Do czego w szatni Cracovii przydaje mu się język holenderski? Czy Polacy są zakompleksieni? Jak szybko wydorośleć, kiedy jako nastolatek wyjeżdżasz do obcego kraju? Co inni bramkarze w Bredzie mówili o Łukaszu Fabiańskim i Przemysławie Tytoniu? Jak znosi rozłąki z dziewczyną? Dlaczego za cel postawił sobie rozegranie stu spotkań w piłce seniorskiej do dwudziestego trzeciego roku życia? Co inspiruje go w koszykarzach NBA? Dlaczego wybrał ofertę Cracovii, a nie propozycję Stali Mielec? Jak ocenia swoje wejście do Ekstraklasy? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada bramkarz Cracovii, Karol Niemczycki. Zapraszamy.
Mam podejrzenie, że dosyć łatwo wkomponowałeś się w szatnię Cracovii.
Domyślam się, skąd to pytanie, ale dobra, doprecyzuj.
Biegle mówisz po angielsku i po polsku, dobrze mówisz po holendersku. W sam raz na ten tygiel kulturowy.
Zgadłeś. Szatnia Cracovii przypomina mi szatnię Bredy. W jednym miejscu styka się wiele narodowości, wiele kultur. Nigdy nie miałem problemów z angielskim, później holenderski też łatwo przyswoiłem. Właściwie to nie przypuszczałem, że holenderski przyda mi się jeszcze po wyjeździe z Holandii, a tu z Pelle van Amersfoortem i Florianem Loshajem sobie rozmawiamy, mam szansę, żeby sobie ten język odświeżać i szlifować cały czas.
Słyszałeś o Pelle van Amerfoorcie, kiedy grałeś w Holandii czy usłyszałeś o nim dopiero, jak trafił do Ekstraklasy?
Poznałem go dopiero, jak trafił do Ekstraklasy, dopiero później sprawdziłem sobie, że grał w Eredivisie. Zobaczyłem, że zagrał sporo meczów w SC Heerenveen. Prawdopodobnie mieliśmy jakiś styk, ale nie zapadliśmy sobie w pamięć, niespecjalnie go zauważyłem. Może dlatego, że jednak zagrałem w Eredivisie tylko dwa mecze.
Od razu złapaliście kontakt?
Mamy koleżeński kontakt. Nie jesteśmy przyjaciółmi, nie jest tak, że co dwa dni wychodzimy na kawę czy na obiad, ale zawsze pogadamy. Trochę nas łączy. Gadamy oczywiście o Holandii, ale też o lidze czy o życiu codziennym w Polsce.
Co dla kogoś, kto spędził trochę czasu w Holandii, może być zadziwiające albo fascynujące w Polsce?
Chłopaki są bardzo zadowoleni ze swojego pobytu w Polsce. Serio. Mam też kilku kolegów z Bredy, którzy są obecnie w Stomilu Olsztyn, i tak jak zawsze Holendrzy mieli negatywne wyobrażenie o Polsce, tak oni odbierają to zupełnie inaczej, zupełnie pozytywnie. Może trochę nie doceniamy tego, jak bardzo nasz kraj się zmienił na lepsze, jak bardzo się rozwinął. Że nie ma się, czego wstydzić, nie ma sensu mieć kompleksów przed zachodnim światem. Są tu fajne miejsca i dużo możliwości.
Jesteśmy za bardzo zakompleksieni jako nacja?
Nie jestem przekonany, czy zakompleksieni to właściwe określenie. Może raczej podświadomie łapiemy się na myśleniu, że zagranicą jest lepiej i zawsze już tak będzie, że tam wszystko jest w euro i kolorowe, a za rzadko zauważamy i doceniamy nasz potencjał. Myślenie głęboko zakorzenione jeszcze w komunie. A Polska stale się rozwija. Mieszka w niej coraz więcej ludzi, którzy znaczą coraz więcej nie tylko na arenie lokalnej, ale też na arenie międzynarodowej. I to we wszystkich dziedzinach. Idziemy do przodu. A co do tego, to Polacy zazwyczaj są pracowici.
