Reklama

Każdy piłkarz to towar

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

07 grudnia 2020, 12:38 • 17 min czytania 23 komentarzy

Adam Nawałka wlepiający 5000 zł kary za brak wślizgu na rozgrzewce meczowej. Franz Smuda krzyczący “na chuj te kompiutery!”, gdy trener przygotowania fizycznego chciał zawodnikom założyć sporttestety. Orest Lenczyk mówiący do piłkarzy per “śmiecie do śmieciarki”.

Każdy piłkarz to towar

Łukasz Nawotczyński był uważany za jeden z największych talentów polskiej piłki. W juniorach osiągnął szczyt – wicemistrzostwo i mistrzostwo Europy z rocznikiem 1982, w którym grał razem z Sebastianem Milą, Tomaszem Kuszczakiem, Łukaszem Madejem czy Wojciechem Łobodzińskim. To jemu Michał Globisz wróżył bodaj największą karierę. Dziś Nawotczyński odciął się od środowiska piłkarskiego, które – jak sam uważa – jest pełne ludzi nieszczerych, a oszukano wielokrotnie, w tym już przy pierwszym kontrakcie w Wiśle Kraków. Uważa też, że został kozłem ofiarnym w procesie za grzechy korupcyjne Górnika Polkowice. Zapraszamy.

***

Ciężko ci się było odnaleźć po piłce?

Początek może był ciężki. Jestem już trzy lata poza piłką, brakuje czasami boiska, bo brakuje tej adrenaliny. Ale nie brakuje samego środowiska. Szczerze, to nawet teraz na bakier z piłką jestem. Prawie nie oglądam meczów. Poza reprezentacją Polski, bo ją obowiązkowo, ale Ekstraklasy już wcale. W internecie przeczytam czasem 90 minut i tyle. Kiedyś czytałem dużo więcej, śledziłem to wszystko, sam się na tym łapię, jak to we mnie wygasło. Z dawnych kolegów z boiska kontakt mam z Wojtkiem Kaczmarkiem, Kubą Wójcickim, a poza tym tak naprawdę z nikim. Jak skończyłem przygodę w Ciechanowie, to usunąłem sobie Instagrama, Facebooka. Chciałem się odciąć. Odizolować od tego środowiska. Doszedłem do wniosku, że nie jest mi to potrzebne w dalszym życiu.

To jakie to jest według ciebie środowisko?

Trochę fajnych ludzi i dużo ludzi nieszczerych.

Reklama
Co przez to rozumiesz?

Na pewno nie podobało mi się jak niektórzy pracodawcy traktują piłkarzy. Każą im ubierać choinki, jak Lewczukowi w Jagiellonii.  Jeszcze pamiętam, jak na początku prezesury Kuleszy, zadzwonił do mnie, że ma z jakimś zawodnikiem problem. Byliśmy wtedy w dobrych relacjach i powiedział mi:

– Jak on nie rozwiąże, to będzie co innego robił. Na przykład biegał w kółko o szóstej rano.

Ja też miałem dziwne sytuacje w Koronie. Policja pod blokiem czekała, żeby mnie na alkoholu przyłapać i kontrakt ze mną rozwiązać.

Jak to, policja na ciebie czekała?

Ruszyłem z parkingu samochodem. Zatrzymała mnie drogówka. I pytają o korupcję. Skąd takie informacje u drogówki? Byli nasłani przez klub, jestem pewien. Potem badania z alkomatem. Chcieli rozwiązać ze mną kontrakt, to trzeba było siąść i porozmawiać, jak mężczyźni. Tam byłem rok w klubie Kokosa. Mało jest osób, które potrafią powiedzieć prosto w oczy, tylko usprawiedliwiają się innymi osobami.

