Kurczę, to już kolejny raz, kiedy będziemy trochę bronili trenera Podbeskidzia, Krzysztofa Brede. Trzeba zresztą podkreślić: bronimy go częściej, niż osiągane przez niego wyniki. Wcześniej skrytykowaliśmy prezesa Bogdana Kłysa, który swoimi wpisami na Twitterze niepotrzebnie podgrzewał atmosferę i zdawał się nie wytrzymywać ciśnienia, teraz zaś musimy wdać się w polemikę z Markiem Sokołowskim. Były kapitan “Górali” wtrącił swoje trzy grosze w rozmowie z dziennikiem “Sport”. Niestety w kilku punktach odleciał, jak jego centrostrzały, w których wyspecjalizował się na boisku.
Sokołowski został najpierw zapytany o brak radykalnych decyzji zarządu klubu po poniedziałkowych i wtorkowych rozmowach w gabinetach.
Mówi: “Nie wiemy, o czym rozmawiano, lecz najgorszą reakcją na to, co się dzieje, jest brak reakcji, która – nawet radykalna – powinna nastąpić”.
Czyli lepiej zrobić cokolwiek, nawet nieprzemyślanego i nerwowego, niż zaczekać przynajmniej do końca rundy? Tak mamy to rozumieć? No nie brzmi to najlepiej. Okej, na ten moment Podbeskidzie znajduje się w strefie spadkowej, mając taki sam dorobek jak Stal Mielec. Do dziesiątego miejsca traci jednak raptem cztery punkty, więc jego sytuacja na pewno nie jest nawet bardzo trudna, nie mówiąc już o dramatycznej. Po prostu bielszczanie bronią się przed spadkiem, co można było z góry założyć.
Tak, spodziewaliśmy się, że mimo wszystko okażą się najmocniejsi z trójki beniaminków i nadal nie jest wykluczone, że z czasem się takim okażą.
Teraz chyba najlepsze: “Nawet wygranie dwóch ostatnich tegorocznych meczów nie zmieni obrazu całej rundy. Wydaje mi się, że impuls związany ze zmianą szkoleniowca – nawet przed końcem rundy – byłby odpowiedni”.
Panie Marku, serio byłby pan za zwalnianiem trenera (zakładamy, że na zmianę przed końcem rundy już mimo wszystko za późno), gdyby pokonał teraz Piasta Gliwice i Wisłę Płock? Czy nie byłby to wówczas kolejny dobitny przykład braku zaufania do szkoleniowców w polskiej piłce i nieumożliwienie im wyjścia z kryzysu, na co zapewne i pan nieraz psioczył? Czy 15 punktów w czternastu meczach to naprawdę byłby dorobek mocno (w ogóle?) odbiegający od realnego potencjału tej drużyny?
Sokołowskiemu wydaje się, że decyzja o zmianie trenera już zapadła, ale władze klubu na razie nic nie robią, żeby przypadkiem jeszcze nie pogorszyć sprawy. Kogo zatem wziąć, gdyby doszło do zwolnienia Brede? Tu zaczynają się schody.
“Dobrymi rozwiązaniami byliby trenerzy pokroju Leszka Ojrzyńskiego czy Czesława Michniewicza, choć wiemy, że akurat te nazwiska są zajęte”.
No co za pech, akurat obaj zajęci, normalnie pewnie chętnie wróciliby do Bielska.
Nie żeby coś, ale Podbeskidzie to naprawdę nie jest klub, który przyciąga trenerów tu i teraz mających opinię czołowych w kraju. Chyba nadal niektórzy mają tam za duże mniemanie co do marki “Górali”. Zresztą już sam Ojrzyński odchodząc z Podbeskidzia sugerował, że jego ówcześni szefowie lekko odlecieli, zwalniając go po wykręceniu najlepszego w historii klubu wyniku po trzydziestu kolejkach (39 punktów). On akurat może nawet skusiłby się na ponowną współpracę, skoro niedawno poszedł do Stali Mielec, no ale dziś to niemożliwe. Michniewicz z góry by odpadał, a kto tak naprawdę ma jeszcze charakterystykę zbliżoną? Może Maciej Bartoszek, ale on prowadzi Koronę Kielce. I na tym w zasadzie lista się zamyka. Ktoś pokroju Macieja Skorży do Bielska nie zawita. Trzeba byłoby szukać kogoś zupełnie nowego na ekstraklasowej karuzeli (czyli znów spore ryzyko), albo wziąć jakąś zgraną kartę, co raczej mijałoby się z celem.
Marek Sokołowski przedstawia też zarzuty innego rodzaju.