Kraków to też piękne miasto. Niektórzy powiedzą, że ciasne, że duszne, że ograniczone, a jednak historia ładnie przenika się tam z nowoczesnością, multikulturowością, młodością, postępowością.
Świetne miasto do życia, choć mamy takie czasy, że trzeba zachowywać ostrożność. Trzeba być przede wszystkim odpowiedzialnym, nie narażać się na zbyt duży kontakt z innymi, przestrzegać zasad i dbać o innych. Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu. Powoli zamykają się w Krakowie fajne miejsca, trochę przymiera życie, ale taki mamy świat. Mam nadzieję, że to tylko ten rok, a później wszystko wróci do porządku i normy.
Mówisz o fajnych miejscach w Krakowie. Ciągnęło cię do czerpania z młodzieżowego życia? Mogłeś być go trochę pozbawiony. Raz, że kierat profesjonalizmu. Dwa, że jako nastolatek wyjechałeś do Holandii.
Wyjazd do Holandii kosztował mnie sporo wyrzeczeń. Musiałem bardzo szybko dojrzeć. W wieku siedemnastu lat pojechałem do Bredy. Bez kontraktu, bez pewnej przyszłości, tylko z możliwością pracy na własny rachunek, właściwie od zera. Zderzyłem się z wieloma codziennymi sytuacjami, w których nie można było zadzwonić do rodziny, nie można było się kimś wyręczyć, kimś wspomóc, tylko trzeba było to załatwiać samemu. Wydoroślałem. Nie uważam, że przez to mnie coś ominęło. Jakieś szaleństwo młodzieżowego życia. Absolutnie nie. To, co robię, jest spełnieniem marzeń wielu osób, wielu chłopaków. Nawet nie wiem, ile tysięcy, setek tysięcy chłopaków marzy o tym, żeby móc grać w piłkę zawodowo. A mi się to udaje. To najpiękniejszy zawód na świecie. Każde wyrzeczenie jest tego warte.
Czyli masz poczucie, że jesteś na dobrej drodze?
Myślenie o spełnianiu marzeń nigdy mi nie spowszednieje, bo mam mnóstwo do udowodnienia. Jako junior nie byłem postrzegany w kategorii wyjątkowo zdolnego bramkarza, mało tego – nie byłem nawet najlepszy w województwie małopolskim w roczniku 1999, ale nie bałem się ani mocno marzyć, ani – to przede wszystkim – mocno pracować. Trenowałem w mniejszym klubie, dodatkowo w szkółce bramkarskiej trenerów Wrześniaka i Chmury, poprawiałem sylwetkę i sprawność ogólną na siłowni, a zdarzało mi się nawet kilka razy pojechać spod Krakowa do Warszawy na sesję z psychologiem sportowym. Po sesji – z powrotem do domu. Nie jestem w żadnym stopniu usatysfakcjonowany tym, gdzie byłem, gdzie jestem czy gdzie zaraz mogę być. Jestem świadomy swojej drogi, ale to jeszcze niewiele, chcę piąć się wyżej.
Ciągle lawirujemy wokół tego kieratu profesjonalizmu i tracenia młodzieżowego życia, ale tak naprawdę nic nie jest zakazane, nic nie jest zabronione. Trzeba mieć po prostu swój rozsądek. Swoje zasady. Życie to sztuka wyborów – czyli moje życie to sztuka moich wyborów, że tak to ujmę. A przecież wyborów dokonujemy każdego dnia.
Filip Bednarek opowiadał mi, że w Holandii spotkał wielu piłkarzy, najczęściej z Afryki, którym piłka nożna ratowała życie. Ludzie z biednych rodzin, którzy mieli wielkie talenty, ale brakowało im umiaru i dyscypliny. Ginęli, bo zatracali się w luksusie stabilnego życia i docenienia w Europie.