Podobnie w Jagiellonii. Jak rozstawałem się z Jagiellonią, trener Kulesza mówił, że to decyzja trenera Probierza. A wiem, że tak nie było. Nigdy nie miałem żadnych uprzedzeń do prezesa Kuleszy, było mi dobrze w Białymstoku, spędziłem tam kilka lat i wiązałem tym miastem przyszłość.  Szkoda, że tak to się skończyło. Natomiast dlatego bardzo miło wspominam Cracovię. Dużo ludzi tam zawsze narzekało, a ja miałem krótką rozmowę, podczas której trener Stawowy powiedział, że mnie nie widzi. Jasno postawiona sprawa. Potem rozmawiałem z panem Tabiszem. I ja odpuściłem swoje, oni dali coś tam od siebie, wszyscy byli zadowoleni, rozeszliśmy się. Tak samo w Koronie, bo choć prezesi opowiadali swoje bajki, tak trener Sasal powiedział, że nie widzi mnie i tyle, takie stawianie sprawy cenię. Nie bał się swojej decyzji. Nie musimy być z ludźmi, z którymi nie chcemy być.

Czy to prawda, że nigdzie w polskiej piłce tamtych lat nie było takich premii, jak w Cracovii walczącej o utrzymanie?

Nie wiem jak było w innych klubach. Ale choć zagrałem tylko kilka meczów, tak pamiętam, że premie rosły. Były nawet podwajane. Grało się mecz za 150 tysięcy, a ktoś mówił: dzisiaj gramy za 300 tysięcy do podziału  za jeden mecz. Ale jak mówię, ja mało grałem.

Reklama

Fot. FotoPyK

Jedna najgorsza cecha, przez którą zraziłeś się do piłki?

Zbyt wiele razy ktoś mnie w piłce oszukiwać. Miałem dość. Oszukano mnie już przy pierwszym kontrakcie w Wiśle. Początek kariery i od razu się zaczęło. Nie wiem czy kojarzysz, ale my, juniorzy, wszyscy mieliśmy dziesięcioletnie kontrakty. Ja, wraz ze swoim menadżerem z Gdańska, wynegocjowaliśmy pięcioletnią umowę. A później jednak miałem na dziesięć. Przez praktycznie podłożenie dokumentu. Może byłem głupi wtedy, jak to młody, pełen ideałów do piłki. Teraz wiedziałbym jakie jest prawo PZPN, że tak długi kontrakt jest nielegalny. Wtedy podsunęli nam coś do podpisu, wszystkim, mnie, Kamilowi Kuzerze, braciom Brożkom, Pawłowi Strąkowi – każdy to samo. Dziesięć lat, pensja 2000 złotych.

Zostałem rzucony na głęboką wodę, od razu do najlepszej drużyny w Polsce, do szatni pełnej reprezentantów. Jak Wisła wtedy jechała na mecz ligowy, to nie było pytanie czy wygra, tylko ile. W kadrze Głowacki, Kłos, Jop. W zasadzie zawsze dwóch reprezentantów kraju. I weź tu daj grać małolatowi. Nawet Paweł Brożek nie grał. Prezes Cupiał zainwestował potężne pieniądze i była presja wyniku. Może ten przeskok był dla mnie za dużo. Ciężko się było pokazać, trafiłem do rezerw. III liga. Nawet z tych rezerw potrafiłem dostać powołanie do reprezentacji olimpijskiej Edwarda Klejdinsta. Sporadycznie, ale pamiętam choćby powołanie na mecz z Białorusią, przegrany baraż, kiedy pół drużyny pochorowało się na grypę, a u nich grał Aleksander Hleb.

Jak wspominasz trenera Lenczyka? Zwykle zapadał piłkarzom w pamięć, choć w różny sposób.

Pamiętam jak mówił “śmiecie do śmieciarki”.

Jak to śmiecie?

