Łukasz Wolsztyński nie może narzekać na nadmiar szczęścia w 2020 roku. Nie dość że piłkarz Górnika Zabrze w marcu po raz drugi w swojej karierze zerwał więzadła w kolanie, to jeszcze z powodu nawrotu koronawirusowej fali przez większość jesieni tkwił w próżni, bo nie grał ani w rezerwach, ani w pierwszym zespole. Dopiero 19 listopada został zgłoszony do Ekstraklasy i z Piastem Gliwice siedział już na ławce. Rozmawiamy z nim o dojściu do zdrowia, przeprowadzce do Łodzi, trudnych okolicznościach powrotu, wygasającej za miesiąc umowie i tym, czy liga nauczyła się już Górnika. Zapraszamy.
Jakie są widoki na twój powrót do gry już w piątek z Pogonią Szczecin?
Trudno mi powiedzieć. Moje ewentualne wejście zapewne będzie też uwarunkowane wynikiem. Wiadomo, że jeżeli zespół przegrywa, to raczej wpuszcza się ofensywnych zawodników i może w takich okolicznościach dostanę szansę. Zobaczymy. Na treningach robię, co mogę, żeby przekonać trenera do siebie. Reszta zależy od niego. Jestem po kontuzji, na razie Marcin Brosz mnie oszczędzał, ale sam od dłuższego czasu czuję gotowość do gry.
Od wielu tygodni tkwisz w próżni. Ostatni występ w trzecioligowych rezerwach zaliczyłeś 26 września, natomiast dopiero w minionej kolejce po raz pierwszy zasiadłeś na ławce w Ekstraklasie.
Ustaliliśmy w klubie, że najpierw odbuduję się w rezerwach i gdy znajdę się w optymalnej dyspozycji, wrócę do pierwszego zespołu. Najpierw zaliczyłem dwa niepełne występy, a ten z ROW-em Rybnik był od deski do deski. Dałem sygnał trenerowi, że już może mnie wziąć na treningi i brać pod uwagę przy Ekstraklasie. Tak się stało, po tamtym meczu zacząłem pracować z “jedynką” i od tego czasu czekam na swoją szansę.
Niestety wiele skomplikowała mi druga fala koronawirusa, która pojawiła się właśnie na przełomie września i października. Nie za bardzo można teraz kursować między Ekstraklasą a rezerwami, żeby nie mieszać zawodników i nie kusić losu. W drugiej drużynie testów robi się mniej, przez co ryzyko większe. Jeśli więc ktoś u nas nawet tylko trenuje z pierwszym zespołem, nie może zejść do III ligi, tak zdecydował klub. I na odwrót – żeby przyjść z rezerw zawodnik musi najpierw dostać zgodę i przejść serię testów. Efekt jest taki, że nie gram w Ekstraklasie i nie mogę tego nadrobić w III lidze. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jeszcze w tej rundzie będę mógł się pokazać.
GÓRNIK ZABRZE POKONA U SIEBIE POGOŃ SZCZECIN? KURS 2.47 W TOTALBET!
W marcu po raz drugi zerwałeś więzadła w kolanie. Leczenie odbywało się bez zakłóceń?
Tak, odkąd zdecydowałem się na operację, wszystko przebiegało zgodnie z planem. Cieszę się, że mogłem od razu rozpocząć rehabilitację. Koronawirus był już wtedy w pełni, niektóre placówki w ogóle nie funkcjonowały. Na szczęście tam, gdzie się leczyłem, wszystko pozostawało otwarte. Cały czas miałem kontakt z doktorem Kacprzakiem. Na cztery miesiące przeniosłem się do Łodzi. Wynająłem mieszkanie, sprowadziłem żonę i dziecko. To było bardzo ważne, inaczej czułbym się samotny. Trening dwa razy dziennie i powrót do pustych ścian nie byłby zachęcającą perspektywą. Brat grał jeszcze w Widzewie, ale miał swoje zobowiązania zawodowe i rodzinne, więc więcej czasu na odwiedziny było tylko w niedzielę, gdy miałem wolne od zajęć.
Fakt, że już wiedziałeś, z czym wiąże się tak poważna kontuzja, jakoś ułatwił ci zadanie?
W kontekście psychicznym nie miało to większego znaczenia, rehabilitacja różniła się głównie miejscem. Dwa lata temu byłem operowany we Włoszech u doktora Marianiego, a rehabilitację przechodziłem w Gliwicach. Teraz jedno i drugie działo się w Łodzi. Plus polegał na tym, że w razie czego wiedziałbym, gdyby coś zaczęło iść nie tak i mógłbym samemu zasygnalizować problem. Ale nie było takiej potrzeby. Noga nie bolała, więc mogłem pracować tak jak za pierwszym razem. Motywacji mi nie brakowało. Moc i siłę odzyskałem nawet szybciej niż wtedy, jeszcze większą wagę przywiązywałem do szczegółów. Szkoda tylko, że teraz gram tak mało, bo czuję, że jestem gotowy na powrót.
