Zadyszany Gareth Bale, który marnuje piłkę meczową w swoim powrocie do Premier League po siedmiu latach hiszpańskich podbojów, co kończy się przepięknym huknięciem Manuela Lanziniego na wagę remisu, wyciągniętego przez West Ham, mimo trzech bramek do odrobienia na dziesięć minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Co mamy powiedzieć po tym wieczorze na Tottenham Hotspur Stadium? Chyba tylko tyle, że futbol tworzy cholernie dobre historie. Oj, cholernie dobre.
Co to w ogóle było?
Jak do tego doszło, nie wiem, jak śpiewał pewien bard z Podlasia.
Ta końcówka była nieprawdopodobnie szalona.
Przecież wszystko wydawało się już dawno rozstrzygnięte. Tottenham lał West Ham. Zanosiło się na to, że pierwszy kwadrans wyjaśni wszystko. Son udowadniał, dlaczego Jose Mourinho specjalnie dla niego uczy się koreańskiego, a Kane dokładał kolejne skalpy do swojej pokaźnej kolekcji zdobyczy strzeleckich na rodzimych boiskach. Gwiazdorzy Spurs dawali show najwyższej próby. Coś jak wczoraj Lewy z Muellerem w meczu z Arminią Bielefeld.
Gol numer jeden
Kane wybitnym podaniem z głębi pola uruchamia Sona, który rozpędza się, ścina do środka i wali po długim nie do obrony.
Gol numer dwa
Son zwalnia tempo akcji, odgrywa do tyłu, po chwili dostaje zwrotną, którą automatycznie przekazuje do Kane’a. Anglik poprawia sobie futbolówkę, zakładając siateczkę najbliższemu rywalowi, i uderza płasko, celnie, również nie do obrony.
Gol numer trzy
Son aktywizuje rozpędzonego Reguilona, który ze skrzydełka obsługuje mięciutkim dośrodkowaniem Kane’a.
Bach, bach, bach i właściwie to powinien być koniec tematu. Przy każdej z tych akcji Łukasz Fabiański nie miał absolutnie nic do powiedzenia. Nic. Zero. Obserwator. I właściwie do samego końca spotkania jego rola sprowadzała się do tej roli. Ok, wyłapał z jedno dośrodkowanie, wygrał pojedynek biegowy z Sonem po fatalnym błędzie Balbueny i sparował płaski strzał Kane’a, ale umówmy się: tak jak nie ma jego winy przy straconych bramkach, tak nie ma wielkiej zasługi przy tych interwencjach.
Historia rozgrywała się w innym miejscu.
Właściwie to uchwyciliśmy historię na tym screenie.
Król wrócił na swoje ziemie. Bale wrócił do Premier League.
Wynik bezpieczny, mógł skupić się na fajnym debiucie.
Jak mu wyszło? Zaczął od mocnego, ale niezbyt groźnego strzału z dystansu, które Fabian złapał w koszyczek i to właściwie może być symbol jego występu. Niby był aktywny, ale wyglądał na zagubionego.
A w tym czasie rozkręcał się West Ham. I to na serio. Fornals nie trafił głową na pustą bramkę. Bowen parę razy napędzał groźne akcje Młotów. Udane albo bardzo udane zmiany dali Lanzini, Snodgrass i Jarmołenko. Mourinho był spokojny, nie reagował, wydawało mu się chyba, że ekipa Davida Moyesa nie jest w stanie wyjść z trzybramkowego dołka. Nic bardziej mylnego. Cresswell dośrodkowuje z wolnego, Balbuena strzela – 3:1. Zaraz kolejna groźna akcja i Sanchez pakuje samobója – 3:2.
Mourinho dalej spokojny, bo widzi, że Tottenham wcale całkowicie nie oddaje inicjatywy. Przecież dopiero co Son i Kane rozegrali akcję, która powinna zakończyć się bramką, ale Anglik minimalnie spudłował z pierwszej piłki. Przecież jest Bale…
No właśnie, Bale.
Walijczyk miał akcję meczową. Miał na nodze trzy punkty Spurs. Biegł za kontrą, którą wyprowadzał Kane. Nie w swoim stylu, jakby w zwolnionym tempie, leniwie, trochę oddychając rękawami, ale biegł. Anglik to widział i zagrał mu piłkę na jakimś dwudziestym-dwudziestym piątym metrze od bramki Fabiańskiego. Bale zrobił wszystko dobrze. Zmylił Ogbonnę, wpadł w pole karne, miał setkę, ale strzelił obok bramki.
Do końca meczu nie był już w stanie nic zrobić.
Nic.
Jeden dłuższy sprint maksymalnie go wykończył.
A West Ham nie zamierzał się zatrzymywać. Skoro już ma się szansę na remis, to czemu jej nie wykorzystać. W doliczonym czasie gry Lanzini huknął zza pola karnego, w okienko, tak, że Lloris nie miał żadnych szans na skuteczną paradę. Bramka kolejki.
No cóż, Gareth Bale chyba nieco inaczej wyobrażał sobie powrót do Premier League. Nawet na pewno.
Tottenham 3:3 West Ham
Son 1′, Kane 8′, 16′ – Balbuena 82′, Sanchez 85′ sam., Lanzini 90+4′
Fot. Newspix