Nie wiem. Ale padało “wyrzucę was do śmieciarki”. Do wszystkich. Miał takie odzywki, kurde, dziwne. Na pewno nie wspominam go dobrze. Był u niego wtedy natomiast asystentem Waldemar Fornalik i z nim była większa nić porozumienia. Nawet chciał mnie w Górniku Zabrze. Poszedłem, trenowałem 1.5 miesiąca w okresie przygotowawczym, pojechałem na Cypr. Ale ktoś go zastąpił. I poszedłem do do Arki Gdyni, do trenera Marka Kusto. Ale te wypożyczenia nie były dobre. Tu pół roku, tam pół roku. Lepiej gdzieś zakotwiczyć. Jechałem, wracałem. Jak bym się tam nie pokazał, w Wiśle i tak nie było szans na grę. Ktoś był na miejscu, miał ileś “A” przy nazwisku i ostatnio grał dobrze, bo jak miał grać źle w drużynie, która wszystkich ogrywa w lidze.

Kiedyś się zbuntowałeś i nie chciałeś iść na wypożyczenie.

Za trenera Kasperczaka. Kazał mi iść, ja powiedziałem, że nie pójdę. A dlatego nie pójdę, bo byłem tam już pół roku i mi nie płacili. Dojeżdżaliśmy codziennie z Krakowa z Pawłem Brożkiem, Grześkiem Kmiecikiem i Łukaszem Gorszkowem. Dostałem pięć tysięcy przez pięć miesięcy. No to jak kurde. Z czego żyć? Trener Kasperczak powinien być tu bardziej wyrozumiały. Sam walczył o pieniądze z Wisłą. Ale wymagał, żebym szedł, bo moje wypożyczenie miało być częścią transferu Jacka Kowalczyka. Trochę przedmiotowe podejście. Ale do tego też piłkarze się przyzwyczajają. Jesteśmy towarem. Każdy piłkarz to towar. Możemy mówić, że jest inaczej. Wmawiać sobie. Ale jesteśmy towarem, tak na nas patrzą. Im szybciej to zrozumiemy, tym szybciej będziemy rozumieć pewne sprawy wokół nas.

Ale nie powiem źle o trenerze Kasperczaku, miał świetne treningi, bardzo dużo taktyki, dodatkowo w formie gierek. To  niego też miałem chyba jedyną prawdziwą szansę, żeby zaistnieć w Wiśle. Był akurat problem z kontuzjami na początku sezonu, w którym Wisła walczyła o Ligę Mistrzów. Mecze z Omonią, Anderlechtem. Może jakbym to udźwignął, to grałbym później. Ale z formą nie było jak trzeba.

Co się z nią stało?

Może od początku jej nie było? Nie wiem. Może byłem za słaby na tą drużynę. Choć uważam, że jak wcześniej dostawałem pojedyncze szanse, nawet jeszcze przy Bogdanie Zającu, to jakoś tam dawałem sobie radę.

Chyba jednak kiedyś forma była, lub papiery na nią, skoro trener Globisz, który prowadził pana rocznik do sukcesów juniorskich, w każdym wywiadzie mówi, że w panu widział przyszłego wielokrotnego reprezentanta Polski.

Tak to jest, że piłka juniorska nie przekłada się na seniorską. Jakieś możliwości, umiejętności, miałem. Nie powiem, że nie. Ale życie potoczyło się inaczej. Tak samo mam kontakt z Tomkiem Chałasem, któremu kiedyś Lewy mógł buty czyścić. Byli rówieśnikami, w wieku 18 lat to Tomek był dużo wyżej. A dziś gdzie jest Tomek, gdzie jest Robert. Taka jest piłka. Pamiętam jak Sebastian Mila przychodził do SMS-u w Gdańsku. Można powiedzieć, że ledwo się do nas załapał. A później z miesiąca na miesiąc robił olbrzymie postępy.