Spotkałem paru piłkarzy, którzy zbyt szybko zachłysnęli się tym, co osiągnęli. Niektórzy byli właśnie z biednych rodzin, niektórzy pochodzili z krajów, gdzie się nie przelewało, typu Ghana, typu Nigeria. Widziałem, jak po pierwszym profesjonalnym kontrakcie, w którym dostawali niebotyczne dla siebie sumy, nie potrafili sobie z tym poradzić. Przytłaczało ich to. Zabrakło im ambicji. Zbytnio lubowali się w swoim komforcie, mając wrażenie, że to będzie trwało wiecznie, a nie zauważali, że stoją w miejscu. Zapominali, że trzeba cały czas inwestować w to, żeby stawać się lepszym. Inni ich prześcigali.
Daleko było ci było do podobnego podejścia?
Bardzo daleko. Wątpię, żeby kiedykolwiek mnie coś podobnego dotknęło. Mam do zrealizowania mnóstwo celów. I to nie tak, że tylko w piłce, a w wielu dziedzinach życia. Cele są niekiedy bardzo wysokie, ale wolę, żeby okazały się za wysokie i niemożliwe do osiągnięcia, ale chcę chociaż mieć świadomość, że gdzieś dążę i chociaż próbuję. O widzisz, nasunęła mi się kolejna różnica w postrzeganiu pewnych piłkarskich kwestii między Polakami a Holendrami. Piłkarz z charakterem. U nas to ktoś, kto rozstawia innych po kątach, ma decydujące zdanie w szatni, wzbudza kontrowersje, a jak trzeba, to naubliża przeciwnikowi czy sędziemu. Świadomie przejaskrawiam, ale mam nadzieję, że rozumiesz, co próbuję przekazać. Tymczasem w Holandii charakter to głównie niesamowita pewność siebie, przekonanie o własnej wartości, wręcz wyjątkowości, skłonność do podejmowania ryzyka na boisku.
Holendrzy patrzyli na ciebie z wyższością?
To naród bardzo dumny.
Polacy też są narodem bardzo dumnym.
Prawda, jedno drugiego jednak nie wyklucza. Holendrzy też są bardzo dumni ze swojego pochodzenia, ale nie patrzą z wyższością, więc nie doświadczyłem specjalnie negatywnych reakcji, jakiegoś tępienia. Była szyderka. Klasyczne szatniowe żarty. Lubili sobie pożartować z Polski.
Z czym im się kojarzy Polska?
Z przyjeżdżaniem na truskawki i emigracją zarobkową. Głównie właśnie z tego Holendrzy kojarzą Polaków, ale nie powiedziałbym, że było to jakieś specjalne złośliwie dokuczanie. Z nich też można było się pośmiać, pocisnąć bekę, nie obrażali się. Mają wiele cech specyficznych, można to obśmiewać, choć też zachowując granicę dobrego smaku. Tak naprawdę to kraj bardzo gościnny. Poczucie wyższości wiąże się z dumą narodową i niczego nie wyklucza. Są bardzo tolerancyjni. Nie czułem się przez nich szykanowany. Czasami żartowałem sobie, przedrzeźniając:
– No tak, jestem z Polski, to nie mogę…
I widziałem wyraźne zakłopotanie na twarzy kogoś, z kim akurat rozmawiałem.
W naszym kręgu kulturowym duma nieco wyklucza tolerancyjność.
Z naszej perspektywy duma może wykluczać tolerancyjność. Holandia jest przeciwieństwem Polski. To kraj bardzo liberalny. Zasad wynikających z tradycji jest stosunkowo niewiele, bardziej kierują się wolnością w wielu sferach życia. Ja uważam, że trzeba to wypośrodkować, znać umiar. Przesada, w jedną albo w drugą stronę, nie jest wskazana.
Wojciech Łuczak, który jako młody chłopak wyjechał do Willem II Tilburg, opowiadał, że Holendrom najbardziej imponował twardy charakter obcokrajowców. Jeśli ktoś był miękki, to przepadał.
Najważniejszą sprawą jest boisko. Szacunek zyskuje się umiejętnościami. Tym, jak wygląda się na treningach, jak się pracuje, jak się jest zdeterminowanym. Wiesz, z czego mnie zapamiętali moi koledzy i moi trenerzy w Bredzie, na samym początku, kiedy otoczenie było dla mnie nowe?
