Reklama

Zenon Plech nie żyje. Odeszła legenda polskiego żużla

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 listopada 2020, 18:27 • 6 min czytania 4 komentarze

Był jednym z najlepszych żużlowców swoich czasów. W Anglii – gdzie też startował – nadano mu przydomek “Super Zenon”. Dwukrotnie stawał na podium indywidualnych mistrzostw świata. W Polsce popularnością mogli się z nim równać jedynie najwięksi żużlowcy, do których sam przecież należał. Dziś, w wieku 67 lat, zmarł Zenon Plech.

Zenon Plech nie żyje. Odeszła legenda polskiego żużla

Żużlowiec z przypadku

Niedaleko liceum, do którego chodził był warsztat żużlowy. Raz z kolegami poszedł na żużel właśnie, zobaczył plakat o zapisach do szkółki, postanowił spróbować. Talent miał ogromny, choć trenerzy początkowo nie wierzyli nawet, że będzie w stanie utrzymać kierownicę. Był filigranowych rozmiarów, spodziewano się, że nie opanuje mocnego motocykla. Zaskoczył jednak wszystkich – nie tylko na motocyklu się utrzymał, ale też przebrnął przez selekcję. A rywali miał ponoć dobrze ponad setkę.

Mimo że bardzo narzekali na niego mechanicy – często zaliczał upadki, uszkadzając przy tym motocykl – to piekielnie szybko się rozwijał. Licencję na jazdę uzyskał rok po tym, jak zaczął uprawiać ten sport. Zdobył ją w trakcie meczu Stali Gorzów z Wybrzeżem Gdańsk, dokładnie 10 maja 1970 roku. W wywiadzie z portalem Po Bandzie, wspominał:

– Najpierw musiałem podciągnąć się w szkole, aby w ogóle do tej licencji przystąpić. Był taki układ pomiędzy trenerem, prezesem klubu a dyrektorem ogólniaka, że jak będzie lepiej z ocenami w szkole, to będę mógł zdawać na licencję. Jakimś orłem w szkole, przyznaję, nie byłem. Boguś Nowak przykładowo zdawał licencję wcześniej. Licencja faktycznie była podczas meczu z Wybrzeżem. Musiałem przejechać cztery okrążenia w limicie czasu. Limit na tor w Gorzowie wynosił wtedy 78 sekund. Później z Andrzejem Pogorzelskim pojechałem zdawać licencję z teorii do Leszna, do pana Olejniczaka. Oba sprawdziany: teoretyczny oraz  praktyczny zaliczyłem i bardzo szybko zacząłem startować dla Gorzowa. 

Brąz to za mało

W Stali szybko stał się gwiazdą. Fanom imponował stylem jazdy, ale też niesamowitymi umiejętnościami, wręcz gimnastycznymi. Nierzadko bywało, że ratował się w fantastyczny sposób przed upadkami. Jeździł odważnie, bezkompromisowo. Jeśli widział szansę na powodzenie ataku – robił to. Nie wahał się. Nic nie mogło go zatrzymać, nawet najgroźniejsze upadki. Raz w Świętochłowicach mocno uderzył w boczną, drewnianą bandę, a potem jeszcze upadł na tor. Kilka dni później nie było go już w szpitalu. Sam wspominał, że podarł skierowanie do drugiego, bo chciał wrócić na tor.

Reklama

– W Stali Gorzów był niezwykle ważnym ogniwem, bo oprócz zdobywania ważnych punktów na torze, odpowiadał w ekipie także za dobrą atmosferę. Jego wszędzie było pełno i cały czas żartował sobie z innych, a jego pomysły rozluźniały nawet największe napięcia. Kiedyś jeden z zawodników poprosił go o pomoc w zaklejeniu cieknącego baku, a Zenek polecił mu zakleić dziurę gumą do żucia. Podobnych akcji z jego udziałem było mnóstwo. Jako młody człowiek nie dawał się ujarzmić, co o mało nie przeszkodziło mu w rozpoczęciu kariery. W czasie nauki w ogólniaku został zawieszony, a potem nawet wyrzucony z internatu, przez co do egzaminu na licencję żużlową podszedł rok później niż ja – mówił “Przeglądowi Sportowemu” Bogusław Nowak.

Plech szybko zaczął też osiągać sukcesy w międzynarodowej stawce. Już w 1973 roku stanął na podium indywidualnych mistrzostw świata. Zdobył brązowy medal. Jan Delijewski w książce “Żużel nad Wartą 1945-1989” wspominał jednak, że Polak był… niepocieszony. – Mógł walczyć o najwyższy tytuł. Dopiero później, po licznych rozmowach i szczerych gratulacjach, do jego świadomości dotrze, że i tak osiągnął ogromny sukces, o którym setki żużlowców może jedynie pomarzyć. Mając 20 lat, został trzecim żużlowcem świata.