Żałuję może, że nie grałem w Ekstraklasie od razu po powrocie z mistrzostw Europy. Jakbym mógł cofnąć czas, na pewno z tego względu bym nie poszedł do Wisły. Spokojnie grałbym gdzieś w mniejszym klubie, nabierał doświadczenia. Pamiętam, wtedy była opcja Stomilu Olsztyn, też wówczas ekstraklasowego, a prowadził go Bogusław Kaczmarek, w szatni był też Marcin Rogalski, Wojtek Łobodziński. Fajny grunt pod start w lidze. A tak wróciliśmy z mistrzostw Europy, graliśmy na Widzewie z Wisłą. Zagrałem od pierwszej minuty, Smuda był trenerem. Zdjął mnie w przerwie. Dziennikarze podchodzili: co się stało, czemu? Bo dobrze grałem. Byłem w gazie po turnieju, czułem się pewnie. A on zdjął mnie, nie powiedział nic. Smuda znany był z tego, że miał nie po drodze z młodymi. Może źle wchodziliśmy po schodach. Może się gdzieś na jego oczach z tych schodów spieprzyłem.

Ma pan żal do trenera?

Nie, bez przesady. Nie zamierzam szukać sobie wymówek. Żartuję tylko. Może po prostu mnie nie widział w drużynie i tyle. Takie życie piłkarza.

Wisła seryjnie marnowała talenty? W pewnym momencie ściągała do siebie najlepszych z całego kraju również w juniorach.

Nie wiem czy marnowała. Kilku jednak wychowała. Paweł Brożek. Paweł Strąk. Kamil Kuzera. Choć chyba jednak mało jak na taki zaciąg. Nas tam był cały internat z różnych reprezentacji młodzieżowych.

O tym internacie też krążyły legendy.

Były jakieś tam historie. Wiadomo, że jak jest czterdziestu chłopaków, to jakieś tam historie się przydarzą. Pizza zamówiona, nie było czym zapłacić, to ktoś zebrał miedziaki i rzucił grosze. Takie szczeniackie historie nastolatków. Ale też wiele opowieści jest przejaskrawionych. Odpały były, ale dyscyplina też. Jak się pojawiał trener Nawałka, to każdy stawał do pionu. Wszyscy respekt. Ale bez jakiegoś, nie wiem, krzyku, strachu. Taki szacunek. Pamiętam przecież też, że jak ktoś nie miał pieniędzy, to trener pożyczał. Potem trzeba było w terminie oddać. Ale pożyczał. Był dla nas takim ojcem.

Może go było w internacie za mało.

Nie mógł przecież z nami mieszkać.

Jak jego słynne treningi, już wtedy miał takie ciężkie?

Jeszcze wtedy nie. Nawet w Jagiellonii też jeszcze nie. Krótkie, intensywne, potem chyba zmieniał podejście. Najmocniej chyba trenowałem u tego Portugalczyka, co przyszedł do Zawiszy. Albo u Smudy, jak wspominam treningi jeden na jeden z Tomkiem Frankowskim. Po zajęciach obaj poszliśmy wymiotować. Smuda podgrzewał taką rywalizację dwóch zawodników. Stanął z boku i pilnował wahadełek. Pamiętam jak krzyczał “Na chuj te kompiutery!”. Ryszard Szul, który odpowiadał za przygotowanie fizyczne, zakładał nam sporttestery, chciał to modernizować. Ale Smuda wolał to robić na nos.

A jak wspominasz Nawałkę jako osobę? Trochę spędziliście razem.

Lubił rozmawiać z piłkarzami, często miałem przyjemność usiąść i po prostu pogadać. Ale też bywały niezrozumiałe decyzje trenera. Kara na treningu, pięć tysięcy złotych.

Za co?

Za brak wślizgu na rozgrzewce meczowej.

Naprawdę dostałeś pięć tysięcy kary za brak wślizgu?

Oczywiście, że tak, to słowa z końca odprawy. Może chciał coś udowodnić. Mieliśmy premię 5700 za trzy mecze. Dostałem 700. Pytam dlaczego tyle, skoro wszyscy dostali normalnie. Usłyszałem, że za brak wślizgu na rozgrzewce meczowej. Ale potem potrafiłem dostać 2000 premii za podostrzenie w meczu. Nie trafisz.