Nie wiem.
Z tego, że pracowałem najciężej ze wszystkich. Że byłem najbardziej zdeterminowanym chłopakiem z całej grupy. Dla mnie każde zajęcia były najważniejsze. Niczego nie lekceważyłem, niczego nie odpuszczałem. Tak zyskałem szacunek. Ale tak: dużo zyskuje się, mając łatwość komunikacyjną. Ważna jest naturalność. Bycie sobą. Nie trzeba udawać na siłę kozaka, ale też nie być szarą myszką. Wyjeżdżasz poza kraj, poza swoją strefę komfortu, ale przecież nie tracisz swojej tożsamości. Jeśli się z czym zgadzasz, to powiedz to, a jeśli się nie zgadzasz, to nie bój się czegoś zanegować. Stawiasz swoje granice. Potrafisz wyrazić swoje zdanie.
W szatnie jest wiele charakterów. Jedni są typowymi śmieszkami. Drudzy przychodzą do szatni z celem wykonania swojej pracy od a do z. Trzeci są pomiędzy tym. I nikt nie jest lepszy albo gorszy, bo jest taki, a nie inny.
Przebiłeś się do dorosłej drużyny Bredy. W Eredivisie zagrałeś zaledwie dwa razy, ale sporo meczów przesiedziałeś na ławce rezerwowych. Spotkałeś tam dwóch bramkarzy, o których chciałbym cię spytać. Marka Birighittiego, który wcześniej w Swansea przegrywał rywalizację z Łukaszem Fabiańskim. Nigela Bertramsa, który kiedyś był zmiennikiem Przemysława Tytonia w PSV Eindhoven.
Nie można porównywać mojej rywalizacji z nimi do ich rywalizacji z Fabiańskim czy z Tytoniem, bo miałem wówczas osiemnaście lat i przeważnie grywałem w drużynie Bredy U-19. Znajdowałem się na etapie nauki. Tylko trenowałem z pierwszą drużyną. Co więcej, w pierwszym roku nie miałem nawet za bardzo szans na jakiekolwiek konkurowanie, ale trochę z nimi pobyłem, więc troszeczkę się od nich dowiedziałem. Podpytywałem Marka Birihittiego o Fabiana. Jak wygląda w treningach? Jakie ma zwyczaje? Czym się wyróżniał? Zawsze opowiadał o nim w samych superlatywach. Że bardzo dobry bramkarz, świetny człowiek. O Przemku Tytoniu też przez chwilę gadałem z Nigelem, ale Przemek miał za czasów PSV swoje problemy, nie grał za dużo, bo leczył poważną kontuzję.
Obaj byli bardzo w porządku. Mieliśmy dobry kontakt. To był mój pierwszy rok w seniorskiej piłce, ale dopiero oglądałem to trochę zza szybki, jeszcze z pewnej odległości. Pewnie byłoby zupełnie inaczej, gdybym rywalizował z nimi teraz.
W tym czasie zadebiutowałeś w Eredivisie, z czym wiąże się dosyć szalona historia, o której opowiadałeś w naszym materiale tak: – W piątek w Polsce pisałem maturę z polskiego, od razu po niej na lotnisko, wsiadłem w samolot i wylądowałem w Holandii. W sobotę graliśmy bardzo ważne spotkanie w zespole U-19 Bredy, zagrałem w nim i w niedzielę pojechałem w szerokiej kadrze na mecz pierwszego zespołu. Byłem trzecim bramkarzem, ale zawsze jeździliśmy w trójkę. Weekend jak weekend, tym razem już ostatnie spotkanie sezonu, a trener powiedział mi, żebym był gotowy, bo za postawę w ciągu całego roku, za ciężką pracę chce mnie wynagrodzić wejściem na końcówkę. Mecz na Twente. I to Twente spadającym z ligi, więc była zadyma, dwukrotnie przerwany mecz, schodziliśmy do szatni, race rozpalały się non stop, kibice bojkotowali to, co dzieje się z ich drużyną. Zagrałem 10 minut, gola nie puściłem, zdążyłem wykopać trzy „piątki”. Niedziela minęła… a w poniedziałek z samego rana wracałem do Polski na maturę z matmy… Bardzo intensywny czas, zrobiłem wtedy chyba osiem lotów, rekord.
