświęceni. Dlatego tu pasuję. No i jeszcze inna rzecz. Chłopaki są mocno związani z klubem. Na przykład bracia Wolsztyńscy. W drodze na mecz puszczą to disco polo, ale też piosenki o Górniku. Dla nich to było marzenie, żeby tu grać. Ostatnio w Lidze+ Extra dyrektor Żewłakow powiedział, że w Legii jest może dwóch takich zawodników. Tu jest ich pełno.
Górnik Zabrze 3:1 Legia Warszawa (1. kolejka Ekstraklasy 2017/18)
– Górnik jest dziś bardzo dobrym klubem do rozwoju kariery i to nie tylko młodych piłkarzy, co pokazują Szymon Matuszek czy Igor Angulo. Jeśli chcesz iść do przodu i solidnie pracować, w Górniku masz taką możliwość – szczycił się trener Brosz.
Choć i trenerowi się obrywało: – Bardzo dużo uwagi zwraca na taktykę, ustawienie linii defensywnej, podejścia do kolejnego meczu. Jeśli chodzi o relacje z ludźmi, to jest problem. Po porażkach trener potrafi zachować się okej, ale często też po chamsku i brakuje mu „czutki”. Poza tym, ma problem z mocnymi charakterami. Można to zauważyć po piłkarzach, którzy z Górnika wylatywali. Danch, Loska, Kasprzik, Plizga i inni. Jak ktoś miał coś do powiedzenia, to trener po prostu ich kasował. On chce być numerem jeden w szatni i trzeba mu się podporządkować.
Dwa ostatnie mecze pierwszej części sezonu niespecjalnie się jednak zabrzanom udały.
Górnik przegrał w grudniu 0:1 z Arką w Gdyni, a potem został wręcz zmasakrowany przed własną publicznością przez Cracovię. Podopieczni Brosza oberwali aż 0:4. Po przerwie zimowej nie udało się znaleźć przełamania tej nie najlepszej passy. Ekipa z Górnego Śląska zaczęła wręcz notorycznie tracić punkty. Angulo, jesienią ładujący hat-tricka za hat-trickiem, zagubił swoją zabójczą skuteczność. Efekt był taki, że po trzydziestu kolejkach Górnik osunął się na piąte miejsce w tabeli. Ostatecznie zajął czwartą pozycję po kontrowersjach w ostatniej kolejce, gdy sędziowie skrzywdzili Wisłę Płock. Wciąż był to świetny wynik jak na beniaminka. Ale pewien maleńki niedosyt pozostał, bo jesień zwiastowała jeszcze lepszy rezultat.
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 4. miejsce, 10 punktów straty do mistrza
sezon 2018/19
żelazna (?) defensywa Stokowca
Lechia Gdańsk mistrzowskie ambicje zdradzała przez wiele sezonów, ale niewiele brakowało, a w 2018 roku biało-zieloni pożegnaliby się z najwyższym poziomem rozgrywek. Pomogła dopiero akcja ratunkowa Piotra Stokowca, który najpierw utrzymał gdańszczan w Ekstraklasie, nie bez perturbacji zresztą, a potem… zdobył z nimi mistrzostwo jesieni w sezonie 2018/19. Legia z zespołu rozklekotanego i notującego kompromitujące wręcz wpadki przepoczwarzyła się w ekipę stanowiącą synonim solidności i regularności. Nie było może w grze podopiecznych Stokowca zbyt wiele polotu, ale z drugiej strony – widać było wyraźnie, na jak solidnych fundamentach został skonstruowany zespół.
Szkoleniowiec biało-zielonych podjął kilka kontrowersyjnych decyzji personalnych przy układaniu Lechii na swoją modłę, lecz nikt – poza odpalonymi piłkarzami rzecz jasna – nie mógł mieć mu ich za złe. Również mentalnie drużyna z Trójmiasta zanotowała błyskawiczny progres.
– Bako, Smolarow, psycholog, trener przygotowania motorycznego. To ludzie, którzy pracują razem kilka lat, znają się doskonale. Nierzadko wraz z trenerem podejmują trudne decyzje. Przypadek Marco Paixao czy Sławomira Peszki. Jest taka niepisana zasada: lepiej pozbyć się problemu rok za wcześnie niż dzień za późno. Nierzadko zdarza się, że jak przeciągniesz daną sprawę, to później będziesz tego żałował. Ważną rolę odgrywa doświadczenie, bo wiadomo – Piotrek w niejednym klubie był, swoje widział. Zdaje sobie sprawę, że nie ma miejsca na indywidualności, drużyna jest na pierwszym miejscu i to ona indywidualności wykreuje. Taka jest jego droga – oceniał Leszek Ojrzyński.
Lechia Gdańsk 4:0 Górnik Zabrze (20. kolejka Ekstraklasy 2018/19)
Wiosną Lechia aż tak skuteczna już nie była, ale wciąż w sezonie zasadniczym praktycznie nie przegrywała meczów.
LECHIA WYGRA Z JAGIELLONIĄ? KURS: 2,05 W TOTOLOTKU!
Po trzydziestu kolejkach plasowała się na pierwszym miejscu w tabeli. Dramat gdańszczan rozpoczął się dopiero w grupie mistrzowskiej. Lechia przegrała aż cztery z siedmiu spotkań, tylko dwa zwyciężyła. I oczywiście gdańscy kibice mogli się przede wszystkim zżymać na kontrowersyjną decyzję Daniela Stefańskiego ze starcia biało-zielonych z Legią Warszawa, ale prawda jest taka, że podopieczni Stokowca po prostu totalnie spuchli. Mieli za wąską kadrę, by powalczyć o podwójną koronę, więc przyszło im się zadowolić triumfem w Pucharze Polski.
JAK SIĘ SKOŃCZYŁO?
- 3. miejsce, 5 punktów straty do mistrza
***
Jak skończy Raków Częstochowa w 2021 roku? Wydaje się, że powtórzenie drogi Piasta albo Lechii – czyli uplasowanie się po prostu na podium, niekoniecznie na jego najwyższym stopniu, powinno być uznawane za sukces. Ostatecznie mówimy o zespole, który dopiero co nauczył się Ekstraklasy i można zakładać, że wciąż będzie się w kolejnych latach rozwijał. Z drugiej jednak strony… Właściwie wszystkie najmocniejsze ekipy z ostatnich lat mają mniejsze bądź większe problemy. Aż żal nie skorzystać z takiej szansy, by zagrać na nosie ligowym potentatom.
fot. FotoPyk