U Wernera Liczki podobno miałeś problemy z nadwagą.

Nie, miałem zostać zmiennikiem Baszcza, ale zapadła decyzja na obozie na Cyprze, żebym poszedł do trenera Nawałki do Jagiellonii. Ważyłem wtedy 84.5 kg – dziś ważę 102 – przy 191 cm. To chyba aż troszkę mało. Pamiętam swoją wagę dobrze, bo na obozie w Jadze codziennie rano byliśmy ważeni. Nadwagę mogłem mieć, jak wracałem do Jagiellonii po tym, gdy mnie Wisła nie chciała puścić.

Co się tym razem stało?

Byłem zawieszony, bo nie stawiłem się na treningu i powiedziałem, że nie jestem już zainteresowany grą na Wiśle. Powiedziałem, że jakbym miał wrócić do Wisły, to wolałbym już w ogóle w piłkę nie grać. Dwa miesiące nic nie robiłem. Za łatwy może z charakteru też nie byłem. Nie było we mniej ugodowości, że jak ktoś coś powiedział, to tak ma być. Zawsze miałem swoje zdanie.

I co robiłeś przez te dwa miesiące?

Nic. Miałem wolne.

W sumie udało się, postawiłeś na swoim, trafiłeś do Jagi.

Ostatniego dnia. Finansowo człowiek jednak ucierpiał, bo na ostatnią chwilę jak jest załatwiane, to już nie ma czasu negocjować kontraktu. Bierze się, co dają.

Na jednym z wypożyczeń, do Polkowic, doznałeś takiej kontuzji, że aż zemdlałeś.

Na ostatnim meczu w Nowym Dworze wyskoczyłem do głowy ze swoim kolegą z dzieciństwa, Łukaszem Mierzejewskim. Poszła mi kość jarzmowa. Zemdlałem przy linii. Odwiozła mnie karetka. Zostałem w szpitalu w Nowym Dworze, tam stwierdzili, że… nic mi nie jest. Potem pojechałem od razu prywatnie do szpitala Lindleya na szczękówkę i jednak – sensacja – była złamana. Wtedy muszę przyznać, że Wisła mi mocno pomogła, bo załatwiła mi operację w szpitalu Redygiera w Krakowie, wstawili mi stalowe elementy, które mam do dziś.

Przeszkadzają w jakiś sposób?

A skąd.

To zajście z Nowego Dworu było częścią twojej obrony w sądzie podczas sprawy o korupcję.

Tak, bo w moim akcie oskarżenia był mecz w Nowym Dworze, gdzie przecież poświęciłem zdrowie. Albo spotkanie z Cracovią, w którym nie brałem nawet udziału. Co to za cyrk? Nigdy się nie przyznałem do tego procederu. Wiedziałem co się dzieje, to prawda. Po trzech miesiącach w klubie się zorientowałem. Widziałem, że te pieniądze są w jakiś nieuczciwy sposób rozdysponowane. Ale młodych zawodników nikt nie wtajemniczał co, gdzie, jak. Szedłeś na górę, podpisywałeś premię, w sensie: podpisywało się więcej, a brało mniej. I słyszałeś, że masz się nie interesować na co reszta idzie. Taka to była rozmowa. Organizowali to na pewno starsi w porozumieniu z prezesami, trenerami.

Co pomyślałeś, gdy znałeś już układ?

Że to jest słabe. Ale co miałem robić? Iść na policję? Nikt by tego nie zrobił. Młody chłopak miałem iść na policję? Nigdy się do tego nie przyznałem, ale zostałem ukarany przez sąd i PZPN. Dostałem 8 miesięcy. Z tych wszystkich zawodników to tylko ja ucierpiałem.Tamte mądrale, które to organizowały, dawno pokończyły swoje kariery. W żaden sposób ich to więc nie zabolało. Dostali zawieszenie i jakąś śmieszną grzywnę. Jeszcze w rozmowie z nimi, jeden i drugi się chwalił:

– Ja to o niczym nie wiedziałem!