Na arenie krajowej też wypadał znakomicie. Pięciokrotnie zostawał indywidualnym mistrzem Polski, z czego cztery razy w barwach Stali, z którą – drużynowo – też stawał na podium. W pewnym momencie stał się jednak bohaterem wielkiego transferu.

Nad morze i za morze

W 1975 zaczął jeździć też w lidze angielskiej. Wiadomo, inny świat, spore pieniądze. Logistycznie wyjazdy do Wielkiej Brytanii sprawiały mnóstwo problemów, ale po prostu się opłacały. Choć nie wszystkim. Działacze w Gorzowie uznali w końcu, że tak nie może być. – Chcieli zablokować moją karierę w Hackney Londyn. Na szczęście bardzo szybko zgłosiło się do mnie Wybrzeże, a tutejsi działacze pozwolili mi jeździć w Wielkiej Brytanii. Tak zaczęła się ta historia. Mimo iż nie zdobyliśmy żadnego medali drużynowych mistrzostw Polski, to na nasze mecze chodziły tłumy a kibice bardzo nas lubili – wspominał kiedyś Plech.

Transfer do Wybrzeża nie był jednak tak łatwy, jak tu opowiadał. Przez długi czas trwały przepychanki między zawodnikiem a działaczami Stali. Plech argumentował, że w Gdańsku chciałby też podjąć studia. W końcu takie postawienie sprawy uznano i pozwolono mu wyjechać nad morze. A gdy już w końcu z Gorzowa się wyrwał, wzbudziło to sensację. Był to prawdopodobnie najgłośniejszy transfer tamtych czasów w polskim żużlu, a Plech przy okazji został żołnierzem, bo Wybrzeże było klubem wojskowym. Dosłużył się stopnia plutonowego. Faktycznie też rozpoczął studia.

Reklama

Równocześnie – bo działacze z Gdańska nie mieli nic przeciwko temu – kontynuował jazdę w Anglii. Fani go tam uwielbiali. Zaczęło się jeszcze w trakcie startów w Lidze Światowej, przez które w ogóle go do Hackney ściągnięto. W ówczesnej najsilniejszej lidze na świata prezentował się jak zawsze – czyli znakomicie. Zdobył choćby wicemistrzostwo Londynu w bardzo mocno obsadzonym turnieju. A trzeba pamiętać, że – w przeciwieństwie do miejscowych zawodników – regularnie kursował na trasie Polska-Anglia.

– Starty w Anglii to była dla nas zawodników tak naprawdę wówczas ciężka praca. Stanowiło to swojego rodzaju wyzwanie i człowiek się po prostu hartował i rozwijał. Tam były zupełnie inne tory. Czarne, czerwone, białe o różnej geometrii i nawierzchni. W Polsce można było odkręcić gaz i się jechało, a tam na krótkich torach człowiek się uczył operowania gazem i kontrolowania wyścigu. Anglia to była doskonała szkoła życia i okazja do kontaktów z najlepszymi zawodnikami na świecie. Tam wtedy w każdym klubie było paru bardzo dobrych zawodników. Nie sposób ich w krótkiej rozmowie wszystkich wymienić. U nas wtedy obcokrajowcy nie startowali i tylko tam była możliwa rywalizacja na najwyższym poziomie – mówił portalowi Po Bandzie.

Po Hackney odszedł do Sheffield. Tam jeździł przez rok. Potem startował już tylko w Polsce, aż do roku 1987, gdy zakończył karierę. W jej trakcie zdobył jedenaście medali mistrzostw świata – indywidualnie, w parach i drużynowo. Nigdy jednak nie sięgnął po złoto. To regularnie, jak już napisano, zdobywał za to w ojczyźnie.

Po karierze

Kiedyś powiedział, że chce złączyć całe swoje życie z żużlem. I po karierze faktycznie to robił. Miał swoją fundację, która prowadziła szkółkę. Był trenerem. Komentował spotkania. Udzielał rad każdemu, kto do niego zadzwonił. Zawsze był chętny do rozmów. Nawet w ostatnich latach, gdy zaczęło go męczyć zdrowie. Dziś nadeszła wiadomość o jego śmierci. – To mój tata. Największy idol, bohater, wzór. Kochany, dowcipny, zawsze uśmiechnięty. Tak samo jak dziś rano, gdy słyszałem Ciebie po raz ostatni. Kocham Cię. Do zobaczenia tato – napisał na Twitterze Krystian Plech, jego syn.

Zenon Plech bohaterem i wzorem był jednak dla wielu innych. Oglądając i zachwycając się jego startami wychowało się kolejne pokolenie żużlowców. W tym i tak znakomitych jak Tomasz Gollob, którego często do Plecha porównywano. I wielu twierdziło, że wyżej stawia właśnie “Super Zenona”.

SW

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...