Osiem lotów w czasie pięciu dni. Szalone. Matury z polskiego i z matematyki. Mecz U-19, w którym walczyliśmy o awans do najwyższej ligi juniorskiej. Ławka w pierwszej drużynie. Szansa debiutu w ostatniej kolejce z Twente. Wszystko to się mieszało. Więcej nalatałem się samolotami niż w całym życiu!
Jak napisałeś matury?
Całkiem dobrze. Teraz jestem na studiach niestacjonarnych. Zarządzanie w trybie online. Nie mówię, że z moim maturalnym wynikiem dostałbym się na medycynę, ale na każdy porządny uniwersytet i porządny kierunek już jak najbardziej. Wystarczyłoby mi punktów. Jak na to, że uczyłem się półtora roku samemu, to jest to całkiem dobrze. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Czyli twoje mieszkanie w Bredzie zasypane było materiałami do nauki?
Tak to wyglądało. Książki, notatki, prezentacje. Prosiłem znajomych o zdjęcia materiałów i przygotowywałem się na własną rękę. Bardzo pomagała mi w tym moja dziewczyna z Polski. Razem to przerabialiśmy. Jedyne, co miałem, to korepetycje z matematyki przez Skype’a, bo pisałem rozszerzoną matematykę, której zrozumienie wymaga czasu i zaangażowania. Uczyłem się, poświęcałem na to wolny czas i opłaciło się.
Z twoją dziewczyną też wiąże się ciekawa historia. Jak wyjechałeś do Holandii, ona została w Polsce. Potem przyjechała do ciebie do Holandii, ale ty wróciłeś do Polski, a ona została w Holandii. Trochę się rozmijacie.
Mój pierwszy rok w Holandii spędziliśmy osobno. W drugim roku ona do mnie przyjechała, mieszkaliśmy rok razem. Ona zaczęła studia, zaczęła pracować, ale ja musiałem zacząć grać. Pragmatycznie wybrałem Puszczę Niepołomice. Miałem różne propozycje, ale chciałem zagrać trzydzieści meczów w seniorskiej piłce. Zdobyć doświadczenie. Wiedziałem, że mam umiejętności na Ekstraklasę, ale patrząc po historiach innych młodych bramkarzy, chciałem zminimalizować ryzyko tego, że usiądę na ławce. Ten sezon w I lidze dał mi wiele ogrania, otrzaskania się.
To był ciężki moment. Kosztowała to nas wiele wyrzeczeń. Dalej kosztuje. Ale opłaciło się to.
Powiedziałeś w Przeglądzie Sportowym, że do dwudziestego trzeciego roku życia chciałbyś rozegrać sto spotkań w seniorskiej piłce.
Zgadza się.
Coraz bliżej jesteś.
Liczby rosną i mają rosnąć. Muszę zdobywać doświadczenie, bo dla młodego piłkarza mecze są bardzo ważne. Widzę, ile daje mi każde rozegrane spotkanie, ile się uczę, jak bardzo się rozwijam.
Dobrze byłoby, jeśli jeszcze zawsze łapałbyś piłkę w polu karnym!
(śmiech)
Trochę się pośmialiśmy z tej ubiegłorocznej sytuacji w meczu Puszczy z Podbeskidziem.
U mnie, po czasie, ta sytuacja, też wywołuje już uśmiech, to pierwsza taka sytuacja w życiu. Tak fajnie chciałem zakończyć udany dla mnie sezon pierwszej ligi – a ważyły się wtedy losy mojego transferu – że aż zacząłem być znany jako ten, co złapał piłkę od swojego poza polem karnym. Dobrze, że w polu karnym też czasami udaje mi się złapać (śmiech).
Materiał do zabawnych kompilacji, ale nie da się uciec od tego, że dobrą grą w Puszczy zapracowałeś sobie na transfer do Ekstraklasy.
Dokładnie. Jako że rok temu w maju znalazłem się w kadrze na mistrzostwa świata U-20, które odbyły się w Polsce, otrzymałem dwie konkretne oferty z Ekstraklasy, jednak wraz z agentami postanowiliśmy wybrać opcję może mniej spektakularną, ale do bólu pragmatyczną, W Puszczy zrealizowałem plan: prezentowałem się dobrze, unikałem poważniejszych kontuzji, co tydzień zdobywałem doświadczenie jako pierwszy bramkarz. Wiadomo, były też mecze gorsze, poszczególne słabsze zagrania czy nieodpowiednie reakcje. Takie, z których musiałem wyciągać wnioski, uczyć się. Ale przeważały udane występy, kiedy pomagałem drużynie.
Im dłużej trwał sezon, tym równiejsza była moja forma. Zyskałem pewność siebie i przekonanie, że jestem w stanie pokazywać umiejętności, które mam, w seniorskiej piłce. Zrozumiałem, że przede wszystkim muszę być skuteczny i elastyczny, dostosowywać się do planu na grę zespołu. Podam przykład – długo za mój największy atut uchodziła gra nogami, ale trener Tułacz w Puszczy oczekiwał ode mnie bezpiecznych rozwiązań, raczej nie było mowy o graniu na krótko pod pressingiem przeciwnika. W Cracovii te pierwsze mecze również miały być z założenia bezpieczne, natomiast jeśli przekonam sztab do tej konkretnej umiejętności, być może pozwoli to trenerom na wprowadzenie nowych rozwiązań.
Jak wielka różnica jest między Eredivisie a I ligą?
Eredivisie jest bardziej techniczna niż fizyczna, I liga na odwrót. W Polsce jest mnóstwo walki przy stałych fragmentach gry. Przepychanie. Wojna o życie. Nikt nie odpuszcza. W Holandii akcenty są inaczej rozłożone, wszystko jest bardziej poukładane, każda drużyna próbuje grać w piłkę od własnej bramki. Nawet zespołu z dołu tabeli próbują rozgrywać, kreować grę. Pytanie, czy to jest aby na pewno zawsze efektywne? Niekoniecznie. Fajnie się to ogląda, fajnie się to obserwuje, to przyjemne dla oka, ale nie sposób nie zauważyć, że liga holenderska z każdym rokiem staje się coraz mniej konkurencyjna dla lig z europejskiego topu, oczywiście za wyjątkiem Ajaxu, Feyenoord i PSV, które cały czas walczą o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy.
Mickey van der Hart na początku swojej przygody w Ekstraklasie mocno przejechał się na opinii, że dobrze gra nogami.
Czy w Polsce łatwiej o błąd, jeśli bramkarz jest pierwszym rozgrywającym swojej drużyny? Trudno powiedzieć, to zależy od drużyny, od stylu. Ciężko znaleźć jeden czynnik, który wszystko by uzależniał. Nie mam pojęcia, czy u nas ciężej wyprowadzać piłkę od bramki czy łatwiej. Na pewno w Holandii bramkarze dużo częściej uczestniczą w grze pozycyjnej, również na treningach, również w gierkach na utrzymanie i dla mnie pod względem szkoleniowym było to kapitalne doświadczenie.
Dlaczego Cracovia, a nie Stal Mielec?
Byłem blisko Stali Mielec. Nie ukrywam tego, ale nie chcę mówić o szczegółach, wszystko zostało wyjaśnione z trenerem i prezesem. Sprawa została załatwiona z klasą. Lepiej czułem kierunek Cracovii. Trener Michał Probierz przekonał mnie determinacją, chęcią pozyskania mnie do swojej drużyny i success story w postaci Bartka Drągowskiego, który wchodząc między słupki był ode mnie sporo młodszy. Nie żałuję tej decyzji. Trudno, żebym żałował. Pracuję pod okiem fachowca, jakim jest trener Palczewski, asystentem trenera Probierza jest trener Kurdziel, przez lata pracujący z bramkarzami.
