Atmosfera w Bielsku gęstnieje z dnia na dzień. Pozycja coraz mocniej krytykowanego Krzysztofa Brede znowu słabnie, więc piątkowy mecz z Piastem ma olbrzymie znaczenie – i dla drużyny, i dla jej szkoleniowca. W tym kontekście powrót Kamila Bilińskiego jest dla “Górali” wiadomością podwójnie dobrą, bo bez tego zawodnika nie za bardzo jest kim straszyć z przodu.
Biliński z powodu pozytywnego wyniku na obecność koronawirusa opuścił trzy ostatnie ligowe mecze i pucharowe starcie z Zagłębiem Lubin. Ekstraklasowe spotkanie z “Miedziowymi” bielszczanie zdołali wygrać dzięki fatalnemu błędowi Dominika Hładuna, ale w PP już przegrali, obie bramki zdobywając z rzutów karnych. Z kolei w lidze nadeszły porażki 0:2 ze Śląskiem po dobrej, acz nieskutecznej grze oraz bolesne 0:4 w Poznaniu.
Brak 32-letniego napastnika rzucał się w oczy bardziej, niż można było zakładać przed startem rozgrywek. Zimą przyszedł do Podbeskidzia po nieudanej końcówce na Łotwie i wiosną w I lidze przeważnie pełnił rolę zmiennika Marko Roginicia. Do awansu dołożył skromne dwa gole. W rozmowie z nami sprzed paru tygodni przekonywał, że od początku w założeniu dopiero w Ekstraklasie miał pełnić ważniejszą rolę. Trudno powiedzieć, czy gdyby nie problemy zdrowotne Roginicia faktycznie tak by się stało (Chorwat nie dawał większych podstaw do zmiany w hierarchii), ale koniec końców zapowiedzi te w pełni się sprawdziły.
Biliński od razu wskoczył do składu – na początku z konieczności, później już po prostu wygrywał rywalizację. Dwukrotnie też on i chorwacki rywal jednocześnie zagrali od początku, tyle że w Gdańsku Roginić został ustawiony na skrzydle. Ten wariant kompletnie się nie sprawdził, natomiast duet napastników nieźle wypadł w Szczecinie. Roginić asystował przy trafieniu Bilińskiego, który swoją szansę w pierwszej fazie sezonu w pełni wykorzystał. W dziewięciu występach zdobył pięć bramek i mimo trzech kolejek pauzy, w klasyfikacji snajperskiej Ekstraklasy pozostaje najskuteczniejszym Polakiem.
No właśnie, skuteczność. Co by nie mówić o wychowanku wrocławskiego KS Brochów, jest on bliski wyciskania maksa z szans, do których dochodzi. Kilka liczb za ekstrastats.pl.
-
Biliński do zdobycia 5 goli potrzebował zaledwie 13 strzałów;
-
strzałów celnych oddał właśnie 5, czyli każde posłanie piłki w światło bramki oznaczało, że lądowała ona w siatce;
-
stosunek liczby goli do oddanych strzałów wynosi 38,5%, co pod tym względem dałoby mu jedenaste miejsce wśród wszystkich zawodników ligi (wszyscy przed nim mają jedną lub dwie bramki).
Zawodnik ten ma swoje ograniczenia, nie znajdziemy u niego jednej przewodniej cechy czysto piłkarskiej, którą by się ewidentnie wyróżniał. Jeżeli nie dochodzi do sytuacji i nie daje konkretów ofensywnych, często jest mało widoczny, bo większość obserwatorów niekoniecznie doceni go za to, że dużo pracuje dla zespołu. – Moje zadania to nie tylko zdobywanie bramek czy utrzymywanie przy piłce. Kosztują dużo sił, a niekoniecznie są widoczne na pierwszy rzut oka – zaznaczał sam zainteresowany we wspomnianej rozmowie.
Co nie zmienia faktu, że Biliński na dziś jest dla Podbeskidzia bezcenny. Z nim szanse na urwanie punktów Piastowi rosną, zwłaszcza że znów w jego szeregach ma zabraknąć Jakuba Czerwińskiego. Gliwiczanie pożar w swoich szeregach ugasili, a po powrocie Jakuba Świerczoka i jego eksplozji formy odzyskali równowagę z przodu, ale ich położenie nadal jest dalekie od komfortowego. To tak naprawdę jedynie powrót do punktu wyjścia, teraz muszą iść do góry. Dość powiedzieć, że jeśli Podbeskidzie wygra, w tabeli przeskoczy Piasta o dwa “oczka”.
Fot. Newspix