Piłkarze często mówią, że przy takich długich przerwach mogli nabrać dystansu do świata, wiele rzeczy przemyśleć. Ty również tego potrzebowałeś?
Szczerze mówiąc, przy drugiej kontuzji najbardziej pomagało mi to, że nie tylko ja nie gram, bo wszystkie rozgrywki stanęły. Nie musiałem się dobijać świadomością, że codziennie zasuwam w salce, a inni cieszą się grą. Normalnie z tyłu głowy ciągle siedziałby żal, że nie mogę być na boisku. A tak miałem spokojny umysł, łatwiej było w pełni skupić się na leczeniu. Co do refleksji – dominowała taka, żeby jak najmocniej pracować, by coś takiego już się więcej nie wydarzyło. Zastanawiałem się, gdzie mogłem popełnić błąd, jakie szczegóły decydowały, co ewentualnie mogę zmienić w trybie życia, o co jeszcze bardziej zadbać. Ale szczerze mówiąc, nie znalazłem czegoś takiego. Nie dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że gdzieś zawaliłem, coś zaniedbałem. Po prostu czasami takie rzeczy się dzieją, zwykły pech.
Pierwsza kontuzja zabrała ci powołanie do reprezentacji…
No tak, ale czy jest sens do tego wracać? Pewne rzeczy najwyraźniej muszą się w życiu wydarzyć i staram się z tej strony na to patrzeć. Faktem jest, że było blisko, odbyłem rozmowę z Adamem Nawałką, znajdowałem się pod lupą. Z perspektywy czasu szkoda, ale mówi się trudno. Nie jestem jeszcze tak stary, by definitywnie rezygnować ze spełnienia marzenia o kadrze.
Pytam w kontekście tego, czy druga kontuzja zabrała ci coś konkretnego.
Za miesiąc kończy mi się kontrakt z Górnikiem. Gdybym cały czas grał, pewnie moja pozycja byłaby mocniejsza. Może więc tutaj widziałbym małego minusa tej sytuacji. Najważniejsze jednak, że jestem już zdrowy. Wiem, na co mnie stać i wiem, że mogę pomóc Górnikowi czy innemu zespołowi. Mam jeszcze cztery kolejki i jeżeli dostanę szansę, na pewno to udowodnię.
Na razie nie masz żadnych sygnałów?
Pojawia się jakieś zainteresowanie, ale tak jak powiedziałem wcześniej: zapewne byłoby tego więcej, gdybym regularnie grał. Być może pojawia się niepewność, że jeszcze nie jestem gotowy, a ja już od sierpnia trenuję na sto procent. Mam nadzieję, że będę mógł teraz pokazać, że wróciłem silniejszy i spokojnie mogę dać dużo dobrego.
Czujesz się poniekąd ofiarą słabszych wyników Górnika w ostatnich tygodniach? Gdybyście punktowali jak na początku sezonu, Marcinowi Broszowi zapewne łatwiej byłoby cię wpuszczać z ławki.
Chyba coś w tym jest. Gdy mecze są na styku i ważą się losy zwycięstwa, trener może wychodzić z założenia, że rywale grają ostrzej. Gdyby wynik był wyraźnie na naszą korzyść, inaczej by mi się grało, czułbym się swobodniej i nie musiałbym tak mocno “haratać”. Ale z drugiej strony, podczas gierek treningowych też nikt się nie oszczędza, każdy walczy o skład i nie ma odstawiania nogi. Są to warunki podobne do meczowych i jest okej, zwłaszcza że nie jestem gotowy od tygodnia czy dwóch, tylko znacznie dłużej. Znów jednak wracamy do tego, że to trener decyduje, kiedy mogę być potrzebny drużynie.
Będąc obserwatorem z bliska również masz wrażenie, że liga już się trochę nauczyła “nowego Górnika” i to w dużej mierze wpływa na gorsze wyniki?
Niewykluczone. Zawsze, gdy powstaje boom na jakiś zespół – szczególnie na starcie sezonu – wszyscy zaczynają go uważniej analizować, szukając jego słabych stron. Mocno zaczęliśmy rozgrywki, pokazywaliśmy coś świeżego i rywale musieli znaleźć na nas sposób. Jeden, drugi słabszy występ i sami szukaliśmy korekt, żeby temu zaradzić. Ta zabawa we wzajemne wychwytanie swoich luk trwa cały czas, to nie tak, że nieustannie gramy jednym sposobem i nie mamy innych wariantów. Każdy przeciwnik jest nieco inny i zawsze bierzemy to pod uwagę. Grunt, żeby jak najwięcej wyciskać w meczu z okresów swojej najlepszej gry.
2020 rok dla ciebie jest do zapomnienia?
Zbytnio tego nie analizuję i nie rozpamiętuję. Na przeszłość nie mamy wpływu, to już było. Jeśli trzeba, wyciągajmy wnioski i idźmy dalej. Należę raczej do grona osób pozytywnie patrzących na życie, interesuje mnie tylko to, co przed nami. Czekam na kolejny dzień, trening, mecz. Nie wybiegam daleko w przyszłość, staram się żyć z dnia na dzień.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix