Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

29 października 2020, 23:36 • 4 min czytania 14 komentarzy

Jeden z tytułów w starej “Piłce Nożnej”, kiedy trzęsła światem, a mi jej artykuły wcinały się głęboko w korę mózgową, brzmiał: “POLACY – MISTRZOWIE ŚWIATA GRY GODZINNEJ”.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Kwintesencja polskiej gdybologii, odpowiednio podkręcona jeszcze przez bodajże Janusza Atlasa. Nawet nie “gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka”, a gdyby mecz trwał godzinę, bo tyle, moi drodzy, graliśmy obiektywnie świetnie. Potem niestety trzeba było grać dalej i tak obiektywnie świetnie nie było.

Pewien problem z fazą grupową Lecha Poznań polega na tym, że wszystko można mu wybaczyć, wszystko można wytłumaczyć. Na każdą zaczepkę kibica innego polskiego klubu, bywalec z Bułgarskiej może wyciągnąć zza pazuchy nieśmiertelne:

A O KTÓREJ GRA TWÓJ KLUB?

I zgadza się. Lech wyważył te drzwi jako jedyny i po bardzo fajnym rajdzie. Zrobił to w dużej mierze grając młodymi Polakami. Występuje w grupie, do której gdy losowano Kolejorza, najbardziej nie chciałem trafić, bo miałem ją za trudniejszą. Każdy tutaj ma nieporównywalnie większe możliwości.

Reklama

Ale kurczę, cytując klasyka: to jest futbol, to jest sport.

Te konteksty trzeba mieć z tyłu głowy, ale jeśli wyciągać je za każdym razem, jeśli robić z nich parasol, to będzie śmiertelnie nudne.

Tak, prawda jest taka, że nawet na sześć porażek znajdzie się usprawiedliwienie, znajdzie się wiarygodna narracja: i tak coś się udało. Wstydu nie ma. To pierwszy krok. Poza tym gdzie są inni. I pokazało się piłkarzy. Ale można też przypomnieć również przecież przypadki Lecha, który będąc w analogicznej sytuacji, skreślany, lekceważony, robił swoje i wychodził z grupy. Nie twierdzę, że należy tego oczekiwać, bo to byłoby szaleństwem, ale jakkolwiek podjarka 2:4 z Benfiką była uzasadniona, tak mam nadzieję, że Lech uniknie kończenia fazy grupowej w sposób pozbawiony emocji, gdzie rozgorzeje dyskusja: skoro już w Lidze Europy awansować i tak się nie da, to może potraktujmy ten mecz ulgowo.

Mam wielki szacunek do Glasgow Rangers. To, jak rozwinęli się w ostatnich latach, jest imponujące. Szanuję ich nawet za to, że gdy cały świat odchodzi od dużym poleganiu na wrzutkach, oni znajdują Taverniera z Barisiciem i mówią: no może i wrzutki nie są według statystyków bardzo efektywne. Ale jak znajdziesz ludzi, którzy NAPRAWDĘ ROBIĄ TO ŚWIETNIE, wcale tak źle być nie musi. Trajektoria lotu piłki po bramkowej wrzutce Barisicia była piękniejsza niż niejeden gol.

Jeśli chodzi o grę defensywną są fenomenem. To jest rzecz godna pozazdroszczenia bardziej, niż jakiś następca Djalminhy podziwiany co tydzień: Rangers nie pozwolili ani Liege, ani Celtikowi na Celtic Park na oddanie celnego strzału. Łącznie w ostatnich pięciu meczach dopuścili do jednego celnego uderzenia, a w tym sezonie zachowali już czternaście czystych kont. Maszyna. Chyba sami nie do końca doceniają co też zmontowali, bo taka powtarzalność jest czymś niebywałym.

A jednak przez dobrą godzinę ten Lech, osłabiony Lech, bez kluczowych dla siebie Tiby i Kamińskiego, nie wyglądał źle. Nie wyglądał źle na Ibrox, gdzie w ostatnich latach nie wygrał w pucharach nikt poza Bayerem Leverkusen. Nie twierdzę, że to były jakieś huraganowe ataki czy różnica jakościowa. Ale śledzę forum Rangers i czytałem wątek poświęcony meczowi: była duża frustracja, był szacunek dla tego, co robi Kolejorz.

Reklama

Ja, przyznam szczerze, byłem zadowolony z tego, jak Lech broni. Bo że w sumie zagrał w otwarte karty z Benfiką i coś stworzył – z perspektywy da się znaleźć przesłanki. Ale żeby w pojedynku na dyscyplinę, na żelazną defensywę z kimś, kto do tego stopnia żyłuje te statystyki – nie spodziewałem się, że Lech będzie w stanie wyglądać na tyle dobrze. Styl niejedno ma imię – zaczęła imponować mi ta wszechstronność. Grać radosnego, otwartego Lecha na Ibrox po prostu się nie dało. To z tą drużyną niemożliwe. Pucharowy as atutowy musiał zostać w kieszeni. Ale że Lech wciągnięty w grę Rangersów wytrzymuje, to mogło być przejawem dużej dojrzałości. Nawet takiej, która może bardziej rokuje na ligę niż szalone wymiany ciosów z Portugalczykami, bo tak jak oni, tak odważnie i wysoko, nie zagra z Lechem w Polsce nikt.

Fajny był ten moment po zmianie stron, kiedy Rangers na dzień dobry ruszyło tak, jakby w przerwie Gerrard zrzucił ze trzy tablice, a potem długie minuty to Lech miał inicjatywę.

Finalnie jednak mecz bez celnego strzału, bez jakiejś faktycznie klarownej sytuacji. Rangers nie Rangers, specjalizujące się w tym czy nie, to nie jest powód do chluby. Porażka 0:1 z The Gers na Ibrox żadnego wstydu nie przynosi. Ale historii też żadnej nie pisze. Ostatecznie potoczyło się to może nie dokładnie tak, jak chciał Gerrard, ale jednak blisko wymarzonego planu gry: zamknąć własną bramkę, trafić kogoś raz w łeb. Trzy punkty są trzy punkty tak za 1:0, jak za 5:0.

Nie chciałbym, żebyśmy kiedyś mówili: o, bo Lech przy 2:3 z Benfiką fajnie wyglądał. O, bo z Rangers przy 0:0 miał swój moment. To byłoby już przegięcie. Tak samo jak honorowe porażki w tej edycji europejskich pucharów – w okolicach czwartej mogą się już dość mocno przejść. Mniej więcej tak, jak gdyby Marchwiński z Benficą zrobił jeszcze ze dwa elastico, i przy obu, jak przy pierwszej, zaliczył stratę.

Leszek Milewski

Fot. FotoPyk

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

14 komentarzy

Loading...