“Mało jest w drużynie zawodników stąd, z regionu, związanych ciałem i duszą z klubem. Kiedy z trenerem Michniewiczem utrzymaliśmy się w Ekstraklasie, było nas więcej. Nie tylko takich, którzy stąd pochodzą, ale też takich, którzy związali się z regionem i dalej w Bielsku-Białej mieszkają”.
Tu zgoda – nie ma w drużynie aż tylu zawodników tak mocno wrośniętych w bielski klimat jak wówczas Sokołowski, Richard Zajac, Juraj Dancik, Tomasz Górkiewicz, Bartłomiej Konieczny, Damian Chmiel, Dariusz Kołodziej czy Piotr Malinowski. Ale o ilu zespołach można dziś powiedzieć, że nawet jeśli nie są zdominowane przez obcokrajowców, to stawiają przede wszystkim na ludzi z regionu? No właśnie. Inna sprawa, że wielu z powyższego grona grało w Podbeskidziu również dlatego, że gdzie indziej sobie nie poradziło i gdyby nie “Górale”, prawdopodobnie nie byłoby ich już w Ekstraklasie. Trudno też jednak zarzucić dzisiejszemu Podbeskidziu, że jest zupełnie wyprane z lokalnej tożsamości i pozbawione ludzi mocno związanych z klubem.
Żeby nie być gołosłownym:
-
kapitan Łukasz Sierpina gra w Podbeskidziu już 4,5 roku
-
taki sam staż w klubie ma bramkarz Rafał Leszczyński
-
Bartosz Jaroch, z przerwą na krótkie wypożyczenie do Znicza Pruszków, jest w Bielsku jeszcze dłużej, bo od lata 2015 roku
-
Kacper Gach jest wychowankiem Podbeskidzia, w kadrze pierwszego zespołu znajduje się czwarty sezon
-
Filip Modelski zakłada koszulkę “Górali” od 3,5 roku
-
Jakub Bieroński to bielszczanin z urodzenia, w Podbeskidziu szkolony od dziesiątego roku życia
-
Konrad Gutowski szkolił się w Podbeskidziu w latach 2010-2018, teraz wrócił do klubu po pobycie w Widzewie
Czy można więc mówić, że tych zawodników “zrośniętych ciałem i duszą z klubem” jest mało? No raczej nie. Ewentualnie, że jest ich trochę mniej niż siedem lat temu, ale trudno czynić z tego zarzut i jedną z głównych przyczyn niesatysfakcjonujących wyników. Na tle całej ligi “Górale” nadal mają u siebie sporo lokalnej tożsamości.
W wywodach Sokołowskiego są także tezy słuszne. Na przykład taka:
“Wszyscy po tym meczu [ze Stalą] twierdzili, że jest dobrze, a ja przed sezonem mówiłem, że jeżeli Podbeskidzie chce grać pierwszoligowym składem – nikomu nie ubliżając – to Ekstraklasy nie zwojuje”.
I tu racja, można dziś dojść do wniosku, że w Bielsku również – wzorem Zagłębia Sosnowiec czy ŁKS-u z poprzednich sezonów – trochę za bardzo poszli w sentymenty i za mocno zaufali kilku zawodnikom, z którymi wywalczyli awans. Trzeba jednak pamiętać o statusie Podbeskidzia i jego możliwościach finansowych. Zapewne są większe niż Warty, Stali i… no właśnie, dalej byłby problem. Dobrzy piłkarze nie pchają się tu drzwiami i oknami, Brede nie może sobie wziąć, kogo tylko chce. Co nie zmienia faktu, że okienko transferowe powinno być efektywniejsze. Na dziś nikt z letnich nabytków nie wypada jednoznacznie na plus i Brede ma tu jakiś udział.
Wygląda też na to, że trener na starcie podchodził do spraw związanych ze stylem gry zbyt idealistycznie, co jest zresztą charakterystyczne dla beniaminków (Miedź Legnica, ŁKS).
Dość szybko jednak się zreflektował, od meczu ze Stalą “Górale” nie próbują już oszukiwać samych siebie. Licząc od tego momentu, bielska ekipa w siedmiu kolejkach wywalczyła siedem punktów, czyli wstydu nie ma. Nie sposób stwierdzić, że to zespół grający najgorzej w lidze. Ma chyba największe problemy z indywidualnymi błędami w defensywie, jednak czy nowy trener byłby w stanie sprawić, że ci sami zawodnicy nagle przestaliby się kopać po czołach? Mocno dyskusyjna kwestia.
W Podbeskidziu mają się nad czym zastanawiać. Na pewno potrzeba wzmocnień, na pewno są spore rezerwy w kwestiach mentalnych, bez wątpienia trzeba uszczelnić tyły. Nie widzimy jednak zamykającego wszystkim usta powodu, by z tymi problemami miał się zmierzyć ktoś inny niż Krzysztof Brede.
Fot. FotoPyK