Z perspektywy tych trzech miesięcy, jakie minęły od podpisania przeze mnie kontraktu, uważam, że nie mogłem lepiej trafić. Aczkolwiek jeszcze w maju, gdyby nie chamska i perfidna zagrywka ówczesnego dyrektora sportowego Bredy, który by zrobić na złość w ostatniej chwili wycofał się z warunków, które wcześniej sam podyktował, podpisałbym kontrakt z innym klubem.
Polskim klubie?
Tak, z polskim klubie z Ekstraklasy.
Nie wyszło, trafiłeś do Cracovii. Nie obawiałeś się rywalizacji z Michalem Peskoviciem i Lukasem Hrosso? Obaj są doświadczeni, choć wiekowi.
Wiedziałem, że jeśli kiedyś chcę myśleć o poważnej grze w piłkę, to nie mogę bać się takich wyzwań. Musiałem się z tym zmierzyć. Wierzę w swoje umiejętności na tyle, że nie obawiałem się, wszedłem w to na maksa, oczywiście przy dużym szacunku do Michala i Lukasa.
Nie miałeś zapewnienia, że będziesz grał.
Jasne, nigdy nie ma się takiej pewności.
W Stali byłbyś praktycznie pewniakiem.
Wiem, co potrafię i jaki mam potencjał. Pewne są tylko śmierć i podatki, jak to się ładnie mówi.
Zderzenie z Ekstraklasą nie jest bolesne.
Początek miałem trochę niewdzięczny dla początkującego bramkarza, który dopiero wchodzi do ligi. Było parę sytuacji, ale niewiele miałem okazji, żeby wykazać się w stu procentach. Nie uważam, że popełniłem błędy przy golach rywali, to były raczej dobre wykończenia rywali lub świetne strzały, lecz myślę, że każdy bramkarz – ja również – lubi obronić coś ponad przyzwoitość, a gdy takich okazji brakuje, to się frustruje. Dopiero w meczach z Piastem i Lechem mogłem pokazać się z najlepszej strony. Generalnie ten początek oceniam pozytywnie, ale jest jeszcze przestrzeń na lepsze występy. Chcę powoli rosnąć z każdym kolejnym meczem, jednocześnie zachowując pokorę, bo pomyłki przytrafiają się nawet Oblakom czy ter Stegenom, przed tym na zawsze się nie ucieknie.
Czytasz coś ciekawego teraz?
Ostatnio? „Nieustępliwy” Tima Grovera.
O czym książka?
Książka trenera przygotowania fizycznego, który przez piętnaście lat trenował z Michaelem Jordanem, później z Kobe Bryantem, D-Wadem. Opisuje, co łączy najlepszych sportowców świata, jak myślą i funkcjonują elitarni atleci.
Mam wrażenie, że w kwestii mentalności i samorozwoju fizycznego koszykarze często są wzorem uniwersalnie idealnym. Historie z NBA lepiej trafiają do wyobraźni niż historie ze świata piłki. Praca nad swoją głową i swoim ciałem jest tam wręcz mityczna.
Zgadzam się, to samo pomyślałem sobie, kiedy obejrzałem „Last Dance” na Netflixie. Widzi się, jak wielcy koszykarze wychodzą z biednych rodzin, z biednych środowisk, z nędzy, z beznadziei, i stają się postaciami wybitnymi, nie tracąc swojej tożsamości. Każdy z nich ma swój sposób na osiągniecie sukcesu – i Jordan, i Pippen, i Rodman. Nie są tacy sami, mają swoje osobowości. Każdy z nich może być sobą, unikatowy, wyróżniający się, a niekoniecznie ociosany w jednej stolarni, według tego samego schematu. Nie jest tak, że sukces osiągają tylko pracusie albo tylko imprezowicze. Robisz to, co jest dobre dla ciebie. Musisz znaleźć swoją drogę, żeby być w tym wszystkim skutecznym.
O to w tym wszystkim chodzi. Nie musisz być kimś za wszelką cenę, nie ma sensu kogoś udawać. Warto za to otaczać się rozsądnymi ludźmi i czerpać od siebie wzajemnie. Każdy sam sobie koloruje świat.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK