Reklama

Mamrot kupuje sobie spokój

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2020, 14:27 • 3 min czytania 3 komentarze

Kiedy Maksymilian Hebel strzelił kontaktowego gola w doliczonym czasie gry, a chwilę później sędzia Kruczyński z Żywca zagwizdał po raz ostatni, nie dając szans gospodarzom na dalsze gonienie wyniku, na twarzach piłkarzy Resovii wcale nie rysowało się specjalne rozczarowanie. To znamienne. Oni od początku wyglądali, jakby nie za bardzo wierzyli w powodzenie w meczu z faworyzowaną Arką. Arką, która zagrała do bólu przeciętnie, ale skutecznie, tym samym kupując spokój Ireneuszowi Mamrotowi. 

Mamrot kupuje sobie spokój

Wydaje się, że ostatnie tygodnie przebiły nieco balonik oczekiwań wobec gdyńskich piłkarzy. Wyniki ustabilizowały się gdzieś pomiędzy rewelacją z samego początku sezonu i słabowaniem z przełomu września i października. Cztery ostatnie mecze to trzy zwycięstwa, ale nikt nie mówi już głośno o tym, że Arka jest głównym faworytem do awansu do Ekstraklasy. Nie, nie jest. Zresztą dopiero mówił nam o tym sam Mamrot, którego pozycja w klubie ostatnimi czasy znacznie osłabła.

Teraz chyba wszystko wraca do porządku i 49 latek może pracować we względnie spokojnej atmosferze. Oczywiście, jeśli jego drużyna wygrywa. A z Resovią wygrała, choć cholernie irytujący to był mecz. Zawsze w takich okolicznościach uśmiechamy się, że nieprzypadkowo na Ipli takie widowiska lecą bez komentarza. Mnóstwo fauli, siepanki, toporności. Arka coś tam się jeszcze starała, ale Resovia, falująca raz po raz, ograniczała się tylko do przeszkadzania. Typowo stereotypowy polski pierwszoligowy klimacik.

Najwięcej działo się po dośrodkowaniach. Na przykład wtedy, kiedy Szymon Drewniak dokręcił piłkę z rzutu wolnego tak, że zaskoczyła ona Wojciecha Daniela i gdyby nie stojący na linii bramkowej Sebastian Zalepa, to mielibyśmy doskonale definiującą to spotkanie bramkę. Albo wtedy, kiedy Rafał Wolsztyński fatalnie przestrzelił w stuprocentowej sytuacji po dośrodkowaniu Mateusza Żebrowskiego.

Poza tym nie działo się za wiele, aż do akcji wkroczył Adam Deja.

Nie jesteśmy wielkimi fanami tego zawodnika. Pamiętamy, jak swojego czasu, jeszcze za ekstraklasowych podbojów, mając kilometry wolnej przestrzeni, przez nikogo nieatakowany, przyjął piłkę tak, że musiał ratować się żałosnym wślizgiem, o mało niełamiącym nogi Dominikowi Furmanowi, za co zresztą został wyrzucony z boiska z czerwoną kartką. W skrócie: Deja wirtuozem techniki nigdy nie był. Ale tym razem uderzył tak, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kulturalnie zaklaskać.

Reklama

Piłkę, wybitą przez obrońców Resovii, zgasił naprawdę ładnym dropem i mieliśmy 1:0. Gdyby mecz okraszony był komentarzem, to może i usłyszelibyśmy kultowe: „potrafi uderzyć”.

W drugiej połowie wynik z karnego podwyższył Juliusz Letniowski, który nabija sobie liczby (12 meczów, 9 goli, 2 asysty), ale oczekiwalibyśmy po nim nieco więcej z samego gry – większej nieszablonowości, prostopadłych podań, przerzutów, błyskotliwych zagrań technicznych. Bo mamy wrażenie, że względem początku sezonu obniżył loty. Ale nie ma się co czepiać. Swoje zrobił. Reszta niech będzie milczeniem. Bo o czym mamy pisać? O jakimś niecelnym strzale Mikulca, o bocznej siatce Twardowskiego, o dwóch nieudanych próbach Młyńskiego?

Dajta spokój.

Sytuacyjna bramka Hebla niczego nie zmieniła. Arka, zgodnie z planem, wygrała, zapunktowała i zagwarantowała spokojną głowę swojemu trenerowi. Chodziło tylko, albo aż, o tyle.

RESOVIA 1:2 ARKA GDYNIA

Hebel 90+4′ – Deja 43′, Letniowski 48′ z karnego

Reklama

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...