A potem jechał na rozmowę z prokuratorem. Tak było z D., z P. Oni do niczego się nie przyznają, a potem prokurator coś im zaproponował – dobra, to się przyznamy.

Uważasz, że jesteś kozłem ofiarnym?

Nie uważam, tylko byłem nim. Sprawa ruszyła, jak byłem w Cracovii. Jeździłem z pięć razy z Krakowa, żeby mógł rozpocząć się proce sądowy, bo nie mogli nas wszystkich zebrać, żeby prokurator odczytał akt oskarżenia. W końcu jakoś się udało, ale nie brali już w tym udziału ci, którzy się poddali dobrowolnie karze. Dla nich to było wygodne.

Jak się czułeś jeżdżąc na te rozprawy?

Słabe to było, jak widziałem przed rozprawą głupi uśmiech kierownika Górnika w wielkiej komitywie z prokuratorem. Gdzie tak naprawdę on to organizował z trenerami i decydentami. Ale potem poszli na współpracę. A najwięcej szkody ze wszystkiego ostatecznie miałem ja.

Wspomniane zawieszenie na osiem miesięcy, trudny moment, tuż po awansie do Ekstraklasy.

Ciężki okres. Fajnie się trafiło akurat, że byłem w Zawiszy u Radka Osucha i Ryszarda Tarasiewicza. Oni rozumieli sytuację. Od razu powiedzieli, że mnie nie zostawią. Miałem więc wsparcie, trenowałem cały czas. Nie mogłem brać udziału w sparingach, ale byłem cały czas w treningu i z drużyną. Jakoś się na boisku za zaufanie w Zawiszy odpłaciłem, tak przynajmniej myślę, zdobyliśmy przecież później choćby Puchar Polski, także wróciłem do grania.

Dla równowagi: chwile w Zawiszy?

Był taki przypadek, że trener Rumak powiedział mi, żebym poszedł kogoś wypuścić. Pytam o co chodzi.

– No, żeby mu karę wpieprzyć.

Powiedziałem, żeby mi dał tę karę, bo ja żadnego z kolegów nie będę robił w ch… Może tę historię potwierdzić choćby Piotrek Stawarczyk. Po spadku do I ligi Rumak też nie był zainteresowany prowadzeniem drużyny. To trudne dla piłkarzy, jak przychodzisz, i widzisz, że trener najchętniej by stąd uciekł. Był również taki reportaż, Radek coś powiedział o mnie, teksty typu, że jestem szybki na boisku i w barze. Kurde, ja nigdy nie miałem problemów alkoholowych. Na pewno mi to nie pomagało. Ale poza tym Radek Osuch mi pomógł bardzo dużo i miło go wspominam. Złego słowa nie powiem.

Powiedziałeś o nim nawet w wywiadzie Mateusza Sokołowskiego “przez trzy minuty nas opierdalał, a później przez pół godziny opowiadał kawały o dupach”.

Gaduła. Swoje musiał powiedzieć. Nic w tym złego.

Alkoholu w szatni było wtedy jednak więcej?

Nie wiem ile jest teraz. Ale po meczach zawsze jakiś pił, zazwyczaj piwo. A jak trener pozwolił na piwo, to wiadomo, że nie na jedno.

W Zawiszy, jak sam wspominasz, było więcej dobrego niż złego, ale i tu się skończyło, już w zasadzie definitywnie.

Dziwne było to odejście z Zawiszy. Przyszedł trener Smółka, ja zostałem oddalony. Ale pierwszego dnia do mnie zadzwonił i pyta, czemu nie było mnie na treningu, Mówię, że taka była decyzja klubu. On na to, że od jutra mam przyjść i wszystko będzie dobrze. Trenowałem, ale wydaje mi się, że znaleźli kogoś, a ja byłem tylko zabezpieczeniem, jakby im się nie udało. No i udało się, więc zostałem na aucie, niepotrzebny. Rozwiązałem umowę tydzień przed końcem okienka. Nie znalazłem już klubu. Wiosną nic nie robiłem. Po jakimś czasie zapadła decyzja, żeby wrócić do rodzinnego Ciechanowa. Była koncepcja budowy klubu z przyszłością, awansu do III ligi, a potem nawet wyżej. Wielkie ambicje. I wiele zawirowań. Wybory prezydenckie, prezes pokłócił się z miastem, nie dostał pieniędzy… i tyle. Koniec. Podjąłem decyzję, że kończę z tym wszystkim.

Najgorszy z perspektywy kariery wydatek?

Najgłupszy chyba drogi samochód. Psuł się cały czas. Drugie tyle dołożyłem do niego. Skarbonka. Nie myślałem wtedy, powiem szczerze, co  będę robił po karierę. Gdybym swojej obecnej żony nie spotkał, to nie wiem jak by się moje życie potoczyło. Mogło być różne. Miałem szczęście.

Kogo sam uznajesz za największy talent, który nie zrobił takiej kariery, jaką powinien?

Chyba Darek Zawadzki. Ale Darek od samego początku miał problemy z kolanami. W wieku 14-15 lat już. Był bardzo dobry technicznie, ale nie podołał od strony fizycznej. Może był za mocno eksploatowany. Ja zresztą też to czułem, sam miałem sporo kontuzji, operacji, trener Kasperczak mnie wysyłał do Francji na rekonstrukcję więzadeł w kostce. Grało się wszystko. Liga juniorska w różnych rocznikach. Reprezentacje. Treningi w SMS-ie.

Na przekór, najlepsze wspomnienie z boiska?

Mistrzostwa Europy do lat osiemnastu, mistrzostwa świata w Nowej Zelandii, choć na boisku nie poszło nam za dobrze. Fajnie było też zagrać ostatni mecz w sezonie, jak Wisła wygrała mistrzostwo Polski. To było pożegnanie z boiskiem Maćka Szczęsnego, ja byłem dwa razy młodszy od niego i zagrałem z nim. Awans z Jagiellonią też był fajny. Nie było źle.

Więcej dobrych czy złych chwil finalnie?

Nie wiem. Pół na pół.

Jakby miał przed czymś przestrzec tych, którzy wchodzą do piłki, to co by to było?

Może doradzić. Najważniejsza jest według mnie w piłce głowa. Podejście mentalne. Nie masz silnej psychiki, to choćbyś nie wiadomo jakim był piłkarzem, nie dasz sobie rady. Głowa to podstawa. U mnie z tą głową było różnie. Jak ktoś się nie załamuje, to może dużo osiągnąć. Ja przeżywałem te niepowodzenia. Jak strzeliłem samobója na Lechu Poznań, nie potrafiło mi to wyjść z głowy przez pół roku. Męczyło mnie, siedziało w głowie. Pamiętam samobója w Zawiszy i tekst Radka Osucha. Wchodzi do szatni, mówi:

– Kurde ,nic się nie działo, to “Biały” nas wyręczył.

Jakie masz dziś plany?

Nie mam, poza tym, że na pewno nie będę związany z piłką. Może bym się zastanowił, wiadomo, że jest kwestia płacy, ale bałbym się wchodzić znowu w polską piłkę. Bałbym się tego nie wywiązywania się z obietnic. Wolę był zależny od siebie.   Z żoną prowadzimy butik odzieżowy w Pruszkowie. Właściwie żona go ma, ja jej pomagam. Mieliśmy dwa sklepy, jeszcze drugi w Grodzisku Mazowieckiem, ale zamknęliśmy go po roku.  Pewne pomysły swoje mam, zdradzać na razie nie chcę.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...